A A+ A++

Trudno się dziwić emocjom Stefano Lavariniego po ostatniej akcji niedzielnego meczu z Włoszkami (3:1), ale trudno też było się nie uśmiechnąć na widok jego reakcji. Gdy piłka po ataku Martyny Łukasik spadła na boisko, to trener polskich siatkarek wyglądał najpierw, jakby miał usiąść na parkiecie, ale w powietrzu obrócił się i padł na brzuch. Potem w ułamku sekundy poderwał się na nogi i wpadł w ramiona członków swojego sztabu szkoleniowego, z którym świętował długo wyczekiwany awans na igrzyska. Znany z ponurego wyrazu twarzy szkoleniowiec podczas turnieju kwalifikacyjnego w Łodzi nieraz w rozmowach z dziennikarzami pokazywał inną, luźniejszą odsłonę. Największą dawkę humoru i luzu zostawił na koniec.

Zobacz wideo
Co z premiami dla siatkarzy? “Nie ma co liczyć na to, co w piłce”

Koniec z ciągłym wgapianiem się w telefon. Skromniś Lavarini i wielki duch Polek

– Rozmawiamy o tym w gronie sztabu niemal codziennie, ale nie w taki sposób, jak niektórzy mogą pomyśleć. Bo nie chodzi o ciągłe patrzenie na naszą pozycję. To bardziej próba zrozumienia wpływu określonej liczby punktów w meczach, które możesz zyskać lub stracić. Czasem zerkamy na ranking pod kątem innych spotkań i wpływu tych punktów na inne zespoły. Ogółem chodzi więc o zrozumienie, jak działa ten system, a nie o to, że aż tak bardzo się denerwujemy naszą pozycją – tak Lavarini w czerwcowym wywiadzie dla Sport.pl opisywał sprawdzanie zmian w światowym rankingu.

Wywalczenie przepustki na igrzyska na podstawie rankingu było drugą opcją – na wypadek niepowodzenia w kwalifikacjach. W nich Polki trafiły do mocnej grupy – z Włoszkami, Amerykankami i Niemkami na czele. Początkowo mało kto dawał im szansę na wywalczenie biletu do Paryża we wrześniowej imprezie w Łodzi, ale dopięły swego. Prowadzona drugi rok przez Włocha drużyna nie musi już sobie zaprzątać głowy liczeniem punktów, które – w obecnym systemie – traci się lub zyskuje po każdym meczu.

– To była moja pierwsza myśl po tym, jak ostatnia piłka spadła na boisko. Spojrzałem na Nicolę Vettoriego (główny asystent Lavariniego – red.) i powiedziałem mu: “Piep***ć ranking”. Koniec z wgapianiem się codziennie w telefon przez dwa lata. Każdego dnia analizowaliśmy: “Tu plus 2 punkty, tam minus 3, a Holandia ma tyle i tyle. Stop. Najlepsze, że nie będę już musiał tego pilnować – przyznał Lavarini.

Poprzednio Biało-Czerwone brały udział w turnieju olimpijskim w 2008 roku. Wywalczenie więc ponownie awansu nie jest małą sprawą, a 44-letni Włoch jest jego głównym architektem, choć sam skromnie umniejsza teraz swoją rolę.

– Ja nic nie zrobiłem, po prostu oglądałem mecz ze znacznie mniejszej odległości niż wy, dziennikarze. A jest to przywilej, który mam – rzucił.

Droga jego zespołu po upragniony awans w turnieju kwalifikacyjnym w Łodzi nie była łatwa – plany skomplikowała porażka z Tajkami 2:3. Trzy ostatnie kluczowe mecze – kolejno z: Niemkami, Amerykankami i Włoszkami – jednak wygrały. A właściwie wyszarpały, bo były to spotkania pełne zwrotów akcji, w których przeplatały momenty świetnej gry ze słabą. Ostatecznie w meczu z ekipą Italii, którego stawką był bilet do stolicy Francji, wygrywały niemal wbrew logice, patrząc na statystyki.  

– W niedzielę dziewczyny były niesamowite. Pełno emocji, pełno wielkiego ducha. Może nie pełno wspaniałej siatkówki przez cały czas, bo zaliczyliśmy wiele błędów, wiele chwil, gdy rywal przewyższał nas jakością gry. Ale na koniec najważniejsze momenty i najważniejsze piłki, najważniejsze sytuacje robiące różnicę rozstrzygaliśmy na swoją korzyść. Dziewczyny były zjednoczone w tym, by wywalczyć ten awans – opowiadał Lavarini.

Bez większej historii był pierwszy set, który Polki przegrały w 21 minut 15:25. – Nie byłem wtedy zmartwiony. Widziałem, że rywalki są dużo lepsze od nas. Trzeba było to po prostu przezwyciężyć – tłumaczył potem szkoleniowiec drużyny gospodarzy.

Ryzyko, które się opłaciło. Dwa hymny. Awans awansowi nierówny

Na szczególną uwagę zasługuje ostatnia akcja drugiego seta. Polki prowadziły 25:24 i trwała długa wymiana, gdy nagle drugi z asystentów Lavariniego – Krystian Pachliński – nacisnął przycisk sygnalizujący chęć skorzystania z challenge’u. Główny szkoleniowiec machnął wtedy ręką mocno i wydawał się zdenerwowany na członka swojego sztabu. Okazało się jednak, że ten miał rację – rywalki dotknęły siatki i w ten sposób Biało-Czerwone zdobyły punkt, dzięki któremu doprowadziły do remisu w setach w tym bardzo ważnym spotkaniu.

– Krystian jest u nas odpowiedzialny za pilnowanie takich rzeczy jak dotknięcie siatki, przekroczenie linii czy taktyczne sprawy. To było trochę ryzykowne, bo prowadziliśmy, a chodziło o challenge w trakcie wymiany. Gdybyśmy wtedy stracili punkt, to prawdopodobnie nie byliśmy już przyjaciółmi – przyznał żartobliwie Lavarini. A po chwili dodał, że podoba mu się, że ludzie wokół niego są pewni siebie.

Tak się akurat złożyło, że awans na igrzyska – który był jego celem, gdy został zatrudniony do prowadzenia Polek – wywalczył po zwycięstwie nad reprezentacją swojej ojczyzny. Przed meczem śpiewał oba hymny.

– “Mazurka Dąbrowskiego” śpiewam moją kiepską polszczyzną. Ale znam nie tylko refren – również pierwszą zwrotkę. Podczas drugiej zerkam na usta zawodniczek. Kiedy zacząłem naukę? Już na początku, ale czekałem ze śpiewaniem do mistrzostw Europy. Podczas Ligi Narodów przed hymnem rywali prosiłem Nicolę, by przypomniał mi słowa, to była forma przygotowania – wspominał Włoch.

Pamięta on dobrze głosy zwątpienia w jego zespół, gdy ten przegrał kilka dni temu niespodziewanie z Tajkami. – W danej podróży każda rzecz jest ważna. Może bez tamtej porażki nie wygralibyśmy w sobotę z USA? To wszystko ukształtowało naszą drużynę – stwierdził.

On sam awans na igrzyska wywalczył po raz drugi w karierze trenerskiej. Wcześniej dokonał tego, prowadząc reprezentację Korei Południowej, z którą w Tokio osiągnął sukces w postaci czwartego miejsca. Czy wywalczenie przepustki do turnieju olimpijskiego po raz drugi smakuje inaczej niż za pierwszym razem? 

– Nie mogę stworzyć w tym względzie rankingu. To całkowicie różne odczucia. Z Koreą to był pierwszy raz, kocioł emocji, zupełnie inna kultura od mojej. Wywalczenie awansu w Azji to duże wyzwanie, ale wiedzieliśmy, że potrzebujemy tak naprawdę kilku meczów. Teraz – po pierwsze, kultura jest znacznie bardziej podobna do mojej, czuję się bardziej jak w domu, a nie jak na innej planecie. Europa pod kątem kwalifikacji olimpijskich jest zaś szalona. Gra się wiele meczów z topowymi drużynami świata, z topowymi zawodniczkami. To zupełnie inna satysfakcja – podsumował Lavarini.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNa co zwrócić uwagę, wybierając najlepsze lusterko do makijażu?
Następny artykułZawiadomienie o XLIV sesji Rady Powiatu Wschowskiego