Zupełnie nieoczywisty obraz demencji. Zamiast oglądać, co przeżywają najbliżsi chorego, patrzymy na świat oczami Anthony’ego i tak jak on coraz bardziej gubimy się w otaczającej rzeczywistości. W jednej scenie wchodzącego do mieszkania mężczyznę bierzemy za włamywacza, w kolejnej – za zięcia. Na początku filmu cieszymy się z sympatii Anthony’ego do opiekunki, by chwilę później panicznie bać się jej razem z nim. Nic tu nie jest pewne. Debiutujący za kamerą Florian Zeller osiąga ten efekt dzięki żonglowaniu gatunkami. Film zaczyna się jak komedia, przechodzi w thriller i w melodramat, by znów wrócić do komedii, która zamienia się w horror. Reżyser zadbał o to, by w każdej formule film był wiarygodny, demencja, którą pokazuje, na przemian bawi i przeraża. Obok świetnego konceptu siłą „Ojca” jest rewelacyjne trio aktorów, faworytów w oscarowej stawce. Anthony Hopkins, Olivia Colman i Rufus Sewell z pomocą oszczędnych środków osiągają maksimum emocji. Film, o którym nie da się zapomnieć.
Ojciec, reż. Florian Zeller (premiera luty)
Cena wyzysku
Narastające konflikty społeczne doprowadzają w Meksyku do wyjątkowo bezwzględnego przewrotu, który przypomina wejście Armii Czerwonej do Polski. W „Nowym porządku” nawet lojalna przez dekady służba chwyta za broń i dokonuje rzezi na pracodawcach. Michel Franco dostał za ten film Srebrnego Lwa na festiwalu w Wenecji. Jury pod przewodnictwem Cate Blanchett doceniło, że na ekranowy konflikt twórca nie patrzy z perspektywy moralizatora. Nie sympatyzuje z żadną ze stron, pokazuje raczej, że tam, gdzie przez lata ma miejsce wyzysk, musi w końcu zrodzić się bunt. Na ekranowe wydarzenia patrzymy z perspektywy zamożnej Marianne (fenomenalna Naian González Norvind), która stara się wspomagać ubogich. I to ona będzie musiała się przekonać, że za błędy rodziców zapłaci najmłodsze pokolenie, niezależnie od własnego idealizmu. Film latynoamerykańskiego reżysera ma ogromną siłę, bo widać, że to nie jest bajanie o przyszłości, tylko komentarz do tego, co dzieje się za oknem.
Nowy porządek, reż. Michel Franco (premiera II kwartał)
Piekło kobiet
Trudno o film, który lepiej korespondowałby z ostatnimi protestami i tłumaczył hasło „piekło kobiet”. Bohaterką jest niepełnoletnia Autumn, która zachodzi w ciążę. Religijna rodzina, konserwatywni nauczyciele i prawo, które wymaga, by na aborcję zgodzili się rodzice – wszystko to sprawia, że zostaje z problemem sama. Dziewczyna nie chce jednak pogodzić się z sytuacją. Najpierw próbuje wywołać poronienie domowymi metodami, a gdy to nie pomaga, wyrusza do Nowego Jorku, gdzie liczy na pomoc znalezionej w internecie organizacji pro-choice. Reżyserka Eliza Hittman pokazuje kolejne upokorzenia, których bohaterka doznaje podczas podróży. Społeczne potępienie i systemowa agresja dehumanizują ją – nikt nie pyta o sprawcę ciąży, tylko o to, jak mogła być tak głupia, żeby „wpaść”. Hittman nie interesuje jednak publicystyka, nie chce stawiać Autumn w roli ofiary. Przygląda się jej z dystansem, bez emocji, a filmowi nadaje oszczędną formę. I osiąga tak mocny efekt, że jeszcze trudniej nam się pogodzić się z tym, co widzimy.
Nigdy, rzadko, czasem, zawsze, reż. Eliza Hittman (premiera luty)
Wiara kontra fatum
Kinematografia sudańska dopiero się rodzi, a już powstają w niej takie perełki. Opowieść o Muzamilu, którego matka podczas błogosławieństwa po narodzinach dostaje wróżbę, że syn umrze w wieku 20 lat, to pierwszy w historii sudański kandydat do Oscara. Ma spore szanse na nominację, bo to nie tylko świetnie opowiedziana i przejmująca historia, ale też fascynujący portret społeczeństwa rozdartego pomiędzy tradycją a nowoczesnością. Debiutant Amjad Abu Alala przygląda się, jak na przepowiednię reaguje otoczenie, bohaterowie muszą sobie odpowiedzieć na kilka pytań, np. czy silniejsza jest wiara w nieograniczone możliwości Boga, czy w moc przepowiedni? Film ma formę ironiczną, są w nim żarty ze ślepej wiary, ale też zupełnie poważny namysł nad fatum i możliwościami jego pokonania. Twórca patrzy na swoich bohaterów z dystansem, a ich pozornie egzotyczne problemy można łatwo odnieść do Polski. Najciekawiej sportretowany jest sam Muzamil, który zastanawia się, czy warto toczyć walkę o tak krótkie życie. Dzięki temu film można też odczytać jako metaforę śmiertelnej choroby.
Umrzesz w wieku 20 lat, reż. Amjad Abu Alala (premiera marzec)
Współcześni koczownicy
Takich ludzi jak Fern (znakomita Frances McDormand) po kryzysie z 2008 r. jest w USA bardzo wielu. Nie mają domów, oszczędności, stałej pracy ani perspektyw. Żyją w kamperach, którymi przemierzają kontynent, trudniąc się sezonowymi pracami. Gdy sezon się kończy, ruszają w nowe miejsce. Sami mówią o sobie „bezmiejscowi” i po latach życia w taki sposób stworzyli już liczną społeczność. Choć na początku byli swoją sytuacją przerażeni, teraz cieszą się, że wyrwali się z kapitalizmu – zobowiązań, rat kredytowych, czynszów. Są bliżej natury i korzystają z życia w zupełnie inny sposób niż my. Ich życie opisała Jessica Bruder (jej książkę wydało w Polsce Czarne), a Chloé Zhao poświęciła im film, który wygrał festiwal w Wenecji. Reżyserka pokazuje ich jako współczesnych hipisów – wyrwanych z niewoli systemu, pozbawionych rzeczy materialnych, ale pełnych empatii i godności. Jednak nie jest to obraz tylko pocztówkowy. Film pokazuje też, jak trudne jest takie życie, kiedy trzeba np. skorzystać ze służby zdrowia.
Nomadland, reż. Chloé Zhao (premiera I kwartał)
Bond nie chce umierać
Zdjęcie główne
James Bond jest chyba najbardziej poszkodowanym przez pandemię bohaterem kina. Ale spokojnie – jeszcze nie czas mu umierać. Wszak przełożona o rok premiera tylko wyostrzyła fanom apetyt. Gorzej z fanatykami, którzy boją się, że w efekcie ruchu #MeToo 25. część serii o agencie 007 straci dawny urok (co dla nich oznacza m.in., że Bond przestanie być seksistą). Twórcy zapowiadają bowiem, że tym razem postawili na silne postaci kobiece (jedną z nich gra Kubanka Ana de Armas), których agent Jej Królewskiej Mości nie będzie już mógł traktować przedmiotowo. Spece od efektów specjalnych twierdzą, że „Nie czas umierać” będzie też wyjątkowo widowiskowe. Czarnym charakterem tym razem jest bowiem spec od technologii (gra go Rami Malek, laureat Oscara za rolę Freddy’ego Mercury’ego, okrutnie do tej roli oszpecony), który dysponuje potężnym arsenałem najnowocześniejszych broni. A my od 1952 r. wiemy, że na Bonda nie wystarczy nawet uzbrojona armia. Wygląda na to, że zanim Daniel Craig odejdzie na bondowską emeryturę (to jego pożegnanie z serią), zdąży się na ekranie porządnie zmęczyć.
Nie czas umierać, reż. Cary Joji Fukunaga (premiera kwiecień)
KSIĄŻKI POLSKIE poleca Piotr Bratkowski
Zbrodnia i zemsta
57-letni Piotr Ibrahim Kalwas to jedna z bardziej intrygujących postaci polskiej literatury. Dawny muzyk punkowy i współscenarzysta „Świata według Kiepskich” był dwukrotnie nominowany do nagrody Nike. W 2000 r. przyjął islam, osiem lat później przeniósł się do Egiptu, a dziś mieszka na należącej do Malty wyspie Gozo.
„Dziecko Księżyca” to jego jedenasta książka, bardzo różniąca się od poprzednich. Mroczna, pełna przemocy opowieść o Piotrze (zbieżność z imieniem pisarza – nieprzypadkowa), który realizuje swój „Plan Kary Bez Litości”. Czyli, mówiąc wprost, brutalnie zabija złych ludzi, wszystkich tych, którzy jego zdaniem na to zasługują. Zabija? „Ja to wszystko zobaczyłem w mojej głowie, i to się nie wydarzyło” – mówi w pewnym momencie Piotr. Więc może raczej, zgodnie z zasadą sublimacji, nie tyle zabija, co przelewa na papier sceny morderstw jedynie wyobrażonych, za to wyrafinowanie okrutnych. Tę świetną książkę można czytać jako opowieść o zemście. Ale też – jako próbę odpowiedzi na pytanie, po co jest literatura.
Piotr Ibrahim Kalwas, Dziecko Księżyca, Wielka Litera (premiera 13 stycznia)
Nina w Beskidach
W ciągu kilku zaledwie lat Jędrzej Pasierski wyrósł na jednego z pisarzy najbardziej cenionych przez koneserów powieści kryminalnej. Przypieczętowała to nagroda Wielkiego Kalibru za najlepszy polski kryminał 2019 r., przyznana za powieść „Roztopy”. Gdy Pasierski tę nagrodę dostał, na rynku była już jego kolejna, moim zdaniem jeszcze lepsza książka „Czerwony świt”. To był typowy kryminał „warszawski”. W najnowszym „Kłamczuchu” ulubiona bohaterka Pasierskiego, komisarz Nina Warwiłow, tak jak w „Roztopach” zabiera czytelników w Beskid Niski. Niby jedzie tam z córeczką na wakacje, ale gdy w wiosce dochodzi do morderstwa, instynkt policjantki oczywiście bierze górę. Nina rozpoczyna własne śledztwo, a mieszkańcy wsi zadziwiająco zgodnie utrudniają jej rozwiązanie zagadki.
Każda z wcześniejszych powieści Pasierskiego była lepsza od poprzedniej. Czy tak będzie również z „Kłamczuchem”? Poprzeczka jest już zawieszona bardzo wysoko.
Jędrzej Pasierski, Kłamczuch, Czarne (premiera 27 stycznia)
Pod prąd
„Czułość” to dopiero druga pozycja w katalogu oficyny Wydałem, założonej przez znanego rapera Sokoła; poprzedzała ją „Baśka” – debiut Wojtka Friedmanna. Ale już po tych dwóch książkach można co nieco powiedzieć o profilu nowego wydawnictwa. Będzie tu preferowana literatura pisana na przekór dzisiejszym modom, ba – nawet wbrew temu, co dzisiaj pisać wypada.
Piotr Fiedler dobiega czterdziestki, jako pisarz debiutował pięć lat temu zaskakującym tomem wierszy „Pod moim oknem gryzą się jeże”. Zaskakującym, bo nawiązującym swym klimatem do trochę przykurzonych legend poetów straceńców: Andrzeja Bursy, Rafała Wojaczka czy Jacka Bierezina. Debiutancka powieść Fiedlera jest jakby z podobnej bajki. Kiedyś określano taką prozę jako „męską”: klimat trochę jak z izraelskich powieści Hłaski, trochę – z wczesnych opowiadań Stasiuka. Dużo tu seksu, alkohol leje się ostro, zaś cała rzecz opowiada o nieszczęśliwej miłości w realiach współczesnej Warszawy. Autor i wydawca piszą, że „Czułość” to nie jest książka dla feministek, osób podatnych na zranienie uczuć religijnych oraz tych, które nie lubią seksu, alkoholu i narkotyków. Brzmi kokieteryjnie, ale ponieważ miałem kiedyś okazję przeczytać fragment powieści Fiedlera, zaświadczam, że to prawda.
Piotr Fiedler, Czułość, Wydałem (premiera styczeń)
KSIĄŻKI ZAGRANICZNE poleca Aleksander Hudzik
Debiutantka Rooney
W zeszłym roku Sally Rooney nie schodziła z afisza. Najpierw w Polsce ukazała się jej powieść „Normalni ludzie”, a jesienią w HBO GO pojawiła się jej serialowa adaptacja, którą z miejsca okrzyknięto wydarzeniem roku. „Rozmowy z przyjaciółmi” to wydany w 2017 r. debiut Rooney i zdaniem wielu książka ciekawsza od chwalonych „Normalnych ludzi”. „Bobbi i ja”, bo tak zaczyna niemal każdy akapit swojej opowieści narratorka Frances, to mieszkające w Dublinie studentki, które chcą podbić literacki świat. Na spotkaniu autorskim poznają znaną fotografkę, stąd prosta droga do jej domu, męża, romansu, a dalej jest już Rooney w swoim żywiole. Walka klas, płci, pokoleń, wszystko, co powoduje, że w ciasnym pokoju budzi się tornado, a Rooney bawi się tym, jakby wcale nie była niespełna 26-letnią debiutantką.
Sally Rooney, Rozmowy z przyjaciółmi, tłum. Łukasz Witczak, W.A.B. (premiera 28 lutego)
Kiedy bliskość zwycięża strach
Ta powieść najpierw dostała Nagrodę Bookera w 2019 r., a potem brytyjskie media uznały ją za najważniejszą książkę dekady. Bernardine Evaristo przedstawia kalejdoskop wspomnień dwunastu postaci, głównie czarnoskórych kobiet, które spotykają się na wspólnej kolacji. Przy stole zasiadają m.in. zbuntowana reżyserka teatralna i pani domu, które opowiadają o życiu naznaczonym uciskiem mężczyzn, białych, silniejszych. Jak Steve McQueen w rewelacyjnym serialu „Mały topór”, tak Evaristo w najnowszej powieści pokazuje życie czarnych bez dydaktyzmu czy skupiania się na losie ofiar. To jest książka, która od początku do końca pulsuje radością wspólnej kolacji, w której bliskość zwycięża strach.
Warto dodać, że to niejedyna nagrodzona Bookerem książka, która ukaże się w tym roku. W czerwcu do księgarń trafi powieść „Shuggie Bain” Douglasa Stuarta (w przekładzie Krzysztofa Cieślika) uhonorowana Bookerem w 2020 r.
Bernardine Evaristo, Dziewczyna, kobieta, inna, tłum, Aga Zano, Wydawnictwo Poznańskie (premiera 14 kwietnia)
Rowerowe safari po II RP
Teraz będzie wesoło i bez trzymanki. Do Polski docierają reportaże o II Rzeczypospolitej opublikowane w Wielkiej Brytanii przed II wojną światową. Wzięty brytyjski pisarz Bernard Newman wybrał się w latach 30. z rowerem do Polski, żeby opisać, jak wygląda ten młody kraj, który jawi mu się jako tygiel kultur, języków i obyczajów. Świetnie się czyta o tym, czym żyła przedwojenna Rzeczpospolita i jak na nas patrzył Zachód, bo momentami wspomnienia Newmana przypominają zapiski z safari po dzikim wschodzie. Jednak przeważa tu urok krajobrazów Polski i terenów dzisiejszej Ukrainy i Białorusi, a także smak przygody, bo Newman jeździ na rowerze po małych, szutrowych drogach. Ten reportaż z 1934 r. można też potraktować jako przewodnik i źródło pomysłów na zupełnie współczesne wyprawy po Polsce.
Bernard Newman, Rowerem przez II RP. Reportaż z 1934 roku, tłum. Ewa Kochanowska, Znak (premiera 15 marca)
MUZYKA poleca Jacek Skolimowski
Waglewscy kameralnie i rockowo
Utwór „Nie za miłe wiadomości” z teledyskiem nakręconym na wysypisku śmieci w Ghanie jest pierwszym singlem promującym nadchodzący album braci Waglewskich. Dwupłytowe „Ballady i protesty” zapowiadają się imponująco – i będą muzycznie bardzo różnorodne. Na pierwszy krążek złożą się kameralne kompozycje zaaranżowane na fortepian i sekcję smyczkową, z delikatnymi elementami elektroniki. Utwory na drugiej płycie to mieszanka garażowego rocka i ulicznego rapu z politycznym przekazem. Efekt na pewno będzie zaskakujący.
Fisz Emade Tworzywo, Ballady i protesty, Art2Music (premiera jesień)
Pandemiczny punk
Czy może być lepszy moment na porządny punkowy album? Pod koniec stycznia powróci nasza legenda tego gatunku, grupa Dezerter. Walka o prawa kobiet, uliczne starcia z policją, niekompetencja władzy wobec pandemii – to tylko kilka tematów, które pojawią się w dziewięciu nowych utworach grupy. Są ostre i dynamiczne. Płyta powstała na jesieni pod okiem Kuby Galińskiego, który współpracował m.in. z Kortezem, Anią Dąbrowską i Jamalem. Historia zatoczy koło – Dezerter obchodzi 40-lecie działalności, a jego utwory wciąż są boleśnie aktualne.
Dezerter, Kłamstwo to nowa prawda, Mystic (premiera 29 stycznia)
Co ukrywa Kanye West
Kanye West jest nieprzewidywalny, więc jego kolejnego albumu można spodziewać się właściwie w każdej chwili. Wzmożona aktywność artysty w mediach społecznościowych w okresie wakacyjnym wskazywała, że w końcu pojawi się długo oczekiwana płyta „God’s Country”. Skończyło się na tym, że raper opublikował fragment jednego utworu, pokazał listę piosenek i ogłosił nowy tytuł albumu: „Donda”, na cześć zmarłej matki. Potem wypuścił na Twitterze kilka innych krótkich nagrań. Pewne jest, że West ma już gotową płytę, przy której współpracowali m.in. Dr. Dre, Rick Rubin, Travis Scott i Pusha T. Jej kierunek muzyczny wyznacza ponury singiel „Wash Us in the Blood”. Teraz pozostaje uzbroić się w cierpliwość.
Kanye West, Donda: With Child, Def Jam / Universal (premiera I połowa roku?)
Wraca Adele
Adele wygląda świetnie, a jej głos wciąż brzmi znakomicie (można się było o tym przekonać w październiku, kiedy wystąpiła w programie „Saturday Night Live”). A co z nowymi piosenkami? Od premiery albumu „25” minęło pięć lat, a Adele jakby zapadła się pod ziemię. Według nieoficjalnych doniesień w 2019 r. pracowała w studiu m.in. z Markiem Ronsonem i Johnem Legendem. W grudniu 2020 r. perkusista Matt Chamberlain (Pearl Jam) zdradził w wywiadzie, że nagrał z nią nowe utwory, które opisał jako „przejmujące i emocjonalne”. Serwisy plotkarskie donoszą, że motywy przewodnie płyty to niedawny rozwód i zmiany w życiu artystki. Promocję płyty ma rozpocząć styczniowy występ Adele na gali nagród Grammy.
Adele, brak tytułu, XL / Sony (premiera: brak daty)
Lana folkowa
Na fali wielkiego sukcesu albumu „Norman Fucking Rockwell!” Lana Del Rey od razu zapowiedziała kolejną płytę na rok 2020. Premiera została w ostatniej chwili przesunięta, ale pierwszy singiel „Let Me Love You Like a Woman” zapowiada powrót do typowych dla niej melancholijnych ballad. Duża część utworów powstała podczas sesji do poprzedniego albumu, ale artystka twierdzi, że nowe piosenki brzmią zupełnie inaczej, „bardziej folkowo”.
Lana Del Rey, Chemtrails over the Country Club, Universal (premiera marzec)
TEATR poleca Michał Centkowski
Moniuszko i głos kobiet
„Halkę” Moniuszki wystawi na scenie Narodowego Starego Teatru w Krakowie reżyserka Anna Smolar. Ale nie będzie to „Halka”, jaką znamy.
Opowieść o tragicznej miłości biednej Haliny reżyserka zamierza odczytać na nowo. To będzie pierwsza prawdziwie feministyczna „Halka” w dziejach polskiego teatru. – Chcemy wyrwać Halinę i Zosię z kanwy narracyjnej, która w kółko zadaje kobietom role ofiar i każe rywalizować ze sobą – mówi „Newsweekowi” Smolar. Reżyserka wraz z wokalistką, kompozytorką i pisarką Natalią Fiedorczuk zamierzają przepisać „Halkę”, by stała się opowieścią na miarę XXI wieku. Choć muzyka i taniec mają odgrywać w widowisku dużą rolę, to będzie spektakl dramatyczny. Za choreografię odpowiadać będzie Paweł Sakowicz, a muzykę na żywo w spektaklu wykona zespół Enchanted Hunters. W tytułowej roli wystąpi Aleksandra Nowosadko, postać Zosi kreować ma Magda Grąziowska, zaś Jontka zagra Łukasz Stawarczyk.
Stanisław Moniuszko, Halka, reż. Anna Smolar, Narodowy Stary Teatr w Krakowie (premiera 26 marca)
Świat skazany na zagładę
Ewelina Marciniak, nagrodzona niedawno prestiżową niemiecką nagrodą Fausta, wyreżyseruje w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku spektakl oparty na powieści „Stramer” Mikołaja Łozińskiego. To wielowątkowa opowieść o losach żydowskiej rodziny z Tarnowa, a jednocześnie kronika tragicznych dziejów polskich Żydów. – Ten intymny portret skazanego na zagładę świata jest opowieścią o (nie)obecności. Wskutek kolejnych przeprowadzek najprawdopodobniej zgubiłam wszystkie zdjęcia z dzieciństwa. Gdy to sobie uświadomiłam, poczułam, jakby ktoś zabrał mi coś ze środka – opowiada „Newsweekowi” reżyserka. – W oparciu o historię mieszkającej przed wojną w Tarnowie rodziny żydowskiej chcę opowiedzieć o pogubionych losach zwykłych ludzi, przyjrzeć się śladom ich dawnej bytności, zbadać miejsca, gdzie wciąż odczuwamy ich brak.
Bohaterowie „Stramera” w ważnych momentach życia chodzą do zakładu fotograficznego – jakby przeczuwając, że fotograficzna klisza pozostanie jedynym materialnym śladem ich obecności – dodaje Marciniak. Tekst na podstawie powieści Łozińskiego oraz innych źródeł pisze Jarosław Murawski. Na scenie wraz z aktorami Teatru Wybrzeże wystąpi klarnecista i kompozytor Wacław Zimpel.
Mikołaj Łoziński, Stramer, reż. Ewelina Marciniak, Teatr Wybrzeże w Gdańsku (premiera lipiec)
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS