Wielki problem ma całe angielskie Bournemouth. To kurort znajdujący się nad kanałem La Manche zależny od sezonowych gości. Tłumów chcących tu wypoczywać w ciepłe miesiące zwykle nie brakuje. Tyle że choć jest już połowa kwietnia, turystycznych planów na maj nikt nie robi. Pewne jest, że stracą firmy, restauratorzy i hotelarze, pytanie tylko ile i przez jaki czas? “Daily Echo” opisuje, że Bournemouth ma latem stać się “miastem duchów”. Wszyscy będą walczyć tu o przeżycie. Tę walkę już prowadzi miejscowy klub. Niedawno odczuła to jego młodzież.
Klub w marcu oznajmił, że nie będzie dalej opłacał zakwaterowania swych najmłodszych piłkarzy. Jednocześnie obciął też inne dotacje związane z ich utrzymaniem, m.in. pokrycie opłat za wyżywienie i inne usługi. Informację o tym dyrektor finansowy klubu David Holiday wysłał do zainteresowanych stron mailem, tłumacząc decyzję tym, że “klub w tym czasie nie może wspierać wszystkich i musi podjąć kroki, by chronić siebie”.
Klub z “miasta duchów” ma problem
Ulubione powiedzenie byłego premiera Anglii, Davida Camerona brzmiało: “Czy naprawiłeś dziurę w dachu, jak świeciło słońce?”. Epidemia koronawirusa obnaża, że sporo angielskich klubów wzięło się za remont dopiero, jak deszcz kapie już na głowy. Zawieszenie Premier League nagle zmusiło ich do bardziej sceptycznego spojrzenia na swoje wydatki i cięcia kosztów. Te narastały przez lata.
W jednej z trudniejszych sytuacji – przynajmniej w teorii – jest klub Artura Boruca. AFC Bournemouth szuka oszczędności, zabierając środki przeznaczone na najmłodszych adeptów piłki. Właśnie wycofało się ze zwolnień swoich pracowników i ogłosiło, że nie będzie korzystało z rządowego programu pomocy. Nie było to motywowane pobudkami ekonomicznymi i nagłym dopływem gotówki, tylko protestem kibiców. Bournemouth, które – jak opisuje lokalna prasa – niebawem przemieni się w miasto duchów, będzie musiało w najbliższym czasie martwić się nie tylko o to, czy w najwyższej lidze nadal będzie miało swój klub, ale jak ten klub doczeka ewentualnego wznowienia meczów. Jak pokazuje raport “The Athletic” dziury w dachach ma niemal cała Premier League. Wydaje się, że podczas ulewy to piłkarze pod tymi dachami śpią jednak najspokojniej.
Zawodnicy są na razie jednymi z nielicznych pracowników klubów, którzy cięć w wypłatach nie odczuli. Na razie negocjują z klubami zamrożenie części uposażeń, bo na to są gotowi przystać. Chodzi o kilkanaście, być może kilkadziesiąt procent. Nie czekając na kolektywne rozstrzygnięcia, do tej pory dwa kluby same porozumiały się z graczami. Część pensji zamrożą West Ham i Southampton.
Według raportu sporządzonego przez “The Athletic” to właśnie pensje są największym obciążeniem ekip najlepszej ligi świata. W poprzednim sezonie wszystkie klubu wydały na nie 3 miliardy funtów. To 64 proc. ich budżetu. To średnia, więc drużyny, które ją zawyżają, w teorii powinny być obecnie w najgorszej sytuacji. Bournemouth, Everton i Leicester z tytułu pensji, zmagają się bowiem z obciążeniem budżetu przekraczającym 80 procent. Na załączonym wykresie widać, że to nie jest szczyt finansowej góry. Norwich wydaje 161 procent budżetu na pensje, Aston Villa 175 proc. W Sheffield United jest to aż 195 procent. Zaznaczyć jednak trzeba, że te trzy ekipy to beniaminkowie Premier League, więc skok kontraktów graczy związany z awansem jest już odnotowany, a spodziewane większe wpływy jeszcze nie. Dodajmy, że UEFA zaleca, by wypłaty dla klubowych pracowników nie przekraczały 60 proc. budżetu.
x x
Angielska licytacja na pensje
Tendencja do zwiększania wynagrodzeń utrzymuje się w Premier League od kilku lat. Anglia jest najbardziej rozpieszczona przez wpływy z telewizji. Co z tego, że krajowi nadawcy ostatnio delikatnie zacisnęli pasa, skoro za granicą, prawa do Premier League zdrożały. Przed epidemią koronawirusa Deloitte szacował, że do klubów z najwyższej klasy rozgrywkowej w Anglii wpłynie 5,25 mld funtów. To mniej więcej tyle, ile wynoszą sumaryczne wpływy La Liga i Bundesligi. Cieszyć mogli się z tych pieniędzy również piłkarze, bo wiadomo, że to oni byli jednymi z beneficjentów finansowego eldorado. Jeśli ktoś chciał sprzedać swego gracza za kilkadziesiąt milionów euro, a gracz chciał dobrze zarobić, to jasne było, że najlepiej dzwonić na numery zaczynające się od +44. Angielskie ekipy obecnie wydają na pensję zawodników dwa razy więcej niż niemieckie i o 50 proc. więcej niż hiszpańskie.
Wyglądało to tak, jakby na Wyspach od kilku lat trwała licytacja na pensje. I właściwie wszyscy w tej licytacji cyklicznie brali udział. No prawie wszyscy. W poprzednim sezonie tylko Watford przeznaczył na wynagrodzenia mniej niż przed rokiem.
– Wiele klubów jest w okropnej kondycji. Nie zdziwiłem się, jak ostatnio West Ham poinformował o konieczności dołożenia dodatkowych 30 mln funtów przez właścicieli. To było do przewidzenia – komentuje John Purcell, współzałożyciel doradcy finansowego Vysyble. Kto ma i może, ten dokłada, kto nie ma, ten kombinuje. W Bournemouth tak łatwo z dziurą budżetową może nie pójść.
Oszczędzą 15 tys. funtów
Jak podał portal “The Athletic” na gracza do 18 lat Bournemouth wydawał od 500 do 600 funtów miesięcznie. To kwota zbliżona do 3 tys. złotych. W sumie na wszystkich niepełnoletnich piłkarzy przeznaczano zatem do 15 tys. funtów, czyli więcej niż 77 tys. złotych. Młodzi korzystający do tej pory z pomocy klubów spakowali manatki i wrócili do domów. Nie wiadomo, czy jak zajęcia się rozpoczną, to klub do finansowego wsparcia młodych wróci.
Bournemouth chciało ciąć wydatki, gdzie się da. Najpierw ustalono, że klub podziękuje niektórym pracownikom. Ponieważ rząd szybko ogłosił program wsparcia przedsiębiorstw, zamiast zwolnień chciano wesprzeć się urlopami i państwowymi dotacjami. Te miały pokrywać do 80 proc. pracowniczych pensji z limitem do 2500 funtów. Na takie rozwiązanie mocno oburzyli się kibice i lokalna społeczność, uznając zapewne, że środki powinny trafić do tych podmiotów, które tego najbardziej potrzebują, a klub przez kilka miesięcy powinien poradzić sobie sam.
– Szybko dostosowujemy się do rzeczywistości, która wpływa na biznes. Nie mamy przychodów, a nasze wydatki się nie zmieniły – próbowano tłumaczyć sięgnięcie po rządowe funty. Ostatecznie jednak zarząd Bournemouth poinformował, że liczył się z nieprzychylnością kibiców, środki potrzebne na zapewnienie wypłat pracownikom znajdzie sam. Czyli albo je ma, albo zorganizuje.
Pełnych wypłat nie dostaną jednak wszyscy. Inny oficjalne komunikat zapewnia, że na “znaczące i dobrowolne cięcia płac” już zgodził się sztab trenerski i niektórzy dyrektorzy. Wśród nich są: menedżer Bournemouth Eddie Howe, dyrektor naczelny Neill Blake, dyrektor techniczny Richard Hughes i asystent trenera Jason Tindall. – Piłka nożna jest niewątpliwie jedną z tych branż. W obecnej sytuacji nie ma daty powrotu w sezonie 2019-20, co oznacza, że nasze przychody są wyczerpane, ale nasze wydatki pozostają niezmienione.
Menedżer Bournemouth Eddie Howe, dyrektor naczelny Neill Blake, dyrektor techniczny pierwszego zespołu Richard Hughes i asystent Jasona Tindalla już podjęli “znaczące, dobrowolne cięcia płac”, ponieważ klub stara się obniżyć koszty. Bournemouth grają w najwyższej klasie rozgrywkowej od pięciu lat. Drużyna obecnie zajmuje 18. miejsce w ligowej tabeli. Klub jest na ten moment zagrożonych spadkiem do Championship.
Przeczytaj też:
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS