A A+ A++

Kiedy latem 1999 roku mijał trzeci tydzień wakacji z Beskidzie Sądeckim, wszystko zdawało się być takie powolne i spokojne. Lato miało swoje zapachy, z których aromat borówki był najbardziej charakterystyczny. Miało też swoje dźwięki, jak szum górskich traw i szaleńczy świst oszalałych bąków ostrzegających przed nadchodzącą burzą. Kiedy przypominam sobie te czasy dochodzi do mnie, że od tego gorącego popołudnia na beskidzkim szlaku, minęło właśnie dwadzieścia lat. Dwie dekady, które odmieniły wszystko: to, jak żyjemy, to kim jesteśmy oraz to, jak płynie czas. Choć pozornie mija on tak samo, w rzeczywistości pędzi jak szalony. Dlatego też postanowiłem od czasu do czasu opowiedzieć na łamach Wojażera o ulatującym nam, normalnym życiu.

Podróże to piękny element naszego życia, jeśli tylko możemy je uprawiać, te dają nam wspomnienia, wiedzę i doświadczenia, które wzbogacają nasze życie. Dlatego na stronach tego bloga regularnie pojawiają się przewodniki i opowieści o miejscach, które inspirują kolejne osoby do wyjścia z tak zwanej strefy komfortu i ruszenia przed siebie, w poszukiwaniu nowego.

Jednak równie ważna jak podróże jest owa strefa komfortu – nasze tak zwane normalne życie. I tym chciałem się z Wami podzielić w tym pierwszym numerze nieregularnych myśli zebranych. Czymś, co tknęło mnie do napisania tego tekstu jest fakt, iż spotykam Was, moich czytelników, coraz częściej w tak zwanym prawdziwym życiu. To bardzo przyjemne móc porozmawiać z kimś, kto mnie czytuje. Często pytacie wtedy o różne rzeczy – inspirujące kierunki, do których można wyruszyć, dobre miejsca na jedzenie i picie, porady jak łączyć normalne życie z podróżami, ale także o to, jak wygląda to moje życie poza kurtyną blogowej sceny. O tym będzie dziś w tej małej opowieści.

Odwiedziła mnie ostatnio w moim krakowskim biurze dwójka ludzi, którzy w listopadzie tego roku zapraszają mnie i Magdalenę do odwiedzenia czeskich Moraw, aby poznać winiarską kulturę naszych sąsiadów. Siedząc w sali konferencynej na rogu Rynku i św. Anny, spoglądali przez okno i powiedzieli, że nie mogli sobie wyobrazić kogoś bardzie krakowskiego w swojej „krakowskości” niż ja z tym całym biurem, widokiem i podejściem do życia i rzeczywistości. I tak rzeczywiście jest, że jeśli ktoś nie kojarzy mnie z pisania o świecie, to kojarzy mnie z opowiadania o moim mieście. No właśnie – czy moim na pewno?

Wojazer Krakow.jpg

Od dwóch lat mieszkam w domu pod Krakowem. Decyzja o przeprowadzce i osiedleniu się pod metropolią była wynikiem długich debat, które toczyliśmy z Magdaleną. Jak w większości przypadków, tak i tutaj, przeprowadzka miała swoje plusy i minusy. Na rzecz plusów przemawia spokój, zieleń, piękne tereny dla psa. W minusach warto nadmienić codzienne dojazdy. Więcej o naszej drodze do decyzji o wyprowadzce z miasta przeczytacie w jednym z moich felietonów .

Koniec końców była to dobra decyzja, ale czy fakt wyniesienia się z miasta sprawił, że nie jest już ono moje? Niekoniecznie.

W moim patrzeniu na świat od zawsze ważna była identyfikacja z miejscem i wspólnotą. Słowem, które najlepiej opisuje moją osobistą identyfikację jest niemiecki wyraz „Heimat” – mała ojczyzna.

Bycie Polakiem może czasami zdawać się, szczególnie dziś, rzeczą trudną. Z kilku powodów. W słowo „być Polakiem” oraz w fakt określania się jako „prawdziwy Polak” wciśnięty został w ostatnich latach silny ładunek polityczny. Zawsze zdawało mi się, że historycznie bycie Polakiem, obywatelem Rzeczypospolitej, wiązało się z różnorodnością. Można było być Polakiem Katolikiem, Polakiem Żydem, Polakiem Tatarem, Prawosławnym, niewierzącym. Różnorodność była częścią naszej historii i kultury.

Dziś kwestia różnorodności staje się pożywieniem dla konfliktu zaś niemożność nazwania siebie prawdziwym Polakiem wypycha nas na margines. Bo czy jestem prawdziwym Polakiem? Jeśli spojrzę na definicje prawicowych guru, nie, nie jestem. Kim więc jestem?

Tutaj z pomocą przychodzi niemieckiego słowo Heimat. Wokół niego układają się moje priorytety dotyczące identyfikacji. Jeśli zapytacie się kim się czuję, odpowiem Wam tak: Małopolaninem, Polakiem, Europejczykiem, kosmopolitą. W takiej kolejności.

Małopolanin? Tutaj wracamy do Krakowa i faktu wyprowadzki ze stolicy Małopolski. Kraków jest dla mnie zdecydowanie najważniejszym punktem na globie. Jest kulturową stolicą naszego regionu oraz dawną stolicą kraju. Jednak na co dzień mieszkam pod Krakowem i tutaj zaczynam coraz bardziej działać na rzecz budzenia postaw obywatelskich. Jednak nie da się być szczęśliwym mieszkańcem podkrakowskiej miejscowości bez wspierania rozwoju najważniejszego miasta regionu. Sercem oraz swoimi działaniami zawsze pracować będę na rzecz obu – metropolii i prowincji.

Kraków to niezwykłe miejsce. Szczególnie teraz, w czasach, kiedy w naszym kraju rodzą się podziały i konflikty, jakich nie widzieliśmy od dziesięcioleci. W kraju wiele jest miejsc w których żyją ludzie spoglądający na inność przeraźliwym wzrokiem, z agresją odnoszących się do inności, żyjących z syndromem oblężonej twierdzy.

W Krakowie, w miejscu, w którym codziennie stykamy się z innością, nie tylko tą przywiezioną przez turystów, ale także tą przywleczoną do nas przez rzesze ekspatów mieszkających w mieście, różnorodność jest normą. I za to kocham to miasto, na którego przedmieściach mieszkam – że mimo smogu, potwornych korków i specyficznej metropolitarnej małomiasteczkowości, jest on miejscem, w którym spotyka się świat. Świat, który odnosi się do siebie z szacunkiem.

Teksty na temat Krakowa publikuję od czasu do czasu w specjalnej sekcji bloga zwanej „Mój Kraków” ➡️ .

Im więcej swoich czytelników poznaję, tym bardziej widzę, jak odseparowałem swoje życie prywatne od prowadzonego przeze mnie bloga. Niektórzy nadal myślą, że jestem krakowskim hotelarzem, jeszcze inni święcie wierzą, że żyję z pisania bloga. Wszyscy się mylą.

Praca to dla mnie wielka wartość. Na rynek wszedłem za młodu i mam za sobą całkiem już pokaźną ilość przepracowanych lat. I owszem, przez prawie dekadę byłem krakowskim hotelarzem, co do dziś wspominam z wielkim sentymentem. To były piękne czasy.

Jednak dwa lata temu postanowiłem przejść wielką zmianę. I wbrew trendom, które popychają niejednego autora poczytnej strony to przejścia „na swoje” i życia z bloga, była to ostatnia rzecz, na którą miałem ochotę. Poszukiwałem nowości, dlatego też swoje szczęście odnalazłem w świecie technologii w branży podróżniczej. I to właśnie reprezentuję na wielu międzynarodowych konferencjach, na których ostatnio mnie widujecie.

O tym, jak łączyć podróże służbowe oraz możliwość zobaczenia nowych punktów na mapie świata pisałem w tekście na temat Bleisure. ➡️ , jak łączyć przyjemne z pożytecznym.

Bidroom.jpg

Bidroom.jpg

I tak z brytyjskiej kultury pracy przeniosłem się do holenderskiej, niby bliskiej, ale jakże innej. Moment zmiany, tak zwane przejście, w sferze symbolicznej, było nawet odrobinę komiczne, gdyż zdecydowawszy się na opuszczenie Rynku Głównego, rynek postanowił za mnie, że to jeszcze nie pora. Zmieniając pracę przeszedłem z jednej strony krakowskiego Rynku na drugą. Dlatego też zapewne ci, którzy obserwują moje zdjęcia z najlepszymi widokami na nasz wielki plac, nadal myślą, że jestem hotelarzem. Nie jestem.

Więcej o moich obserwacjach na temat branży podróżniczej po dziesięciu latach pracowanie w niej przeczytacie ➡️ .

Podróż odbywamy codziennie. Chociażby przemieszczając się do pracy. Dziś jest to dystans siedemnastu kilometrów, które dzielą mój dom od Rynku Głównego. Na co dzień przemieszczam się do pracy wielkim, ciężkim i bardzo wygodnym skuterem Piaggio X9. Piękne bowiem jest to, że każdy motocykl można w Krakowie zaparkować gdziekolwiek oraz za darmo.

60D87FEE-FBBB-46AD-8562-D913C8AE6D5F.jpg

60D87FEE-FBBB-46AD-8562-D913C8AE6D5F.jpg

Pracując na Rynku samochód to ostatnia rzecz, którą człowiek wybierze, aby dojechać do pracy. Po prostu – jest za drogo, jest nieekologicznie i po prostu nie ma gdzie stanąć. Dlatego też mój standardowy rok dzieli się na dwie części – jedna, w której dojeżdżam do pracy na jednośladzie, druga, kiedy używam do przemieszczania się komunikacji miejskiej. Jesień i zima to czas nadrabiania filmów i seriali.

Podróże małe i duże to immanentna część życia każdego wojażera i każdej wojażerki. W moim przypadku, oprócz przemieszczania się do pracy i wyjazdów prywatnych, jest jeszcze trzecia droga – droga służbowa. Pracując w międzynarodowej firmie, której interesy sięgają każdego zakątka naszej ziemi, wyjazdy służbowe stają się stałą częścią corocznych planów. Jednocześnie sprawiają, że w okresach sporego nagromadzenia takich wyjazdów, człowiek ma wrażenie, że stale jest w drodze. Wtedy pojawia się zaskakujący wśród podróżników efekt – pragnienie bycia w domu.

Uzakrota Istanbul.JPG

Uzakrota Istanbul.JPG

Mój kalendarz w chmurze, który prowadzę od lat, bardzo jasno odpowiada na pytanie, kiedy jestem w domu, a kiedy w drodze. To pierwsza rzecz, którą sprawdzam, gdy ktoś wspomina o nadchodzącym prywatnym wydarzeniu lub chce zaprosić nas do siebie. Tak, oznaczam w kalendarzu weekendy, kiedy planuję być w domu. Mają one swój znacznik oraz kolor – szary – ma on sugerować spokój a nawet nudę, czyli coś, co w intensywnym życiu także się przydaje. Gdy bowiem ktoś prowadzi życie w biegu, umiejętność nudzenia się jest czymś, co trzeba w sobie wypracować oraz z czasem doceniać.

Morawica.JPG

Morawica.JPG

Niemożliwe zdają się powroty do lata 1999 roku, które opisywałem na początku tego tekstu, jednak możliwe jest uspokojenie się, zwolenienie i delikatne wyciszenie. To właśnie robię teraz, w ten weekend oraz cztery nadchodzące. To czas esencji polskiego lata, kiedy człowiek chce nasycić się otaczającym go pięknem i cieszyć się tym, co ma wokół bez szukania piękna w świecie.

Wszystko to po to, aby nabrać witalnych i jakże potrzebnych sił na koniec lata i jesień, okres, który ponownie rozpoczyna moją intensywną wędrówkę przez świat – tak służbowo jak i prywatnie.

Ci, którzy śledzą Wojażera od lat, wiedzą, że wraz z Magdaleną jesteśmy zapalonymi psiarzami. Wiedzą, że w ostatnich latach mieszkania w ścisłym centrum Krakowa towarzyszył nam nasz pierwszy wspólny pies – Hervey – uroczy buldog francuski. Nie dożył on jednak wyprowadzki na wieś a po trudnym okresie emocjonalnego dochodzenia do siebie, zdecydowaliśmy się na zaadoptowanie pięknego, biało-rudego psiaka.

Luki.JPG

Luki.JPG

Luki jest psem stworzonym do wielkich przestrzeni, długich spacerów, pogoni za różnymi stworzeniami – słowem – do życia na wsi. Z nim odbywam codzienną, prawie dziesięciokilometrową podróż, wybierając się razem na długie spacery po naszych pięknych okolicach. Ta godzina z hakiem to niezwykle ważny czas, gdy zmuszam swój organizm do wysiłku zaś swój umysł do słuchania wartościowych podcastów.

To dzięki posiadaniu psiaka jestem w stanie kontrolować swój zupełnie schrzaniony organizm, który, gdy pozbawiony jest regularnego ruchu, zaczyna zwiększać masę ciała do niekomfortowego wręcz poziomu. Dlatego też niektórzy znajomi z podróżniczej, blogowej branży, żartują, że co roku, gdy spotykamy się na naszych zjazdach w Cieszynie, na miejsce przyjeżdża inny Wojażer – raz chudy, raz gruby, raz średni, zawsze inny.

271B6E05-0376-48BC-9D04-0EA85A42BF22.jpg

271B6E05-0376-48BC-9D04-0EA85A42BF22.jpg

Przede mną kilka weekendów spokoju, jednak już niebawem wydarzy się wiele ciekawych rzeczy, o których opowiadać będę Wam na mojej stronie:

  • W sierpniu wybiorę się na rejs na Bornholm, do miejsca, które zawsze chciałem odwiedzić. Tym punktem zamknę duńską serię podróżniczą, którą prowadzę w tym roku.
  • W połowie września dotrę do stolicy Kazachstanu – Astany (od niedawna zwanej Nur-sułtan) i po chwili na miejscu znajdziecie mnie w architektonicznej perle Uzbekistanu – Samarkandzie, gdzie poszukiwać będę opowieści z Jedwabnego Szlaku.
  • Pod koniec września będę mieć przyjemność przemawiać na konferencji z Londynie a także, przy okazji, chwilę spędzić w tym pasjonującym mieście.
  • Na początku października dotrę do jednego z najmniejszych państw świata – San Marino, z którego potem pojadę do włoskiego Rimini, gdzie po raz kolejny przemawiać będę na niezwykle ważnej konferencji branżowej.
  • Pod koniec października obserwować będę Brexit podczas mojej kilkudniowej wizyty w stolicy Wielkiej Brytanii, gdzie po raz kolejny przemawiać będę na konferencji branżowej by potem rozpocząć długi weekend w angielskiej stolicy.
  • W listopadzie udam się wraz z Magdaleną w podróż po morawskich winnicach oraz najpiękniejszych miejscach regionu aby jeszcze lepiej poznać naszych sąsiadów.
  • W grudniu, jak co roku, dotrę do Stambułu, jednego z moich ulubionych miast świata.

O planach na rok 2020 nie będę jeszcze mówić, gdyż jesteśmy dopiero na półmetku obecnego roku.

Przed nami, Drodzy Czytelnicy, wiele ciekawych, wspólnych podróży, ale oprócz opowieści i przewodników z miejsc, mam ogromną nadzieję, by od czasu do czasu pojawić się tutaj z felietonem na najważniejsze tematy podróżnicze i około-podróżnicze, które nurtują nas współcześnie. Jeśli jest coś, o czym chcielibyście przeczytać i jakiś temat, nad którym chcielibyście, abym się pochylił, dajcie znać w komentarzach!

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZrobiłam kwietnik z opony do mojego ogrodu!
Następny artykułTrekking w Szwajcarii. Szlak Jura Crest Trail