Mają rację Ci, którzy twierdzą, że coraz bardziej widocznym celem Donalda Tuska jest sprowokowanie liderów Zjednoczonej Prawicy, przede wszystkim Jarosława Kaczyńskiego. Temu właśnie ma służyć przywoływanie śp. Lecha Kaczyńskiego w roli człowieka, który przestrzega przed Jarosławem Kaczyńskim:
A co do prawdziwych intencji Jarosława Kaczyńskiego… nie mówię o moich domysłach. Mam za sobą lata doświadczeń, i także rozmów z jego bratem, zmarłym prezydentem Lechem Kaczyńskim, który sam mnie przestrzegał, mówiąc: „uważaj, bo Jarosław za bardzo Unii nie kocha”.
CZYTAJ: A więc wszystko jasne. Strategią Tuska będzie ZUPA: zagranica, ulica i (to nowość) prowokacje – mające wyprowadzić liderów PiS z równowagi
Rzecz w sumie obrzydliwa, bo przecież Lech Kaczyński nie może się do tego twierdzenia odnieść. Może było to – jak zauważył dziś w „Salonie Dziennikarskim” Ryszard Makowski – sformułowanie żartobliwe? A może te słowa w ogóle nie padły, lub zostały przez Tuska przekręcone? W istocie prawdopodobieństwo, że Lech Kaczyński krytykował przy Tusku brata Jarosława jest zerowe.
Takich rzeczy – przywoływania niemożliwych do zweryfikowania opinii osób zmarłych – się nie robi. Ale dla Tuska, to już wiemy, nie ma rzeczy, których się nie robi.
Ale w tym kontekście warto jednak przywołać także inne słowa śp. Lecha Kaczyńskiego, tym razem o Tusku. Otóż wielokrotnie opowiadał on o swoich doświadczeniach z Donaldem Tuskiem, także w okresie, gdy obaj pełnili najważniejsze funkcje w państwie – jeden był prezydentem, a drugi premierem. Rozmowy te czasem przebiegały w dobrej atmosferze, może nawet życzliwej. Ale to nie miało znaczenia: jak relacjonował Lech Kaczyński, po ich zakończeniu Tusk stawał przed kamerami, i bardzo ostro, brutalnie atakował prezydenta. Im lepsza, bardziej udana była rozmowa, tym mocniej atakował. To też był rodzaj prowokacji, to też była manipulacja. Taki był, taki jest.
Były to ataki, które miały swoje konsekwencje. Rozmyślając o Smoleńsku nie sposób nie pamiętać o przemyśle pogardy, który uruchomiono przeciwko prezydentowi Kaczyńskiemu. Do służb państwowych wysyłano jasny sygnał, że prezydent się nie liczy, że należy odliczać dni do jego odejścia. W istocie była to próba „wystawienia” głowy państwa poza państwo. To były sygnały, które miały, a na pewno mogły, mieć poważne konsekwencje, również w sferze ochrony, zabezpieczenia wizyty. To było tło, na tle którego doszło do tragedii.
Gdy miało to znaczenie, Tusk nie okazał śp. prezydentowi należnego szacunku; wręcz przeciwnie, robił wszystko, co mógł, by go zniszczyć. Dziś w istocie robi to samo: cynicznie próbuje użyć autorytetu Lecha Kaczyńskiego do ataku na Jarosława Kaczyńskiego.
W sumie uderza, jak bardzo Tusk powiela to, co robił w latach 2005-2014. To są dokładnie te same techniki: podobne zagrywki, podobne klisze pojęciowe, te same grepsy, bon-moty, ten sam ton. Wracając po siedmiu latach w Brukseli nie dodał niczego nowego, wciąż odtwarza program, który został zainstalowany po przegranych wyborach prezydenckich w 2005-ym roku. Można powiedzieć, niczym zacięta płyta. Na szczęście Polska jest już innym krajem. Tym razem to się nie uda. Tym razem to będzie groteska.
CZYTAJ: Program? Jaki program? Poseł PO zdradza plan na pokonanie PiS: „Wybory wygrywa się na emocjach”. Platforma „podpali” kraj?
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS