opinie
15 czerwca 2022, 15:50
autor: Aleksandra Wolna
Kiedy wyszły pierwsze trailery Shin Megami Tensei 5, w panice przeliczałam drobne w portfelu. Gra prezentowała się zjawiskowo. Czy byłabym w stanie odpuścić sobie ogranie tego tytułu na telewizorze zamiast na maleńkim ekranie? Nigdy w życiu.
Shin Megami Tensei 5, jak wskazuje cyfra w nazwie, nie jest osobną pozycją niezwiązaną z innymi grami. To piąta odsłona głównej serii w obrębie franczyzy Megami Tensei, za którą odpowiada japońskie studio Atlus. Być może zetknęliście się z takimi popularnymi tytułami jak Persona 3 czy Persona 5 – te spin-offy powiązane są właśnie ze wspomnianym cyklem gier.
Jako fanka całej marki nie byłam w stanie odpuścić sobie zamówienia Shin Megami Tensei V przedpremierowo. Co więcej – nie wyobrażałam sobie wypróbowania tego tytułu jedynie na małym ekranie Switcha Lite, którego miałam w domu. Na trailerach produkcja ta wyglądała fenomenalnie, demony wydawały się piękniejsze niż kiedykolwiek, a półotwarty świat aż prosił o wyświetlenie na telewizorze. Zapowiedzi kupiły mnie do tego stopnia, że ciężko wzdychając, otworzyłam skarbonkę i w nadziei na to, że gra mnie nie zawiedzie, przeliczyłam drobniaki. Stało się – parę dni przed premierą podłączyłam do telewizora pełnowymiarowego Switcha i jak na szpilkach czekałam na powiadomienie, że paczka z moją grą jest gotowa do odbioru.
Na szczęście decyzji nie podjęłam całkowicie w ciemno i nie czułam, że kupuję kota w worku. Znałam już inne odsłony tej serii, a dzieła Atlusa charakteryzuje parę wspólnych cech, które obecne są też w Shin Megami Tensei V. Podczas gry rekrutujemy demony, które wspomagają nas w walce (działa to podobnie jak w Pokemonach), a starcia charakteryzuje stosunkowo wysoka trudność. Ta trudność jest powodem, przez który wielu graczy „odbija się” od poszczególnych części serii, podczas gdy inni zachwalają, że gra „nie prowadzi ich za rączkę”. Ja byłam gotowa na niełatwą, ale ekstremalnie satysfakcjonującą rozgrywkę i wręcz nie mogłam się jej doczekać.
Shin Megami Tensei V zachowuje wszystkie elementy typowe dla tej serii, jednak wprowadza sporo nowości, które pozwoliły grze wybić się na Zachodzie. Dzięki temu, że opowiada ona osobną historię, bez powiązań z fabułą innych produkcji, łatwo po nią sięgnąć bez znajomości owego cyklu. Jest to do tej pory najlepiej przyjęta na naszym globie odsłona SMT i trudno się temu dziwić, bo faktycznie idzie z duchem czasu.
Najważniejszą nowość stanowi ogromny, półotwarty świat zamiast przemierzanych jeden za drugim zamkniętych lochów. Dzieli się on na cztery główne regiony, które odblokowujemy wraz z rozwojem fabuły, a każdy z nich wręcz prosi się o eksplorację. Wizualnie tytuł ten najłatwiej przyrównać mi do innego hitu wydanego wyłącznie na Switcha – The Legend of Zelda: Breath of the Wild. Wprawdzie w BotW poruszamy się głównie wśród pięknych, naturalnych krajobrazów, a w SMT biegamy i skaczemy po zniszczonych, postapokaliptycznych pozostałościach miast i pustyniach, ale tym, co łączy oba dzieła, jest duży, pełen detali świat. W żadnej z tych gier nie spotkamy ogromnych pól, które będziemy przeszukiwać godzinami, by ostatecznie nie natrafić na nic ciekawego (z wyjątkiem znacznej części pustyni w BotW). Miłym bonusem okazuje się oczywiście to, jak przyjemne wizualnie są obie te pozycje – wręcz idealne do wyświetlenia na telewizorze.
Powrót do szkoły
Najważniejszą nowością w SMT V jest wprowadzenie elementów szkolnego życia. Skupienie się na szkole i relacjach z rówieśnikami wraz z rekrutowaniem demonów i walką o pokój na świecie to jeden z powodów, dla których Persona 5 tego samego studia odniosła ogromny sukces. Shin Megami Tensei V wykorzystuje ten motyw i faktycznie, wcielamy się w licealistę, poruszamy po szkole i wchodzimy w interakcje z innymi uczniami.
Najprzyjemniejsze w tym wątku jest jednak to, że nie dominuje – SMT 5 to wciąż gra o demonach i boskich siłach, a szkoła nie wysuwa się tu na pierwszy plan. Na pewno sprawia jednak, że łatwiej nam utożsamić się z bohaterami tej historii. W końcu każdy z nas chodził kiedyś do szkoły i może przypomnieć sobie te czasy. Z wczuciem się w rolę boskiego wybrańca, który przemierza świat z demonami u boku, może być już gorzej.
