Brat Jean-Marie pozostaje dla mnie jednym z najlepszych przyjaciół, jakich miałem na ziemi. Były oficer marynarki, przeżył blisko trzydzieści lat w Tamanrasset i na Assekrem. Wcześniej żonaty, bezdzietny. Przed trzydziestym rokiem życia został wdowcem i wtedy dołączył do małych braci Jezusa, zamieniając marynarskie galony na górską dżellabę. Był o jakieś dwadzieścia lat starszy ode mnie. Kiedy go spotkałem, powiedziałem sobie: „Jeżeli nie zrozumiem się z tym człowiekiem, nie zrozumiem się z nikim”. Zostaliśmy wielkimi przyjaciółmi i jego myśl, a raczej modlitewna obecność (piętnaście lat temu wrócił do domu Ojca) na zawsze we mnie pozostała. Żył w pustelni urządzonej w zagłębieniu skalnym, blisko tej, którą zbudował tam ojciec de Foucauld, górnej części ścieżki prowadzącej na szczyt płaskowyżu.
Moja znajdowała się pół godziny drogi stamtąd na północny wschód. Spotykaliśmy się w każdą niedzielę, żeby razem odprawić uroczystą mszę o jedenastej. Po czym oświadczał niezawodnie: „Otwieramy konserwę”. I ucztowaliśmy po królewsku przy puszce sardynek albo zielonego groszku, rozmawiając o światowych biedach i Bożych tajemnicach. Był to człowiek niezmiernej dobroci, olimpijskiego spokoju i bardzo wierny modlitwie. Mówił niewiele. Widząc po prostu, jak żyje, chociaż tylko od czasu do czasu i z oddalenia, dużo się od niego nauczyłem. Był dla mnie jak starzec na pustyni Sketis…„A gdybyś tak został jeszcze rok?”, rzucił pewnego dnia swoim łagodnym głosem brat Jean-Marie, któremu pomagałem w naprawie schodków przed oratorium brata Karola4. Te słowa głęboko mnie poruszyły. Czy nie należało jeszcze lepiej poznać wolę Bożą? Byłem tam za zgodą mojego biskupa. Czy chcąc przedłużyć pobyt, nie powinienem uzyskać jego pozwolenia? List wyruszył na grzbiecie wielbłąda do Tamanrasset, a potem poleciał do Paryża. Po kilku tygodniach nadeszła oczekiwana zgoda. To była wielka radość dla mojego serca. „List otrzymałem. Dziękuję, że ksiądz informuje mnie na bieżąco o swoich planach. Przyglądam się tej sprawie z uwagą… Pozostaję z księdzem w głębokiej jedności modlitwy i dziękuję za modlitwę w intencji diecezji. Proszę być pewnym, drogi Przyjacielu, mego głębokiego przywiązania”. Arcybiskup Paryża nadal więc wspierał moje poszukiwania. Nadchodzące miesiące pozwoliły mi postąpić naprzód w rozeznawaniu dalszej drogi.
Jedną piątą powierzchni naszej planety zajmują pustynie. To nie przypadek. W każdym ludzkim życiu prędzej czy później przychodzi czas, kiedy trzeba w ten lub inny sposób przejść przez własną pustynię. Nigdy nie jest to daremne. Historia biblijnego narodu, życie Chrystusa i dzieje Kościoła zawierają ten konieczny etap. Nie jest to pozbawione głębokiego znaczenia. Czym więc jest pustynia? Jest tu niejeden sekret, niejedna wartość, niejedna nauka. Istnieje coś takiego jak tajemnica pustyni. Jest to przede wszystkim miejsce ogołocenia. Naga ziemia niosąca ludzkie kroki pod nagim niebem, które oświeca drogę. Żadnej roślinności – mineralna rzeczywistość podłoża rozciąga się pod gwiezdną rzeczywistością firmamentu. Żadnych zabudowań – w tym miejscu wszystko mówi o Stwórcy, nic już nie przypomina o stworzeniach. Żadnych odgłosów – absolutna cisza spowija ergi i skaliste pustynie, wydmy i połacie kamieni. Za dnia żadnego cienia pod słońcem. Nocą żadnej ochrony przed chłodem. Na tej pustej ziemi człowiek sam musi stać się pusty. Posiadanie, władza, wiedza nie mają tu znaczenia. O wartości człowieka na pustyni nie stanowi już to, co ma, co robi, jak się prezentuje, ale to, kim jest. Aby żyć, musi przeżyć! A przeżyje tylko wówczas, jeśli zaakceptuje wymóg ogołocenia. Tak jest z każdym, kto chce iść za Chrystusem. Pustynia to też miejsce walki. Walki ze zmęczeniem, z niewygodą, z pragnieniem, samotnością, głodem, ale jeszcze bardziej z sobą samym. Z diabłem, który, bez cienia dwuznaczności, objawia się tu jako nieprzyjaciel, sprowadzając swoje lęki, złudzenia, pokusy. Walki ze światem, którego wspomnienie – gniewne albo nostalgiczne – odnajduje samotnika na krańcu jego odosobnienia. I walki z samym sobą, kiedy wewnątrz podnosi się fala gadulstwa, szemrania, zarozumiałości, letniości… Wtedy trzeba się zmagać, aby osiągnąć pokój. To nie jest czas spokoju, lecz konfrontacji. Godzina i miejsce walki. Nikt nie może iść za Chrystusem, nie podejmując jej. Pustynia jest też miejscem, gdzie objawia się to, co istotne. Nie da się uciec w żadną formę rozrywki. Wszystko się tutaj relatywizuje, zmniejsza, sprowadza do istoty. W samym sercu tego ogołocenia, tej walki, objawia się obecność. Obecność Stwórcy wszechświata. Tego, o którym nie można nie myśleć, do którego nie można nie wołać. Tego, który okazuje się tak głęboko wpisany we wnętrze człowieka i w tak oczywisty sposób obecny ponad nim, że odkrywa się Go zarazem najbliżej siebie i ponad wszystkim. Bóg czasu, który był przed czasem. Bóg wszechświata i historii. Bóg, który wypełnia nasze dusze, rozkazuje żywiołom, Stwórca i ożywiciel świata. Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba, Bóg moich prób i doświadczeń, Bóg mojego serca, Bóg Jezusa Chrystusa! Pustynia życia przypomina każdemu, że nie ma innego absolutu poza Nim. Wtedy pustynia ukazuje się wreszcie jako łaska zachwytu. „Pustynię upiększa to, że gdzieś w sobie kryje studnię”.
Po kąsającym mrozie nocy oczarowanie wschodem słońca. Godzina, w której świat wyłania się z cienia, błękit kreśli horyzont, a dusza budzi się przed obliczem Boga. „Boże, mój Boże, szukam Ciebie i pragnie Ciebie moja dusza. Ciało moje tęskni za Tobą, jak zeschła ziemia łaknąca wody (…) moje wargi będą Cię sławić”. Po upalnym południu zachwyt na widok zachodzącego słońca. Góry zapadają w sen, surowość dnia ustępuje przed łagodnością wieczoru. „Gdy się położę, zasypiam spokojnie”. Urok świata poszedł w zapomnienie. Moc Chrystusa pokonała Przeciwnika. „Płacz nadchodzi wieczorem, a rankiem – okrzyki radości”. Obecność Boga w głębi serca wszystko obmyła, wszystko uspokoiła. Tylko Bóg jest tutaj, ale w Nim także świat, a moje serce obejmuje Stwórcę świata! Dystans objawia obecność. Oderwanie od świata przemienia się w komunię ze światem. Wszyscy przyjaciele są odnalezieni. Wrogowie obdarzeni przebaczeniem. „Ty ścieżkę życia mi ukażesz, pełnię radości przy Tobie i wieczne szczęście po Twojej prawicy”. Wszystko jest pojednane. Wszystko zjednoczone. Zachwyt w obliczu pełni. Najgłębiej w sobie dotyka się tego, co najbardziej uniwersalne. Bóg naprawdę jest wszystkim i we wszystkich. Jest wszędzie i na zawsze. Pustynia mówi to nam: „Bóg sam wystarczy” (św. Teresa z Àvili).
Miejsce ogołocenia i walki, miejsce tego, co istotne i miejsce zachwytu – taka jest pustynia, na którą pewnego dnia podążył Chrystus. Przebywał tam, pisze św. Marek, wśród dzikich zwierząt – to Jego ogołocenie. Był kuszony przez szatana – to Jego walka. Został tam wyprowadzony przez Ducha – to istota wszelkiego życia. A aniołowie służyli Mu – to łaska zachwytu8.Powinniśmy pójść za Nim na pustynię. W taki czy inny sposób wszyscy jej zaznajemy. Pustyni choroby, pustyni porażki, pustyni samotności. Pustyni banalnej, monotonnej egzystencji, oschłości wewnętrznego życia, z którego zniknęła radość, utraty złudzeń, rozwodu, braku pracy, wątpliwości albo tej pozbawionej smaku banalności, którą mistycy nazywają acedią…Każda i każdy z nas doświadczył bądź doświadczy koniecznego przejścia przez swoją własną pustynię. To dlatego Kościół, dobra nauczycielka, każdego roku proponuje nam przeżycie Wielkiego Postu, zapraszając na drogę ogołocenia, która prowadzi do paschy życia. Pamiętajmy więc, zawsze pamiętajmy, że ten czas posuchy jest czasem autentycznej łaski. Przede wszystkim łaski prawdziwego ogołocenia. Tego ogołocenia, które nas uwalnia i oczyszcza. „Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje”. Żadne przywiązanie do Boga nie jest możliwe, jeśli nie zaczęliśmy od oderwania się od wszystkiego, co od Niego odwraca. Powiedzmy to delikatnie, ale zgodnie z prawdą: chwile ogołocenia prowadzą nas ostatecznie do prawdziwego wzrostu, jeśli przeżywamy je w świetle Ducha i na wzór Chrystusa. Żałoba, niepowodzenie, niezrozumienie, przegrana, chwile ciemności – czy często nie okazywały się dla nas momentami łaski? Łaski pustyni, z której wychodziliśmy oczyszczeni i dojrzalsi. Następnie pustynia oferuje nam wszystkim łaskę dobrej walki10. Bo bez walki nie można być uczciwym, pozostać czystym, modlić się nieustannie. Nie można świadczyć, służyć i kochać, nie walcząc o to każdego dnia. Tego również uczy droga przez pustynię, na której otrzymujemy wreszcie pokój, prawdziwy pokój, który nie wyklucza zmagania, ale je zakłada. Pokój Chrystusa. „Pokój Boży, który przewyższa wszelki umysł” i wszelkie uczucie.
Wtedy możemy wejść w odkrywanie tego, co istotne. To, co chcieliśmy zrobić, się nie udało. Tego, co chcieliśmy powiedzieć, nie dało się wyrazić. To, co zbudowaliśmy, zrodziliśmy, co dojrzewało na naszych oczach, zawaliło się, wypaczyło, przepadło… Ale oto na krańcu pustyni zakwita nowa ziemia. Pośrodku suchej ziemi tryska źródło. Rozbłysło światło, odsłoniło się przed nami Oblicze i zobaczyliśmy, jak z naszej własnej śmierci wyłania się życie! Objawiono nam istotę rzeczy i mówimy sobie: Naprawdę Bóg jest pierwszy. Możemy wreszcie wejść w całkiem nowy rodzaj zachwytu. Owszem, nasza twarda egzystencja zawsze pozostanie dla nas szorstka. Jednak zyskana pewność nieprzerwanej miłości Boga do nas pozwala już teraz dzielić radość, której nikt nie może odebrać. Nienazwaną radość z odkrycia oblicza przedwiecznego Ojca. Bezmierną radość, że możemy podać rękę boskiemu Oblubieńcowi. Radość bez końca z czerpania wraz z Duchem ze źródła zbawienia. Doskonałą radość Chrystusa, która jest teraz nasza, udzieloną przez Ojca w całej pełni.Pierwszy Adam, wygnany z raju, musiał odejść na pustynię jałowej ziemi lub anonimowego miasta. Nowy Adam odnalazł nas na pustyni naszych serc i w sercach miast, aby zaprowadzić nas z powrotem do raju.
Pierre-Marie Delfieux, I ukazał mi miasto, W drodze, Poznań 2021.
O książce
„Radość nie jest ludzkim wynalazkiem, ale darem Boga. Nie można jej wytworzyć – jest nam dana. Trzeba raczej umieć się na nią zgodzić, niż jej poszukiwać” – napisał Pierre-Marie Delfieux, założyciel Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich. Całym swoim życiem pokazywał, jak nie godzić się ze smutkiem i śpiewać Bogu Pieśń słoneczną; jak harmonijnie łączyć modlitwę w ciszy i samotności z modlitwą grupową w wielkim mieście. Książka, bazująca na historii tego francuskiego księdza i mnicha, opisuje centrum jego życia i posłannictwa. Inspiruje do poszukiwania własnej drogi, odkrywania swojego powołania, a także pogłębiania życia duchowego i czerpania w pełni z tego, co się nam przydarza. Bo, jak napisał we wstępie ks. Robert J. Woźniak: „Tylko ten, kto szuka Boga, może odnaleźć świat”.
Dzięki tej lekturze dowiadujemy się m.in., jak dzięki Słowu można przemienić siebie i swoje życie oraz jak zyskać nadzieję. Przewodnikiem w tej podróży jest brat Pierre-Marie, który pełen pokory, autentyczności, entuzjazmu i mistycyzmu, otwiera przed czytelnikiem centrum swojego życia i posłannictwa. Inspiruje do poszukiwania Boga w zwyczajnej codzienności. Pokazuje, jak za sprawą łaski Bożej słabi ludzie zostają przemienieni na Jego obraz. Uchyla kulisy i kod genetyczny Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich, które mogą stać się kompasem wskazującym drogę poznawania Boga i odnajdywania się we współczesnym świecie.
– Życie większości ludzi naszych czasów toczy się w mieście – powinno ono stać się dla nich uprzywilejowaną okazją spotkania Tego, który przychodzi do nas i do którego mamy zdążać. Tutaj także powinniśmy się uczyć łączyć, najpierw w nas samych, działanie i kontemplację, pracę i modlitwę, kaplicę i warsztat, oratorium i biuro. Jednym słowem: kościół i ulicę. Aby powoli stawać się świadkami tego spotkania, świadkami możliwego dialogu, twórcami czynnej komunii – zachęcał Pierre-Marie Delfieux.
Autor, jak większość z nas, zadawał pytania typu: Dokąd wiedzie nas śmierć? Dlaczego w ogóle istnieje? Czym jest życie? Do czego wzywa nas miłość? Choć wielu próbowało, to nigdy nikt nie potrafił tego w pełni wyjaśnić. Jedyne pewne źródło, które ma odpowiedzi na wszystkie te pytania, to Jezus i Jego słowa. Ewangelia pełna jest konkretnych wskazówek i rad, co robić, aby „Nie pozostawać w ciemności”. Ksiądz Delfieux nigdzie indziej nie znalazł takiej mądrość, głębi i spójności. Zwykł mawiać, że w jego głowie i sercu wybór był dokonany i sprawa rozstrzygnięta, komu należy ufać, jak żyć, by osiągnąć wieczność.
W książce opisuje swoje prawdziwe doświadczenia spotkania z Duchem Świętym: „Ponad mną, obok mnie, pode mną, we mnie jest Ktoś. Nic nie widzę, nic nie czuję, nic nie wiem. Jednak wyraźnie widzę, czuję i wiem, że On jest tutaj, Ojciec, On, mój Bóg! Jest obecny w swojej mocy, czułości, miłosierdziu, dobroci. On tu jest… Chwila, która pochłania trwanie. Błysk, który powoli oświeca całą istotę”. We wszystkich momentach próby, zawsze umacniał się w swojej pewności i zyskiwał jeszcze większą radość życia w Chrystusie, przy jednoczesnym smutku z powodu coraz wyraźniejszego odcinania się Od niego współczesnego świata.
O autorze:
Pierre-Marie Delfieux (1934–2013) francuski ksiądz katolicki, założyciel Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich. W 1952 roku wstąpił do seminarium w Rodez, następnie studiował teologię w Tuluzie oraz filozofię i socjologię na paryskiej Sorbonie. Był duszpasterzem akademickim w Paryżu, dwa lata przebywał jako eremita na Saharze w Béni-Abbès i Assekrem. W 1975 roku założył w Paryżu męską wspólnotę, a w 1976 roku żeńską; działają one od 1978 roku pod nazwą Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich. Autor Księgi życia, w której przedstawił charyzmat wspólnot.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS