A A+ A++

Po wycieku listy gier z pokazu State of Play Tom Henderson wskazuje, jak wielkim problemem dla wydawców gier jest niedyskrecja pracowników serwisu YouTube.

Źródło fot. God of War / Sony Interactive Entertainment.

i

Spis treści:

W czasach Internetu ciężko ukryć niektóre informacje, zwłaszcza gdy są to niespodzianki dotyczące filmów lub gier. Według znanego insidera sporym problemem dla wydawców jest serwis YouTube, który ustawicznie jest źródłem przecieków.

Tom Henderson zwrócił na to uwagę w artykule opublikowanym w serwisie Insider-Gaming. Choć ów proceder nie jest niczym nowym, dziennikarz żywo zainteresował się tą kwestią po masowym przeciekach programu najnowszej transmisji z serii State of Play.

Henderson donosi, że w ciągu 18 godzin od ogłoszenia streamu w serwisie YouTube otrzymał on pełną listę gier, które miała pokazać firma Sony w ramach swojego pokazu. I to nie od jednej czy dwóch osób, lecz ze czterech różnych źródeł.

YouTube niedyskretny

Jak wspomnieliśmy, nie jest to nowy problem. Już w 2017 roku świat zawczasu dowiedział się o nowej grze z Yoshim i o paru innych niezapowiedzianych tytułach z katalogu Nintendo. Miało to być winą jednego z pracowników Google’a, który zauważył publicznie niedostępne filmiki zawczasu dodane do bazy serwisu YouTube. A to tylko czubek góry lodowej.

Kilka dni temu Henderson opublikował w serwisie X wpis na temat dwóch dochodzeń Google’a w podobnych sprawach wycieków, które wszczęto w ostatnich 18 miesiącach. Pierwsze dotyczyło wyzwania youtubera, który oferował fanom kody podarunkowe Amazona – tyle że w jednym przypadku owe klucze zostały wykorzystane jeszcze przed publicznym udostępnieniem filmiku.

Drugie dochodzenie wszczęto tuż po wycieku zwiastuna Grand Theft Auto VI w grudniu 2023 roku. Henderson przyznaje, że może być to tylko zbieg okoliczności, choć nie można wykluczyć związku obu tych wydarzeń.

Ukryci widzowie YouTube’a

Przyczyna tych przecieków jest prosta. Pracownicy Google’a przeglądają wszystkie materiały wrzucane na YouTube’a – także te ustawione jako niepubliczne, zaplanowane czy nawet prywatne. Najwyraźniej niektórym osobom zatrudnionym przez serwis łatwo przychodzi niedyskrecja.

Zapewne ktoś może zapytać, dlaczego wydawcy nie mogą po prostu wstrzymać się z wgraniem swoich materiałów do chwili prezentacji. Sęk w tym, że YouTube potrzebuje czasu na przetworzenie wgranych plików wideo.

W praktyce oznacza to, iż przez pewien czas świeżo opublikowany filmik będzie dostępny, tylko w niskiej rozdzielczości. Nie trzeba chyba tłumaczyć, że widzowie nie są zadowoleni, gdy po długim oczekiwaniu na prezentację muszą oglądać pokaz w rozdzielczości 360p.

Dlatego właśnie przyjęła się praktyka wrzucania „zaplanowanych filmików”, by dać YT czas na ich przetworzenie i tym samym umożliwić wyświetlanie go w wysokiej rozdzielczości od razu na „premierę”. Do tego dochodzi współpraca z partnerami, w tym serwisami branżowymi oraz influencerami, którzy zawczasu otrzymują linki do trailerów, gameplayów itd.

Google nie walczy z kulturą wycieków?

Henderson zastanawia się też, dlaczego Google zwyczajnie nie zwalnia osób odpowiedzialnych za oglądanie materiałów, które wyciekły do sieci (chyba że po dochodzeniach; w obu sprawach wspomnianych przez insidera doszło do wyrzucenia pracowników). Dziennikarz spekuluje, że być może tych obserwatorów jest po prostu zbyt wielu i tym samym prowadziłoby to do niepraktycznych masowych zwolnień.

Niemniej, jak podsumował Henderson, wewnętrzne dochodzenia Google’a wyraźnie nie odstraszają kolejnych pracowników do ujawniania sekretów wydawców gier.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKrowa sprzedana za miliony dolarów. Należy do czempionów
Następny artykuł„Pecet odrodzony” – Qualcomm oficjalnie zaprezentował układy Snapdragon X