Zabawa rozpoczyna się w rzeczonym liceum, pozwalając niespiesznie zapoznać się z klimatem całej opowieści. Poznajemy protagonistę, a także wiele postaci pobocznych, które mają większe lub mniejsze znaczenie dla fabuły. Szybko jednak orientujemy się, że niepokojące wydarzenia ze szkoły w rzeczywistości zaczęły obejmować całe Tokio, a granica pomiędzy światem ludzi i światem demonów się zaciera. Oczywiście to my okazujemy się tym jedynym wybrańcem, który jest w stanie opanować tak trudną sytuację. Choć od czasu do czasu wydarzenia sprowadzają nas na powrót do szkoły, większość gry spędzamy w zniszczonym i niebezpiecznym świecie pełnym demonów, przemierzając go w celu odnalezienia sposobu na uratowanie ludzkości. Losy całego globu zależą wyłącznie od nas, będącego wybrańcem licealisty, a także od naszych umiejętności, jakimi musimy wykazać się w turowej walce i rozwijaniu swoich demonów.
Co ciekawe, motyw szkoły był mocno wykorzystywany podczas promocji gry przed jej wydaniem. Sceny z korytarzy tej placówki, których w SMT V wcale nie ma zbyt wiele, znalazły się w niemal każdym trailerze. To pokazuje jedynie, jak istotnym z punktu widzenia marketingu zabiegiem było uwzględnienie w grze licealnego życia, które urzekło fanów Persony 5. Przyznam, że i ja sama dałam złapać się na ten haczyk i moje zainteresowanie grą wzrosło dzięki pięknym ujęciom szkoły.
Gra na setki godzin
Ponownie pozwolę sobie na porównanie do Breath of the Wild – jeśli graliście w tę odsłonę Zeldy, na pewno wiecie, że w Hyrule można przepaść na ponad 200 godzin i wciąż nie zlokalizować wszystkich „szukajek”. W Shin Megami Tensei V jest podobnie. Pomimo dużej wprawy i znajomości japońskich gier RPG, a także demonów i systemu walki, który powtarza się w produkcjach Atlusa, w grze spędziłam ponad 100 godzin. Po jej ukończeniu rozważałam nawet rozpoczęcie zabawy od nowa, by zdobyć wszystko, co się da. Łapałam się na tym, że biegałam po świecie, szukając jakichś głupotek, walcząc z demonami i miksując je ze sobą, by zdobyć nowe. Często zajmowało mi to cały wieczór, a ja nie posuwałam się naprzód z fabułą ani o krok. Najbardziej zaskakujące było jednak to, że pomimo stania w miejscu, jeśli chodzi o główny wątek, wcale nie czułam, że marnuję czas. Wręcz przeciwnie, bawiłam się wyjątkowo dobrze.
Kiedy po raz pierwszy odpaliłam SMT 5 na nowym Switchu, miałam przez chwilę wyrzuty sumienia. Czy dobrze zrobiłam, kupując nową konsolę tylko dlatego, że dałam się przekonać trailerom jednej gry? A jak ta mnie zawiedzie? Jak uznam, że lepiej grałoby mi się na małym ekranie Switcha Lite i bez sensu wydałam pieniądze na pełnowymiarową konsolę? Wyrzuty sumienia minęły jednak już po pierwszych godzinach zabawy – na dużym ekranie SMT 5 prezentuje się przepięknie. Pod względem rozgrywki zaś nie odstaje ani trochę od większości współczesnych tytułów z otwartym światem. Jednocześnie nie gubi oryginalnych założeń serii Megami Tensei. Wciąż jest trudne, często wymaga od nas przemierzania dużych odległości i pokonywania przeciwników raz za razem, by w końcu wbić wyższy poziom. Jednocześnie czasem po prostu zabija nas jednym ruchem i sprawia, że plujemy sobie w brodę, bo dawno nie zapisywaliśmy postępu.
Nie jestem pewna, czy Shin Megami Tensei V to gra dla każdego. Pomimo pięknego i ogromnego świata oraz intuicyjnego systemu walki i zarządzania bohaterami potrafi napsuć krwi poziomem trudności. Żyjemy jednak w czasach, kiedy z własnej woli sięgamy po Elden Ringa i ze łzami w oczach po kolejnym zgonie uparcie brniemy dalej, więc nie wydaje mi się to większym problemem. Trudne tytuły mogą frustrować, jednak czasem warto uprzeć się i nie poddawać dla samej satysfakcji z ich ukończenia pomimo licznych przeciwności. Faktycznym problemem jest jedynie fakt, że w Shin Megami Tensei V zagramy wyłącznie na Nintendo Switch, a szaleńców, którzy tak jak ja kupią nową konsolę tylko dla tego tytułu, jest chyba stosunkowo niewiele.
OD AUTORKI
Mimo odchudzonego portfela delektowałam się każdą sekundą spędzoną przed ekranem. Niezależnie od własnego zachwytu starałam się patrzeć na ten tytuł obiektywnie i wciąż dochodzę do wniosku, że jest to naprawdę dobra gra. Czy dla każdego? Nie jestem pewna, o tym najlepiej przekonać się samemu. Albo dopytać mnie, jeśli tylko macie ochotę – na przykład tutaj.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS