Rywalizacja na bezdrożach jest oczywistą kulminacją Rajdu Safari. Jednak poprzedzają ją żmudne przygotowania, pełne logistycznych wyzwań, a wszystkiemu towarzyszy zastany na miejscu niemały szok kulturowy. O końcowym sukcesie mogą decydować detale, a tych w profesjonalnym sporcie nie można lekceważyć.
Motorsport.com przyjrzał się, jak wyglądały kulisy wyprawy ORLEN Rally Team do Afryki. Wyprawy udanej. Komplet punktów zdobyty w Kenii pozwolił Kajetanowiczowi i Szczepaniakowi na awans na czwartą pozycję w WRC 2 oraz umocnienie się na czele tabeli WRC 2 Challenger.
Statkiem w długi rejs
Rajd Safari był dla Kajetanowicza i Szczepaniaka trzecim tegorocznym występem na szczeblu światowego czempionatu. Wcześniej Polacy walczyli w Meksyku oraz na drogach włoskiej Sardynii.
Podczas inauguracji sezonu ORLEN Rally Team – nadal korzystający z usług hiszpańskiej stajni RaceSeven – postawił na dobrze sprawdzoną Skodę Fabia Rally2 evo. Ta sama ewolucja czeskiego auta posłużyła zespołowi w Kenii. Decydowały przede wszystkim względy logistyczne. Samochód popłynął do Afryki prosto z Meksyku.
O logistykę związaną z samochodem i sprzętem spytaliśmy Pawła Kajzara, długoletniego członka zespołu Kajetana Kajetanowicza, odpowiedzialnego za powyższe zagadnienia.
– Główny przegląd samochodu przed Safari odbył się jeszcze w Meksyku – opowiada Kajzar. – W środę po tamtym rajdzie kontener ruszył w drogę do Kenii i przybył do Afryki 15 czerwca. Płynął co prawda miesiąc, ale całość trwała prawie trzy. Trzeba też wliczać odprawy celne oraz postoje w terminalach.
– W Naivashy, w parku serwisowym mechanicy mieli czas, by dokończyć przygotowania do Rajdu Safari. Zamontowali między innymi dodatkowe „orurowanie” przy wlocie do chłodnicy. Modyfikacji było jeszcze kilka. Na Safari to nie prędkość czy masa są przecież najważniejsze.
Photo by: Kajto.pl
Zespoły fabryczne – które między Rajdem Meksyku a Safari zaliczyły jeszcze trzy inne rundy – postawiły na transport lotniczy. Z dwóch opcji skorzystał za to węgierski Eurosol. Samochód (Fabia Rally2 evo), który służył w Meksyku Danielowi Chwistowi i Kamilowi Hellerowi, przypłynął do Kenii statkiem i w rajdzie wystartowali nim Oliver Solberg i Elliott Edmondson. Z kolei nowy RS przyleciał z Sardynii, gdzie korzystała z niego polska załoga.
Photo by: Tomasz Kaliński
Bez terenówki ani rusz
Rajdówka nie jest oczywiście jedynym samochodem potrzebnym do startu w rundzie światowego czy każdego innego czempionatu. Potrzebne są też auta do „bieżącego” użytku. W Kenii jednak terenówka z napędem na cztery koła jest niezbędna. Chociaż sieciowe wypożyczalnie funkcjonują na lotnisku w Nairobi, mają mało elastyczne podejście i lepszym rozwiązaniem wydaje się być korzystanie z usług mniejszych, ale świetnie przygotowanych firm.
– Podobnie jak przed rokiem, korzystaliśmy z usług lokalnej firmy i od niej wypożyczaliśmy samochody do, nazwijmy to, obsługi całego startu – tłumaczy Kajzar. – Kontakt jest bardzo dobry i wiele rzeczy mogłem załatwić zdalnie z Polski. W zasadzie wszystkie nasze auta miały odpowiednie opony, a to przeznaczone dla załogi na zapoznanie z trasą także zamontowaną płytę pod silnikiem.
– Co ważne, wypożyczający zdaje sobie sprawę, jak wyglądają realia Safari i przez cały rajdowy tydzień pozostaje w pogotowiu, by ewentualnie naprawić czy nawet podmienić samochód.
Lokalny przewodnik mile widziany
Nie jest tajemnicą ani wielkim zaskoczeniem, że realia życia i pracy na Czarnym Kontynencie znacząco różnią się od tych, do których zespoły przyzwyczajone są podczas europejskich rund. Warto więc posiłkować się pomocą miejscowych.
– Ponownie korzystaliśmy z pomocy miejscowego pana, co prawda mieszkańca nie Naivashy, czyli bazy rajdu, ale Nairobi. Chociaż wiedziałem już, gdzie załatwić większość spraw, towarzystwo Kenijczyka przyspieszało pracę, choćby ze względu na lepszą komunikację. Wiadomo też, że standardy niektórych usług odbiegają od tych znanych z Europy, więc lepiej mieć pomoc lokalnego, zaufanego człowieka.
Ryzyko uszkodzenia opony w Kenii jest, delikatnie mówiąc, spore. Choć utknięcie daleko od jakiegokolwiek domostwa może przysporzyć wiele stresu, sama naprawa ogumienia nie nastręcza większych problemów, o czym przekonał się także piszący te słowa. Rozlokowane niczym zdalne serwisy, punkty wulkanizacyjne są stałym widokiem ulic poszczególnych miasteczek czy stacji benzynowych, a od diagnozy do radości ze sprawnej opony nie mija więcej niż 20 minut.
– Kapeć w aucie cywilnym nam się oczywiście przytrafił, ale jak sam wiesz, wszystko idzie bardzo sprawnie. Z takich punktów korzystaliśmy też przy okazji przekładania kół w naszych wypożyczonych samochodach. Jeśli chodzi o inne usługi, potrzebna była, jak zwykle podczas rajdu, pralnia. Tę mieliśmy szczęśliwie w hotelu.
Kajetan Kajetanowicz, Maciej Szczepaniak, Skoda Fabia Rally2 evo
Photo by: Tomasz Kaliński
Bezpieczeństwo przede wszystkim
Foldery biur podróży pełne są ofert wycieczek do Kenii. Jednak wyprawa na własną rękę wymaga odpowiedniego przygotowania oraz respektu względem niektórych wyzwań.
Nie warto lekceważyć przede wszystkim zagrożeń związanych z jednostkami chorobowymi, zwłaszcza mając w pamięci standardy sanitarne, które przy pilnej pomocy medycznej w przysłowiowym interiorze mogą niemile zaskoczyć, przyczyniając się do poważnych powikłań. Zbagatelizować nie można też potencjalnych zatruć pokarmowych, choć te szczęśliwie ominęły polskich uczestników Safari.
– W zasadzie zabezpieczyliśmy się na wszystkie choroby, jakie lekarze medycyny podróży zalecają dla tego regionu świata – opowiada Jeremi Wojtacha, logistyk ORLEN Rally Team. – Kenia nie wymaga formalnie żadnych szczepień, ale ze względu na charakter naszej pracy, pośpiechu, gonitwy oraz ryzyka, jakie podejmuje załoga na oesach, taka ochrona w naszym przekonaniu jest po prostu niezbędna.
– Wśród chorób, na które się zaszczepiliśmy, są dur brzuszny, tężec, krztusiec. Dawało to poczucie pewnego komfortu. Wiadomo, że każdy dba o higienę, pilnuje się, ale w warunkach rajdowych trudno jest zachować 100-procentową ostrożność. Dotykamy różnych rzeczy, czasem trzeba działać w pośpiechu. Ryzyka nigdy nie zminimalizuje się do zera. Ponadto wirusowe zapalenie wątroby poszczególnych typów. To w razie ratunkowej wizyty w szpitalu, której przecież nikt nie zakłada, co nie oznacza, że w czasie rajdu nie może się przytrafić.
Oddzielną historią jest malaria. W tym przypadku nie ma żadnych szczepień, jest profilaktyka farmakologiczna. Jednak substancje aktywne leków przeciwdziałających rozwojowi tej przenoszonej przez komary choroby (wywołuje ją pierwotniak – zarodziec, który pasożytuje w komarach) mają efekty uboczne, które w razie wystąpienia mogą utrudnić załodze funkcjonowanie w warunkach rajdowych. Trudno przecież mówić o wysokiej formie sportowej po nocy pełnej koszmarów czy przy znacząco obniżonej koncentracji.
Rajd rozgrywany jest na relatywnie dużych wysokościach, niesprzyjających rozwojowi wspomnianego pierwotniaka. Dlatego też zespoły zwykle pozostawiają swoich członkom wolną rękę jeśli chodzi o przyjmowanie leków antymalarycznych, a większość załóg, jeśli nie wszystkie, rezygnuje z tej ochrony farmakologicznej.
– Większość zespołu nie bierze tabletek na malarię. Bywa, że te leki po prostu otępiają. Zaopatrzyliśmy się za to w środki przeciwko komarom, przeznaczone do krajów tropikalnych. Różnią się one składem od tych dostępnych na półkach zwykłych supermarketów.
– W zasadzie nikt nie pamięta, by w trakcie ponad tygodniowego pobytu miał jakiekolwiek ugryzienie komara.
Zmniejszenie ryzyka zatrucia wiąże się z odpowiednią dietą. Choć wszechobecne grille kuszą, zespoły korzystają – zwłaszcza w przypadku załóg – z bardziej sprawdzonych źródeł pożywienia. Zabranie ze sobą świeżych produktów jest oczywiście utrudnione, więc z pomocą przychodzi coraz bardziej popularna żywność liofilizowana.
– Z Polski zabraliśmy około 15-16 kilogramów żywności, nie tylko liofilizowanej. W bagażu znalazły się też sprawdzone „w boju” puszki z mięsem czy słoiki z warzywami, przygotowane wcześniej na specjalne zamówienie. Tak naprawdę dieta załogi nie różniła się znacząco od tej stosowanej podczas europejskich rund. Odmienne były proporcje tego, co można kupić na miejscu i produktów zabranych z Polski. Tym razem tych drugich było zdecydowanie więcej.
– Sam plan działania również był zbliżony do pozostałych rund. Wszystko zaczyna się oczywiście od zapoznania z trasą. Zgodnie z przepisami każda załoga może mieć tzw. samochód towarzyszący. Wsparcie nie wjeżdża na odcinki specjalne, ale przemierza sekcje dojazdowe i czeka na metach poszczególnych oesów. Mamy ze sobą niewielki agregat, czajnik, więc jesteśmy w stanie przygotować posiłki w warunkach polowych. Gdy ruszy rajd, wszystko odbywa się już bardziej stacjonarnie. Załoga posiłki je w serwisie, ale otrzymuje też lekkostrawne porcje na wynos, by wzmocnić się między odcinkami. Podstawą jest wtedy makaron.
– Cały plan opracowany jest zresztą praktycznie co do minuty. Harmonogram rajdu narzuca godziny. Długoletnia współpraca z Kajetanem pozwoliła nam na wypracowanie dobrze funkcjonujących schematów. Nie przesadzę mówiąc, iż, na przykład, na posiłki – zwłaszcza śniadanie – umawiamy się z dokładnością co do minuty. Jeśli ma być 6:24, to jest 6:24, a nie 6:20 czy 6:30.
– Na miejscu kupowałem przede wszystkim warzywa. Te oczywiście były dokładnie myte wodą butelkowaną. Aby zminimalizować ryzyko, unikaliśmy jedzenia ich na surowo. Zwykle prosiłem w hotelowej restauracji o ugotowanie, upieczenie czy wrzucenie na grilla. Wszystko dzielę sobie na porcje i wkładam do przywiezionych z Polski pojemników. Tych wziąłem tym razem bodaj dwadzieścia.
– Warto też wspomnieć o życzliwości ludzi z naszego hotelu. Na początku tygodnia ustaliłem z nimi mniej więcej zakres działań i konkretne sposoby przygotowania danych posiłków i bez większego problemu udało się wszystko zrealizować. Oczywiście poczucie czasu w Afryce trochę odbiega od „naszego”, a że punktualność w warunkach rajdowych nie znosi opóźnień, to trzeba było być „w pobliżu”, kontrolując cały proces.
Chaos na drodze
– Co tu dużo mówić, panuje po prostu chaos. Ruch lewostronny w zasadzie jest najmniejszym problemem. Zresztą chwilami trudno się zorientować, po jakiej stronie jeździmy, ponieważ samochody wyprzedzały nas i lewą, i prawą stronę [śmiech] – wspomina Wojtacha.
– Najbardziej psychicznie męczy to, że można być najostrożniejszym czy najuważniejszym kierowcą w całej Kenii, a niekoniecznie uchroni to nas przed jakąś przygodą. Wydaje mi się, że trzeba się po prostu niejako dostosować do ich sposobu funkcjonowania na drodze. Pamiętać, że główną zasadą jest brak reguł. Nas ominęły groźne sytuacje i nieprzyjemności. Ucieczek na pobocze nie wliczam. To stały element [śmiech].
Kajetan Kajetanowicz, Maciej Szczepaniak, Skoda Fabia Rally2 evo
Photo by: Tomasz Kaliński
Epilog
Rajd Safari wrócił do kalendarza w 2021 roku po prawie dwóch dekadach przerwy. Wrócił odmieniony. Organizatorzy musieli dostosować go do wymagań obecnego formatu. Odcinki są krótsze i zamknięte dla ruchu. Regulamin tożsamy jest z pozostałymi szutrowymi odsłonami czempionatu. Liczba opon jest ograniczona, przygotowane są strefy tankowania, nie ma serwisów zdalnych czy oddalonych.
Duch legendy nadal jest jednak obecny. Trasa stanowi potężne wyzwanie dla sprzętu i ludzi, a dramaturgii dodała także kapryśna w tym roku pogoda. Nie brakuje również zwierzyny, nie zawsze przyglądającej się rywalizacji z bezpiecznej odległości.
I ludzie. Entuzjazm dla rajdu jest wszechobecny. Jego popularność wydaje się stale wzrastać. Strefy kibica były przepełnione. Fani przybyli z różnych zakątków Kenii oraz krajów ościennych. Nieprzebrane tłumy pozdrawiające załogi na sekcjach dojazdowych dopełniają całości.
Czy pojawiły się niewielkie wpadki organizacyjne? Owszem, ale jak podkreślają nasi rozmówcy nie były one większe niż podczas europejskich rund. Nawet postój w składającym się z pięciu linii (na dwupasmowej drodze) korku nie wprawił załóg w gniew. Afryka łagodzi emocje. I przyciąga.
Photo by: Marcin Snopkowski
Podsumowanie sportowej rywalizacji:
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS