Od kiedy wiosną 2011 roku, w drodze powrotnej ze , zatrzymałam się na chwilę w Annecy (do głowy mi wtedy nie przyszło, że kiedyś będę mieszkać w tym bajkowym miasteczku), paralotniarstwo już zawsze kojarzyło mi się z tym miejscem. To tu, po raz pierwszy, siedziałam z zadartą aż do bólu karku głową, wpatrzona w podniebne akrobacje, jak mi się wtedy wydawało, szaleńców. Kolorowych paralotni kręcił się nad otaczającymi jezioro górami cały rój, ktoś z moich towarzyszy przywołał historię połamanych nóg pewnego lotnika, a ja zastanawiałam się, czy oni w tym tłumie, tam na niebie, nie boją się, że się zderzą.
Minęło kilka lat, kręte ścieżki mojego życia zaprowadziły mnie do Francji, latający w przestworzach szaleńcy stali się moimi dobrymi znajomymi, a ja, siedząc nad tym samym jeziorem, wpatrzona w podniebnych śmiałków, czułam coraz większą ciekawość, a coraz mniejszy strach. Kiedy pewnego czerwcowego popołudnia znajomy instruktor paralotniarstwa napisał: „Jeśli chcesz ze mną polecieć, to wpadaj jutro rano do Montmin”, nie wahałam się ani chwili.
Na punkcie startowym paralotniarzy w Montmin byłam wielokrotnie, gdyż rozciąga się stąd najłatwiej dostępny (czyli w wersji dla leniuchów) widok na całe jezioro Annecy (drugie co do wielkości jezioro we Francji), jednak tym razem po raz pierwszy weszłam na zieloną wykładzinę, którą wyścielony jest pas rozbiegowy i… pstryk! Tylko na nim stanęłam, a obleciał mnie strach. A co jeśli przewrócę się podczas startu, a co jeśli dostanę ataku paniki podczas lotu, a co jeśli wiatr się nagle zmieni, skrzydło przedziurawi, mój pilot podejdzie zbyt szybko do lądowania i połamiemy sobie nogi? Na rozważanie kolejnych tragicznych możliwości nie było czasu, gdyż tandemowy sprzęt był już gotowy, a w kolejce do pasu startowego tłum śmiałków, teraz mogłam już tylko odwrócić się na pięcie i uciec lub… biec przed siebie, na skraj klifu, biec, aż nogi zaczną przebierać w powietrzu i zapanuje… spokój.
Tak, spokój. Nie ekscytacja, nie strach, ale spokój był uczuciem, które ogarnęło mnie, gdy wzbiłam się w powietrze. Spodziewałam się raczej walki z żywiołem i własnymi emocjami, a tu proszę: wygodnie, przyjemnie, cicho- pełny relaks. A w dole tak pięknie! Jej!
Gdy mój pilot upewnił się, że u mnie wszystko gra, a nawet więcej: że mi się podoba, zaproponował żebym przejęła stery i poinstruował jak szukać prądu wznoszącego. Czy znalazłam? Ba, kto jak nie ja! Kręcąc małe kółeczka wznosiłam się zoraz wyżej i wyżej, mając z tego coraz większą frajdę. Czy akrobacji chcę spróbować? Jasne, że chcę! I tak, będę krzyczeć „stop” jakby mnie mdliło. Nie mdliło, z radości w żołądku kręciło podczas śrub i korkociągów kręconych w przestworzach. A gdy bezboleśnie przetrałam lądowanie, postanowienie nowe się w głowie pojawiło: polecę jeszcze raz, i kolejny, i następny, koniecznie znów nad moim pięknym jeziorem Annecy, ale… sama.
Jeśli szukacie noclegu w Annecy z klimatem i w przystępnej cenie, gorąco polecam .
Podoba Ci się? Daj lajka, podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy.
Nie chcesz przegapić żadnego wpisu?
Artykuł pochodzi z serwisu .
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS