Andrzej S. Nartowski: Już go nie ma, umarł.
Wraz z nim nominowano Grzegorza Kowalczyka, radcę z Częstochowy, którego przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego Marek Ch. polecił zatrudnić Leszkowi Czarneckiemu z trzyletnią pensją 40 mln zł.
– Nagle skarb państwa mówi: „Chcemy wzmocnić nadzór nad giełdą!”. Jakby tam coś złego się działo, a się nie działo. I wprowadza dwóch ludzi, którzy nie mają pojęcia o rynku kapitałowym, astronom to już całkiem. Tajny radca może coś tam liznął, ale został sekretarzem rady giełdy – to bardzo odpowiedzialna funkcja.
Czytaj też: Kryzys finansowy z 2008 roku niczego nas nie nauczył
Jaka była reakcja rynku?
– Opublikowano życiorysy pana Szumiejki i pana Kowalczyka, ale w wersji angielskiej zamieniono ich biogramy. Nikt nie dzwonił i nie mówił: „Słuchajcie, wam się pomyliło, ten z Częstochowy nie jest astronomem”. Prawdopodobnie odpowiedź brzmiałaby: a co to ma za znaczenie?
Stryj prezydenta Antoni Duda, emeryt, wzmocnił nadzór skarbu państwa nad PKP Cargo.
– Pamiętam, jak PKP Cargo wchodziły na giełdę z ogromnymi ambicjami, że są drugim przewoźnikiem na kontynencie, że rozwiną transport kolejowy od Bałtyku po Morze Śródziemne i Czarne. Nic z tego nie wyszło. Dzisiaj ich kapitalizacja jest dramatycznie niska, a zarząd nie daje sobie rady. Co ciekawe, pracownicy, którzy na ogół domagają się w spółkach podwyżek, wykazują dużą dojrzałość i domagają się reform. A tu pan stryj trafił do rady nadzorczej. Któryś z ministrów wyjaśniał nawet, że nie ma konfliktu interesów, bo przecież prezydent nie jeździ koleją. Ale na peronie jakiejś opuszczonej stacyjki podpisywał w obecności kamer jakąś ustawę, czyli jednak z koleją coś wspólnego ma. Nie wiem, czy pan stryj umie czytać bilans, ale nawet to przecież nie wystarczy.
Czy ktoś instruuje ornamentariuszy o obowiązkach członków rad nadzorczych?
– Tacy ludzie wyobrażają sobie, że ich zadanie to kogoś powołać, odwołać, ewentualnie polecieć mu po premii albo ustanowić szczególnie korzystne warunki wynagradzania. Jednym słowem, mają się zebrać i uważać, żeby tylko kartek z nazwiskami z Ministerstwa Aktywów Państwowych nie pomylić, i nie wyrzucić tego, którego mają powołać.
To żart?
– Skądże. Pamiętam walne zgromadzenia nieistniejącego już banku BPH, gdzie przedstawicielka skarbu państwa odczytała nazwiska kandydatów do rady nadzorczej. A kiedy już zapisywano je kredą na tablicy, pani stuknęła się w głowę i powiedziała: „Przepraszam, to wczorajsze ustalenia, a przecież dzisiaj rano był telefon z nowymi”. To były burzliwe czasy rządów AWS.
W sektorze prywatnym ornamentariuszy nie ma?
– Nepotyzm w spółkach z udziałem skarbu państwa bije w oczy. Ale wielu radom nadzorczym spółek z udziałem kapitału rodzinnego szefują żony prezesów i głównych akcjonariuszy. Ja to nazywam familiadą. Prezesi tłumaczą mi, że chcą mieć w radzie kogoś, komu ufają, a ufają tylko żonie.
Ważne jest, komu ufają inwestorzy.
– Inwestorzy, którzy wnoszą pieniądze do spółki. W skrajnych przypadkach okazuje się, że spółka wchodzi na giełdę tylko po to, żeby pozyskać kapitał, obraca nim, nie wypłaca dywidendy, a rodzina rozsiada się w radzie nadzorczej i steruje spółką nawet z pominięciem zarządu. Tymczasem rada ma wsadzać nos we wszystkie sprawy, ale łapy trzymać z daleka – jak powiadają Anglosasi.
Ornamentariusze to nie jest wynalazek obecnej ekipy, rządy AWS nadały temu zjawisku masowość i nazwę – TKM (Teraz, K…, My). To miał być odwet polityczny za nepotyzm czasów SLD.
– Ze smutkiem wtedy ironizowano, że za rządów SLD ingerencja w spółki sięgała nawet sprzątaczek. Ale przyszła AWS, która zmieniała nie tylko sprzątaczki, ale nawet szmaty do podłogi. Za Platformy narodziła się w Radzie Gospodarczej przy premierze idea komitetu nominacyjnego. Mocno promował ją Jan Krzysztof Bielecki, który miał gorzkie doświadczenia w zarządzaniu krajem. Skarb państwa miał powoływać do rad nadzorczych i zarządów osoby rekomendowane także przez fachowców niepolitycznych. Ale ślad po komitecie zaginął.
Dlaczego?
– Powiedziano mi wtedy: „Grzegorz się nie zgodzi, bo on lubi mieć tam swoje wpływy”. Jak wyszła na jaw afera hazardowa i Schetyna poszedł w odstawkę, to próbowałem popchnąć sprawę komitetu, ale politycy mi mówili: „Nie teraz, nie teraz”.
Strategię politycznych łupów najlepiej widać chyba w PKN Orlen, gdzie średnia kadencja prezesa to mniej więcej dwa lata. Jacek Walczykowski za rządu Marka Belki urzędował tylko 19 dni, ale domagał się 7 mln zł odszkodowania od spółki.
– Minister skarbu Jacek Socha zaczął kwestionować jego wybór, bo dokonano go o 5 rano. To ja mówię, niech pan wyznaczy godziny, w których można wybierać… Miałem okazję rozmawiać z Walczykowskim mniej więcej 15 godzin po tej 5 rano. Był lekko oszołomiony, bo zatrudniono go na warunkach, jakie miał poprzedni prezes, czyli umowa o pracę na czas nieokreślony z wynagrodzeniem 6 mln zł. Ale to nie Walczykowski podyktował tę kwotę. Zresztą nie była prawidłowo ustalona.
Dlaczego?
– Wynagrodzenia zarządu ustala rada nadzorcza. A w Orlenie było tak, że przewodniczący rady nadzorczej Jan Waga z jednym z członków rady szli na stronę, zamykali się z prezesem i ustalali: „Pasuje ci 6 mln? Masz 6 mln”. Wracali na posiedzenie i mówili: „Załatwione!” A rada przyjmowała uchwałę.
Czytaj też: Kryzys gospodarczy dopiero się zaczyna. Świat już ratuje firmy miliardami pomocy. Co robi polski rząd?
Waga reprezentował w radzie mniejszościowego akcjonariusza Jana Kulczyka.
– W idealnym świecie członkowie rady nadzorczej nie powinni reprezentować poszczególnych akcjonariuszy, tylko brać pod uwagę interesy całej spółki. Ale zjawiskiem absolutnie powszechnym są konflikty interesów, więc pan Waga ciągnął w stronę pana Kulczyka. A kto zgłosił pana Wagę… Prezydent Kwaśniewski spotkał się z inwestorem i rozmawiali o radzie nadzorczej Orlenu. I każdy napisał na kartce swoich kandydatów, po czym zamienili się kartkami i skarb państwa zgłaszał Kulczykowych, a Kulczyk zgłaszał rządowych. O wszystkim byłoby cicho, gdyby nie plotki, że oni tam sobie wypili i zamienili się kartkami dla hecy.
Minister Wiesław Kaczmarek opowiedział tę historię Dominice Wielowieyskiej, ona napisała felieton, który opublikowałem na stronach gospodarczych w „Gazecie Wyborczej”. Zobaczył to Adam Michnik jeszcze przed wydrukowaniem i mówi – dlaczego to jest tak daleko? To trzeba nagłośnić. I potem powstała sejmowa komisja śledcza.
– Która była niewypałem… Ale gdy mój znajomy w tej radzie przychodzi nagle i mówi mi: „Skandal, Ministerstwo Skarbu wzywa mnie na szkolenie członków rad nadzorczych reprezentujących skarb państwa, a przecież ja robię dla Kulczyka!”, wtedy już wiedziałem, że zamiana karteczek to nie była plotka.
Za pierwszego PiS prezesem PKN został Piotr Kownacki, który tłumaczył, że musi, bo ma wydatki na dzieci.
– Przyszedł jako protegowany Lecha Kaczyńskiego, z którym pracował w NIK.
Protegowanym Jarosława Kaczyńskiego był za to prezes Wojciech Jasiński, który nie miał doświadczenia w biznesie.
– Miał, był kierownikiem sklepu gdzieś pod Płockiem. Prawnik z wykształcenia, był też ministrem skarbu, choć jako minister nie bardzo czaił, co się dzieje na rynku. Próbowałem z nim rozmawiać, bo wówczas pełniłem funkcję prezesa Instytutu Dyrektorów, ale nie zrozumieliśmy się zupełnie.
Daniel Obajtek urzęduje chyba najdłużej. W trzy lata z wójta Pcimia awansował na prezesa jednego z największych koncernów w kraju.
– Strasznie mnie irytuje, jak mówią, że to jest wójt z Pcimia. Każdy gdzieś zaczynał! To nie jest klasyczny przykład ornamentariusza, on trzęsie Orlenem, buduje gigantyczny czebol na wzór tych w Korei Południowej. Łączy pod jednym dachem Energę, Lotos, Ruch, a wkrótce i PGNiG. Teraz wykupuje te „gadzinówki niemieckie” od Polski Press i tylko brakuje mu fabryki zapałek, żeby to wszystko puścić z dymem.
Jaki ma to sens ekonomiczny?
– A bo ja wiem? W tym niespokojnym świecie należałoby ograniczać ryzyko, skoncentrować się na podstawowym zadaniu, a Orlen rozszerza front natarcia jak Niemcy pod Stalingradem. Nie mówię, że to wszystko rąbnie pojutrze o trzeciej po południu, ale może w kwietniu albo w grudniu. To jest kumulacja ryzyk, którym nie jest w stanie sprostać jeden organizm gospodarczy.
Niektórzy ekonomiści sugerują, że akwizycje Orlenu mogą być próbą ukrywania problemów.
– Ta korporacja jest bardzo dobrze poukładana, nie zaszkodziły jej rządy kompletnie niekompetentnego Jasińskiego. Tu może chodzić o coś innego: skarb państwa jest w Orlenie akcjonariuszem mniejszościowym, co obecną władzę niesłychanie uwiera. I poprzez te fuzje może odzyskać pakiet 50 proc. plus jedna akcja.
Zwycięzcy w wyborach przejmują władzę nad spółkami, ale to jest majątek nas wszystkich. Jak sobie radzą z zarządzaniem?
– Nie radzą. Najlepszy przykład to Polska Grupa Energetyczna – wielki koncern z największym wyzwaniem dla Europy, jakim jest kopalnia węgla brunatnego Bełchatów. PGE powinna inwestować w energię odnawialną, ale spółce nie wolno emitować akcji w cenie niższej niż wartość nominalna, a wartość nominalna została sztucznie podniesiona, kiedy pisowski minister Krzysztof Tchórzewski postanowił przelać miliony z kapitału zapasowego PGE na kapitał zakładowy, żeby z tego zgarnąć podatek. I wywindował w ten sposób wartość nominalną spółki. Akcje PGE są notowane na poziomie pięciu złotych z groszami, a ich wartość nominalna jest chyba dwukrotnie wyższa.
Opinia publiczna tak zobojętniała, że oddaje walkowerem mecz o wartość spółek skarbu państwa?
– Moglibyśmy coś zrobić tylko jako uczestnicy rynku kapitałowego, wspólnie. Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych to zacne chłopaki, bardzo skuteczni, jak trzeba z jakimś browarem w Łomży powalczyć, ale nie porwą się na KGHM. Tu potrzebni byliby inwestorzy instytucjonalni, ale część z nich to spółki z udziałem skarbu państwa, np. świetnie prowadzone Towarzystwa Funduszy Inwestycyjnych w grupie PZU czy w PKO BP. Menedżer funduszu wie, że jeżeli wyjdzie przed szereg, to straci posadę, bo widział już, jak spadały głowy prezesów PZU, PKO BP czy Pekao SA.
Jakby mało było tych nieszczęść, to jeszcze łobuzerkę uprawiał były przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego, zresztą ekspert od etyki w biznesie, proponując prywatnemu biznesmenowi, żeby zatrudnił ornamentariusza.
– To nie łobuzerka, tylko przestępstwo. Marek Chrzanowski, młody człowiek, bez doświadczenia w polityce pieniężnej, najpierw trafił do RPP, potem do KNF i tam próbował postraszyć Czarneckiego.
Przy okazji opinia publiczna zaczęła śledzić losy radcy z Częstochowy. Okazało się, że do rady giełdy formalnie zgłosił Kowalczyka PKO BP, ale potem premier Morawiecki tłumaczył, że tak naprawdę to była nominacja NBP…
– Bardzo prawdopodobne, bo tutaj jest taki trójkąt bermudzki: Chrzanowski, Glapiński i Kowalczyk.
Radca z Częstochowy znalazł się też w radzie nadzorczej Plus Banku Zygmunta Solorza…
– Pan Solorz się nie postawi, bo ma pętlę na szyi – problemy z zespołem elektrowni Pątnów-Adamów-Konin. Widać też, że oddał Polsat merytorycznie dojnej zmianie. No to jak mu zaproponowali kandydata do rady, to przyjął. Ale ten bank nie odgrywa poważnej roli na rynku.
KNF zlekceważyła też ostrzeżenia sygnalisty, który podał wszystkim na tacy, jak wyglądał mechanizm przekrętu w firmie windykacyjnej GetBack.
– Ja używam słowa „demaskator”. Wszyscy, od KNF poprzez radę nadzorczą i późniejszego prezesa, mówili mi: „Wie pan, wpłynął do nas anonim w tej sprawie”. Dla nich to był anonim.
Nie zadziałał żaden z bezpieczników? Demaskatorzy, jak wynika z pańskiego raportu o aferze GetBacku (na zlecenie funduszu Abris), zawiadomili wszystkich świętych.
– KNF, GPW, UOKiK, Deloitte jako audytora GetBacku, EY jako audytora funduszy Trigon, PwC i KPMG… Nikt nie zareagował.
Czy mając takie problemy z kulturą biznesu, jesteśmy w stanie realizować wielkie projekty, o których opowiada rząd – Centralny Port Komunikacyjny, elektromobilność, Mieszkanie+?
– Jestem wielkim zwolennikiem poprowadzenia przekopu Mierzei Wiślanej, ale aż do Radomia. Tam będzie port docelowy. No przecież to są nonsensowne idee. Port lotniczy Berlin Brandenburg zaczął działać paręnaście dni temu po 14 latach budowy i sześciokrotnym przekroczeniu budżetu. Wielkie Niemcy nabiły sobie guza, ale oni musieli zbudować wielki port lotniczy dla wielkiej stolicy, wielkiej gospodarki. My nie musimy.
Kładziemy gospodarkę na ołtarzu celów politycznych, nikczemnych w dodatku celów. Wywracamy zbudowane z trudem instytucje demokratyczne, burzymy wszystko.
Andrzej S. Nartowski jest Honorowym Członkiem giełdy. Prawnikiem, ekspertem corporate governance i rynku kapitałowego. Był m.in. prezesem Polskiego Instytutu Dyrektorów (2006-2014).
Czytaj też: Czy po spektakularnym debiucie Allegro obraz upolitycznionej giełdy zacznie się zmieniać?
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS