A A+ A++

Kto króluje na morzach? Samolot. Dziś, w dniu publikacji niniejszego artykułu, mija osiemdziesiąt lat od chwili, w której świat uzyskał jednoznaczną odpowiedź na to pytanie. Kuantan stał się po wsze czasy symbolem nowej ery w historii wojskowości. Nie Pearl Harbor, nie Tarent, ale właśnie Kuantan, gdzie nie mogło być mowy o zaskoczeniu ani o bezbronności okrętów uwiązanych do nabrzeży i czekających na rzeź. Japońskie lotnictwo w starciu z dumą Royal Navy pokazało, że okręty – które dziś nazwalibyśmy artyleryjskimi, w odróżnieniu od rakietowych – nawet w pełnej gotowości bojowej i z pełną swobodą manewrowania nie są w stanie oprzeć się zmasowanemu i skoordynowanemu atakowi lotniczemu. Wobec wszystkich poprzednich operacji wojskowych i eksperymentów, z eksperymentem Billy’ego Mitchella z pancernikiem Ostfriesland na czele, można było zgłosić jakieś „ale”, często zresztą słuszne. Wciąż 10 grudnia 1941 roku kwestia ta stała się bezdyskusyjna.

Prince of Wales i Repulse

Prolog do bitwy pod Kuantanem nastąpił w maju 1941 roku podczas pościgu za niemieckim pancernikiem Bismarck. Mimo bolesnej straty krążownika liniowego Hood wraz z niemal całą załogą starcie to zakończyło się tryumfem Royal Navy. Poczesną rolę odegrał w nim nowoczesny pancernik HMS Prince of Wales, przyjęty do służby zaledwie cztery miesiące wcześniej. Jego główne uzbrojenie stanowiło dziesięć dział 14-calowych (356 milimetrów) w trzech wieżach, które uzupełniało szesnaście dział kalibru 5,25 cala (133 milimetry) zdolnych do atakowania celów morskich i powietrznych. Do obrony przeciwlotniczej Prince miał czterdzieści dziewięć szybkostrzelnych, ale podatnych na zacięcia, „pom pomów” kalibru 40 milimetrów, a w toku wojny zainstalowano jeszcze pojedyncze działka kalibru 20 milimetrów, a także radary typów 282 i 285.

Pancernik mógł rozwinąć prędkość maksymalną 28 węzłów. Zwany był „jachtem Churchilla” od czasu rejsu transatlantyckiego do Nowej Fundlandii, gdzie premier spotkał się z prezydentem Stanów Zjednoczonych Rooseveltem. Właśnie wtedy podpisano Kartę Atlantycką. W grudniu 1941 roku Prince of Wales był jeszcze stosunkowo nowym okrętem, a jego załoga była niedotarta – jak na okręty liniowe był wręcz niemowlęciem. W czasie bitwy z Bismarckiem na jego pokładzie wciąż pracowali cywilni technicy z Vickersa.

Repulse w porównaniu z Prince of Wales był zażywnym staruszkiem. Zwodowano go w styczniu 1916 roku. On również uczestniczył w poszukiwaniach Bismarcka, ale z braku paliwa musiał obrać kurs z powrotem do kraju; wskutek tego ominęła go okazja na pierwszy kontakt bojowy z nieprzyjacielem od czasu drugiej bitwy koło Helgolandu w listopadzie 1917 roku. Uzbrojony był w sześć dział kalibru 15 cali (381 milimetrów) w trzech wieżach, piętnaście dział 4-calowych (101,6 milimetra) i dwadzieścia cztery „pom pomy”. Latem 1941 roku dodano mu osiem działek kalibru 20 milimetrów i radar typu 284. Do celów rozpoznawczych Repulse dysponował wodnosamolotami Supermarine Walrus – miał dwa hangary i jedną katapultę, mógł przewozić maksymalnie cztery maszyny.

Mało brakowało, a Repulse również stałby się „jachtem” – w 1939 roku miał zawieźć parę królewską na wizytę do Stanów Zjednoczonych. W warunkach klimatycznych Malajów służba na jego pokładzie była też bardziej komfortowa ze względu na lepszą wentylację. Jako nowy okręt rozwijał nawet 32 węzły, teraz, po ćwierćwieczu służby, jego prędkość maksymalna oscylowała wokół 29 węzłów.

HMS Repulse w Hajfie w 1938 roku.
(via Library of Congress)

Te dwa okręty liniowe utworzyły trzon eskadry singapurskiej, na której czele stanął admirał sir Tom Phillips. Dowódcą samego Prince’a, pełniącego funkcję okrętu flagowego, był John Leach, dowódcą Repulse’a – William Tennant. Obaj ci oficerowie, notabene długoletni przyjaciele, mieli za sobą niedawny udział w działaniach bojowych, Leach oczywiście podczas wymiany ciosów z Bismarckiem, Tennant zaś był oficerem łącznikowym podczas ewakuacji z Dunkierki i przeżył ataki niemieckich bombowców nurkujących. Sam Phillips, pieszczotliwie zwany (z łatwych do odgadnięcia powodów) Tomciem Paluchem, nie doświadczył jednakże kontaktu bojowego z nieprzyjacielem od 1915 roku.

Pobyt w Singapurze

Kiedy jesienią 1941 roku cały Singapur zastanawiał się, czy Japończycy przystąpią do wojny – Hideki Tōjō został premierem 17 października – w Londynie podjęto decyzję o wzmocnieniu obrony Miasta Lwów w taki sposób, aby wysłać zdecydowany sygnał pod adresem zarówno Japonii, jak i Australii. Pierwszą należało odstraszać, drugą zaś – zapewnić, że nie jest osamotniona i że w Londynie doceniają daninę krwi składaną przez australijskich żołnierzy w Europie i Afryce. No i oczywiście trzeba było podbudować morale mieszkańców Singapuru, do którego od rozpoczęcia wojny nie zawijały żadne duże okręty.

Początkowo w ramach Force Z, jak nazwano eskadrę singapurską, miał się znaleźć obok pary okrętów liniowych także świeżo przyjęty do służby lotniskowiec HMS Indomitable, ale w toku prób u wybrzeży Jamajki wszedł na mieliznę i doznał uszkodzeń, które uniemożliwiły mu udział w rejsie na Daleki Wschód. Admirał John Tovey, dowódca Floty Krajowej (Home Fleet), chętnie zatrzymałby też u siebie okręty liniowe, aby mieć czym kontrować zagrożenie dla konwojów stwarzane przez niemieckie rajdery. Tu jednak wola Churchilla przeważyła nad obawami admirała.

Tak oto Prince of Wales i Repulse ruszyły na Malaje. Kiedy 2 grudnia weszły do Singapuru, przybyciu tego pierwszego – skąpanego w świeżo zdobytej chwale uczestnika zwycięskiej bitwy z Bismarckiem – nadano stosownie pompatyczną oprawę i zaproszono do portu wojennego wszystkich chętnych dziennikarzy, a wieczorem zorganizowano huczne przyjęcie. Honory gospodarza pełnił dowódca eskadry, admirał Tom Phillips, natomiast wśród gości znalazł się japoński konsul generalny.

Admirał sir Tom Phillips i (z tyłu) kontradmirał Arthur Palliser.
(FE 487; Imperial War Museums)

O ile jednak Prince of Wales praktycznie z godziny na godzinę awansował do grona największych singapurskich znakomitości, o tyle wręcz śmieszny wydaje się lekceważący ton, jakim w oficjalnym komunikacie prasowym określono jego towarzysza: ograniczono się do stwierdzenia, że pogromcy dumy Kriegsmarine towarzyszą „inne ciężkie okręty”1. Repulse’a zakotwiczono z dala od wszystkich nabrzeży, a dziennikarzom zabroniono wymieniać go z nazwy, co wzbudziło zrozumiałą irytację załogi, tym bardziej że przecież i Repulse uczestniczył w poszukiwaniach Bismarcka.

5 grudnia Repulse’a wraz z niszczycielami Tenedos i Vampire wysłano do Australii, gdzie krótką wizytą miał podbudować morale ludności. Już nazajutrz okręty odwołano jednak z powrotem do Singapuru. W niedzielę 7 grudnia rano (na Hawajach był to jeszcze 6 grudnia) na północ od Singapuru już wrzało. Japońskie myśliwce zestrzeliły Catalinę z 205. Eskadry poszukującą nieprzyjacielskich konwojów, o których wiedziano, że zmierzają w stronę Malajów. Po południu Hudson, któremu powierzono takie samo zadanie, został ostrzelany przez artylerię przeciwlotniczą japońskiego krążownika. Pod wieczór zauważono cztery niszczyciele idące na południe wzdłuż wybrzeża Tajlandii. Dowódca sił Wspólnoty Brytyjskiej na Malajach Arthur Ernest Percival wahał się jednak – kazano mu za wszelką cenę unikać sprowokowania wojny, a działania Japończyków mogły wciąż jeszcze, przynajmniej teoretycznie, okazać się zakrojoną na dużą skalę demonstracją siły.

Następnego dnia nad ranem mieszkańców Singapuru obudziły dźwięki wojny, te same dźwięki, które zdążyli już poznać mieszkańcy europejskich metropolii od Warszawy przez Londyn po Moskwę: wybuchy bomb, kanonada artylerii przeciwlotniczej, warkot silników bombowców i, spóźnione w tym wypadku, zawodzenie syreny obwieszczającej alarm lotniczy. Trochę wcześniej Percival dowiedział się, że japońskie okręty ostrzeliwują brytyjskie pozycje pod Kota Baharu, przy granicy z Tajlandią, ale dla ogółu ludności zwiastunem nadchodzącej gehenny było siedemnaście bombowców Mitsubishi G3M (alianci nadali im nazwę kodową Nell), które mimo fatalnej pogody po drodze przybyły aż z bazy opodal Sajgonu. Miasto nie było zaciemnione. Taką decyzję musiałby gubernator Shenton Thomas, ale wojsko nie ostrzegło go, że japońskie bombowce mogą dotrzeć nad Singapur.

Mitsubishi G3M.

Zginęło około sześćdziesięciu osób, głównie Chińczyków. Ale pod względem ściśle militarnym tego nalotu równie dobrze mogłoby nie być. Bombowce nie trafiły żadnego wartościowego celu, a obrona przeciwlotnicza – wsparta przez działa jedynie Prince of Wales – lekko uszkodziła tylko jeden samolot.

Nim nadszedł świt 8 grudnia, Japończycy mimo wysokich strat przebili się przez umocnienia nadbrzeżne pod Kota Baharu. Był to jednak w swej istocie atak dywersyjny, większa część sił Tomoyukiego Yamashity wylądowała bowiem w Tajlandii, w rejonie Songkhli (Singory) i Pattani, skąd można było natychmiast wykonać zwrot na południe i po kilku godzinach przekroczyć granicę Malajów Brytyjskich. Tajlandczycy stawiali opór przez kilka godzin, po czym dyktator Plaek Phibunsongkhram zawarł rozejm z Japończykami i udostępnił im swoje bazy; z lotniska w Pattani do granicy było zaledwie 150 kilometrów. Wieczorem tego samego dnia ewakuowano lotnisko w Kota Baharu, które zdążyło już stać się celem kilku japońskich nalotów.

Prince of Wales opuszcza Singapur.
(A 29068; Imperial War Museums)

W praktyce było już za późno na użycie Force Z. Eskadra nie spełniła swojego podstawowego zadania – nie odstraszyła Japończyków od rozpoczęcia wojny – bo spełnić go nie mogła. Ale żeby choćby utrudnić im kampanię na Malajach, Force Z musiałoby znaleźć się na wysokości Songkhli i Pattani 8 grudnia nad ranem, tak aby rozstrzelać nieprzyjacielskie okręty akurat w momencie, kiedy wysadzały żołnierzy na tajlandzki ląd. Japończycy oczywiście rozumieli to zagrożenie (bądź co bądź, Brytyjczycy dobitnie im je wyjaśnili za pośrednictwem prasy), toteż rozstawili gęste pole minowe między wyspą Tiumen a wyspami Anambas, czyli na najdogodniejszym szlaku wiodącym z Singapuru do miejsc desantu. Jeśli jednak okręty liniowe przeszłyby pole minowe całe i zdrowe, do obrony na miejscu Japończycy mieli tylko krążowniki i niszczyciele, które mogłyby zagrozić Brytyjczykom co najwyżej poprzez zaskakujący i skoordynowany atak torpedowy.

Czas na rozegranie się takiego scenariusza dawno minął. Zakłócenie dostaw zaopatrzenia też miałoby jednak swoją wartość, a ewentualne zatopienie transportowców wojska, choćby i pustych, mogło pokrzyżować ewentualne dalsze plany Nipponu.

Wczesnym popołudniem admirał Phillips zwołał dowódców pozostałych okrętów Force Z na naradę na pokładzie Prince of Wales. Przekazał im prostą w swej istocie instrukcję: ich okręty nie będą się kryć w Singapurze ani tym bardziej nie będą się ewakuować do Australii. Force Z wyjdzie w morze o godzinie 17.00, aby ruszyć do walki z Japończykami. Była to decyzja spóźniona, ale przynajmniej wyjście z portu o zmroku oznaczało, że najprawdopodobniej aż do następnego ranka Japończycy nie dowiedzą się, że okręty liniowe są już w drodze.

Ostatnia droga Force Z

Na wodach Cieśniny Singapurskiej Prince of Wales ustawił się 800 jardów przed Repulse’em, a niszczyciele zajęły miejsca po czterech stronach formacji; szyk prowadziła Electra, pełniąca również funkcję trałowca torującego przejście. Mimo wszystko admirał Phillips zdecydował się przejść na północ bardziej okrężnym kursem, na wschód od wysp Anambas, ponieważ brytyjscy lotnicy zauważyli już japońskie pole minowe, li tylko dzięki temu, że jedna z min zerwała się z uwięzi.

Bogini Tyche sprzyjała Phillipsowi przez cały wtorkowy poranek. Fatalne warunki pogodowe, które wcześniej utrudniły wykrycie japońskiej floty inwazyjnej, teraz zapewniły kamuflaż Brytyjczykom. Załoga samolotu rozpoznawczego skierowanego nad Singapur mylnie stwierdziła, że Prince wciąż stoi w doku, w którym jeszcze niedawno oczyszczano mu poszycie kadłuba. Admirał zarządził też absolutną ciszę radiową (łączność między okrętami miała się odbywać wyłącznie za pomocą lampy Aldisa – w nocy w założonym niebieskim filtrem, aby utrudnić dostrzeżenie błysków z większej odległości), a wszystkie te czynniki razem wzięte pozwalały mieć nadzieję, że Force Z uzyska efekt zaskoczenia.

Od wczesnego ranka 9 grudnia okręty szły kursem 330, a następnie 345, cały czas zygzakując, tak aby utrudnić celowanie japońskim okrętom podwodnym, na wypadek gdyby jakiś znalazł się w zasięgu do odpalenia torped. Phillips nie chciał zbliżać się do strefy lądowania najprostszą i najoczywistszą drogą, ponieważ tam właśnie należało się spodziewać najintensywniejszego rozpoznania i najsilniejszej obrony. Korzystniej było obejść Japończyków od wschodu i – jak powiedzieliby ich europejscy sojusznicy – wbić im nóż w plecy.

Niestety Force Z pozostało niewykryte jedynie do mniej więcej 13.45 – wtedy okręty dostrzeżono z pokładu zanurzonego okrętu podwodnego I-65, czatującego w zanurzeniu około sześciu mil na zachód. Pół godziny później I-65 nadał meldunek o dwóch pancernikach typu Repulse. Odszyfrowanie komunikatu i przekazanie go na ręce wiceadmirała Jisaburo Ozawy na krążowniku Chōkai, odpowiedzialnego za osłonę sił inwazyjnych, trwało jednak kolejne półtorej godziny. W tym czasie I-65 próbował śledzić brytyjskie okręty, ale zgubił je we mgle. Ozawa natychmiast wysłał nad Singapur kolejny samolot rozpoznawczy, który potwierdził, że okręty liniowe wyszły w morze.

Ozawa czym prędzej rozkazał transportowcom znajdującym się jeszcze w pobliżu strefy lądowania, aby czym prędzej rozproszyły się w północnej części Zatoki Tajlandzkiej, a następnie sięgnął po swoją kartę atutową.

Japończycy nie mieli wprawdzie okrętów, które mogłyby się przeciwstawić Repulse’owi i Prince’owi, ale w powietrzu ich przewaga była bezdyskusyjna. Na początku grudnia lotnictwo alianckie na Malajach prezentowało obraz może nie nędzy i rozpaczy, ale… właściwie tak: właśnie nędzy i rozpaczy. 66 myśliwców Brewster Buffalo, 57 bombowców Bristol Blenheim, 22 bombowce Lockheed Hudson, sześć szkolnych CAC Wirrawayów i pięć łodzi latających Consolidated PBY Catalina stanowiło szczyt nowoczesności. Do tego dochodziło 28 bombowo-torpedowych Vickersów Vildebeestów oraz około dziesięciu również dwupłatowych samolotów torpedowych z wytwórni Fairey: Albacore i Swordfish. Łącznie mówimy o niespełna dwóch setkach samolotów, z czego większość była przestarzała, powolna i słabo uzbrojona

Tymczasem samo lotnictwo japońskich wojsk lądowych dysponowało na tym teatrze działań aż 682 samolotami, do czego dochodziło jeszcze lotnictwo marynarki wojennej, które admirał Isoroku Yamamoto postanowił niedawno wzmocnić dodatkowymi samolotami bombowo-torpedowymi G3M i G4M (te drugie alianci nazwali Betty) właśnie po to, aby mieć dodatkowe środki do walki z okrętami liniowymi Royal Navy. Właśnie z tych samolotów skorzystał teraz Ozawa.

Myśliwce Brewster Buffalo z 453. Eskadry na lotnisku Sembawang. W maszynie na pierwszym planie, AN185, kpt. R.D. Vanderfield zestrzelił 13 grudnia dwa bombowce.
(Australian War Memorial)

Było już późno, zaraz miała zapaść noc, ale i tak z lotnisk w rejonie Sajgonu ruszyło na południe około sześćdziesięciu samolotów uzbrojonych w torpedy. Miały szukać Brytyjczyków, dopóki starczy im paliwa.

Sześćdziesiąt samolotów – na takie wsparcie mogła liczyć japońska flota inwazyjna. Force Z mogło zaś liczyć na wsparcie… jednego samolotu. 9 grudnia rozpoznanie przed eskadrą prowadziła pojedyncza łódź latająca Catalina, która około południa poinformowała Force Z (również za pomocą lampy Aldisa), że japońska flota desantowa wciąż wyładowuje żołnierzy na ląd koło Songkhli. Phillips oczywiście nie miał pojęcia, że jego okręty zostały wykryte, i był przekonany, że w środę rano będzie mógł rozszarpać na strzępy – jak ujął to w komunikacie do załóg – „tłuste transportowce” i być może „zmierzyć się ze starym krążownikiem liniowym Kongō”2. Niemniej był świadom, podobnie jak wszyscy jego oficerowie, że bez wsparcia lotniczego z prawdziwego zdarzenia oraz bez osłony większej liczby niszczycieli i krążowników, czas trwania bitwy będzie trzeba skrócić do minimum. Żadnych pościgów, żadnych poszukiwań – uderzyć znienacka, zatopić, co się da, i czym prędzej się wycofać. Zaskoczenie było więc fundamentalnym czynnikiem; można przypuszczać, że Phillips cieszył się każdą kolejną minutą nieświadomości Japończyków.

Wieczór upłynął na przygotowaniach. Mesy uprzątnięto, tak aby w razie potrzeby mogły służyć jako rezerwowe ambulatoria, rozdano zestawy pierwszej pomocy i ampułki z morfiną, stewardzi przeszli na swoje stanowiska bojowe, wydano rozkaz przebrania się w ubrania z długimi rękawami i nogawkami, artylerzyści przyszykowali białe kaptury przeciwogniowe i długie azbestowe rękawice, tu i ówdzie jakiś marynarz zwijał wszystkie posiadane banknoty i wkładał je do zawiązanego kondomu, który następnie wkładał do zapinanej kieszeni — na wszelki wypadek.

Phillips został wreszcie wyprowadzony z błędu tuż przed zachodem słońca, gdy radar na Prince of Wales wykrył trzy samoloty. Wkrótce ich obecność potwierdzili marynarze na oku. Zidentyfikowano je jako wodnosamoloty rozpoznawcze Aichi E13A. Nie mogło być wątpliwości, że dostrzegły eskadrę. Ich piloci trzymali się jednak w bezpiecznej odległości od brytyjskich dział. Force Z straciło element zaskoczenia już wcześniej, ale oczywiście Phillips był przekonany, że straciło go dopiero teraz. A to oznaczało, że Japończycy nie mieli wiele czasu na reakcję. Operacja wciąż mogła się powieść.

Aichi E13A1.

Część, w której rozprawiamy się z mitem

Czytając publikacje poświęcone kampanii malajskiej, bitwie pod Kuantanem czy też historii któregoś z okrętów biorących w niej udział, trafi się w większości przypadków — nawet w książkach nowych i napisanych przez renomowanych autorów — na anegdotę o flarze. Wygląda ona mniej więcej tak, tu cytowana za Colinem Smithem:

Podczas gdy admirał [Phillips] rozważał tę kwestię, około pięciu mil przed Brytyjczykami morze zostało nagle skąpane w białym świetle, które równie szybko zgasło. Zidentyfikowano je poprawnie jako flarę. Phillips natychmiast rozkazał zwrot na lewą burtę, po którym okręty weszły na kurs południowo-zachodni. O ile jednak flara zaniepokoiła Brytyjczyków, o tyle dała dużo więcej powodów do zmartwienia Ozawie.

Flarę zrzucił w pobliżu Chōkaia rozradowany pilot bombowca [G4M] Betty, porucznik Takeda, który w świetle księżyca dostrzegł białą pianę kilwateru okrętu flagowego. Takeda podążał za kilwaterem, aż dostrzegł pod sobą cień okrętu i być może jeszcze drugiej jednostki. W tym momencie zakomunikował reszcie swojego skrzydła — 53 samolotom uzbrojonym w torpedy lub bomby — że właśnie dostrzegł brytyjskie okręty, podał swoją pozycję i kazał się spieszyć. Ozawa nie miał bezpośredniej łączności z tymi samolotami. Szacował, że w górze do ataku sposobią się co najmniej trzy. Wreszcie nawiązał łączność z Sajgonem, a stamtąd nadano rozpaczliwe: „Pod flarą Chōkai”. Samolot wrócił do bazy3.

Mitsubishi G4M.

Rzekomo niszczyciel Electra dostrzegł flarę i pod jej wpływem Phillips postanowił zawrócić do Singapuru. W historiografii kampanii malajskiej powstał wokół tematu owej flary niewiarygodny wprost – Czytelnicy zechcą mi wybaczyć następne słowo – burdel. Winnymi tego stanu rzeczy są prawdopodobnie Martin Middlebrook i Patrick Mahoney, którzy w opublikowanej w 1977 roku książce Battleship: The loss of the Prince of Wales and the Repulse przedstawili właśnie taką interpretację wydarzeń. Jeśli nawet nie był to ich autorski błąd, to właśnie Middlebrook i Mahoney rozpropagowali go za pośrednictwem udanej i poczytnej książki. I teoretycznie można by wybaczyć innym autorom bezkrytyczne powtarzanie po starszych i bardziej uznanych kolegach po fachu, gdyby nie to, że mit flary rozmontował na czynniki pierwsze już kilka lat później Arthur Marder.

W dwutomowej publikacji Old Friends, New Enemies Marder poświęca kwestii flary obszerny przypis, w którym zwraca uwagę, że nie ma żadnych dowodów na to, iż Brytyjczycy zauważyli japońską flarę zrzuconą nad Chōkaiem (notabene: w rzeczywistości były to trzy flary). Odległość między Electrą a japońskim krążownikiem wynosiła w tamtym momencie około 28 mil — zauważyć flarę odległą o pięć mil w kiepskich warunkach pogodowych to żadna sztuka, ale kiedy odległość wzrasta sześciokrotnie, staje się to zadaniem praktycznie niemożliwym. Marder powołuje się przede wszystkim na informacje od komandora Bella, członka sztabu Phillipsa i uczestnika narady, na której zapadła decyzja o zawróceniu Force Z do Singapuru. Bell — w ostatecznym rozrachunku najstarszy stopniem ocalały członek załogi Prince of Wales — podkreśla, że nic mu nie wiadomo o żadnej flarze, a już z całą pewnością żadnego meldunku o flarze nie złożono admirałowi. Phillips postanowił zrezygnować wyłącznie dlatego, że stracił atut zaskoczenia.

Co więcej, jeszcze po podjęciu tej decyzji Force Z podążało dalej na północny zachód tak długo, aż samoloty rozpoznawcze zniknęły w mroku nocy. Nie było żadnego natychmiastowego zwrotu na lewą burtę. Dzięki temu lotnicy nie mogli zameldować o zmianie kursu.

Niemniej jednak w raporcie bojowym Electry widnieje wzmianka o flarze — Middlebrook i Mahoney nie zmyślili sobie tego. Marder zwraca tu uwagę na istotny czynnik, który pozwala się domyślić, co zaszło. Otóż Electra zauważyła flarę (czy też flary) o godzinie 19.09, tymczasem flary nad Chōkaiem rozbłysły niemal dokładnie punkt 20.00. Wniosek jest więc prosty: to nie były te same flary. Electra zauważyła najpewniej flarę zrzuconą przez samolot rozpoznawczy gdzieś nad pustym morzem, może pięć, może dziesięć mil dalej — być może przypadkowo, a być może japoński lotnik naprawdę był przekonany, że widzi coś w dole, i dopiero w świetle flary zrozumiał, że się pomylił. Tymczasem Electra czekała, czy sprawa jakoś się rozwinie, a ponieważ się nie rozwinęła, meldunku o flarze albo nie przekazano dalej (choć oczywiście należało to zrobić), albo też wskutek zwłoki nie dotarł on już na ręce najważniejszych oficerów Force Z, którzy wkrótce potem skupili się na zawróceniu do Singapuru. Tak czy inaczej wersja, jakoby Phillips zdecydował się zawrócić pod wpływem flary, jest od początku do końca nieprawdziwa.

O godzinie 20.55 Prince of Wales podszedł do Repulse’a i powiedział za pomocą lampy Aldisa: „Niestety odwołałem operację, ponieważ po zlokalizowaniu przez samoloty straciliśmy element zaskoczenia, więc do rana nasz cel z pewnością zniknie, a przeciwnik będzie na nas w pełni gotów”. Marynarze byli rozczarowani, zwłaszcza ci na Repulsie, którym po raz kolejny bitwa przeszła koło nosa. Oczywiście nie wiedzieli, że za kilkanaście godzin będą mieli pełne ręce roboty. Nie wiedzieli też, że mało brakowało, a w ogóle mogliby nie doczekać następnego poranka.

Force Z na celowniku

Najstarszy niszczyciel eskorty, HMS Tenedos, 9 grudnia wieczorem został oddelegowany do Singapuru. Nazajutrz o 8.00 rano miał wreszcie przerwać ciszę radiową, utrzymywaną do tej pory z nabożną konsekwencją przez całe Force Z, i nadać komunikat do Pallisera w Mieście Lwów. Phillips chciał, aby na spotkanie okrętów liniowych wyszło z Singapuru możliwie największe ugrupowanie niszczycieli jako eskorta przed nieprzyjacielskimi okrętami podwodnymi (a w razie potrzeby także jako wsparcie przeciwlotnicze). Spotkanie miało nastąpić 11 grudnia o świcie.

O 23.35, Phillips otrzymał radiogram od swojego szefa sztabu, kontradmirała Pallisera, czuwającego w Singapurze w charakterze oficera łącznikowego. Palliser informował o desancie japońskim pod Kuantanem, blisko 300 kilometrów na południe od Kota Baharu. Admirał podjął decyzję o zmianie kursu i zwiększeniu prędkości. Nawet jeśli Japończycy spodziewaliby się ataku, gdyby ten nadszedł jeszcze w czasie wyładowywania żołnierzy na ląd, Force Z mogłoby rozprawić się z transportowcami wojska tuż po wschodzie słońca i uciec, zanim Japończycy mogliby zorganizować skoordynowany kontratak lotnictwa. A przecież nie było powodu zakładać, że się spodziewali. Wszak po wykryciu przez samoloty rozpoznawcze tuż przed zachodem słońca okręty Phillipsa podążały skryte w „mgle wojny” i z perspektywy Japończyków wciąż zmierzały do Kota Baharu — czyż nie?

O godzinie 0.52 Force Z zmieniło kurs na południowo-zachodni i zwiększyło prędkość do 25 węzłów. Około półtorej godziny później okręty liniowe ponownie znalazły się w polu widzenia japońskiego okrętu podwodnego. Tym razem był to I-58, który czekał na powierzchni i wypatrywał Force Z idącego na północny zachód. Łatwo sobie wyobrazić zaskoczenie jego dowódcy, kiedy owszem, dostrzegł Prince of Wales i Repulse’a, ale idące wprost na niego w przeciwną stronę. Po zanurzeniu awaryjnym I-58 wyszedł na głębokość peryskopową w doskonałym położeniu, aby posłać salwę torpedową wprost w burtę pancernika. Usterka w wyrzutniach uniemożliwiła jednak odpalenie, a zanim ją usunięto, Prince of Wales był już poza zasięgiem, Repulse zaś oddalał się coraz bardziej. W tym położeniu trudno było liczyć na trafienie — i faktycznie, pięć torped przeszło niezauważonych za rufą krążownika liniowego. I-58 został już w tyle, ale zdążył jeszcze nadać meldunek o zmianie kursu przez brytyjskie okręty liniowe — z południowego na południowo-zachodni, w stronę wybrzeża. Ten meldunek również dotarł do Ozawy z kilkugodzinnym opóźnieniem.

10 grudnia zaczęło się przejaśniać o godzinie 6.08. Mniej więcej o tej samej porze Japończycy wysłali na poszukiwanie brytyjskich okrętów dziewięć samolotów Mitsubishi G3M i trzy Mitsubishi C5M2. Półtorej godziny później z Prince’a wypuszczono wodnosamolot Supermarine Walrus na rozpoznanie nad Kuantanem, z kolei Repulse wysłał swojego Walrusa na lot patrolowy, aby wypatrywał peryskopów.

W pierwszym epizodzie bitwy, która miała się zapisać w historii jako bitwa pod Kuantanem, główną rolę odegrał jednak Tenedos. Najpierw zaatakowały go japońskie samoloty rozpoznawcze, których niewielkie bomby o wagomiarze 60 kilogramów nie wyrządziły żadnych szkód. Wkrótce pojawiły się jednak pełnoprawne bombowce. Nawet jedna bomba 500-kilogramowa mogłaby rozerwać niewielki okręt, ale Japończycy nie zdołali dobrze wycelować. Bomby spadły ponad sto metrów od lewej burty zygzakującego Tenedosa. Bombowce zawróciły do bazy, tymczasem niszczyciel skierował się w dalszą drogę do Singapuru, nadawszy komunikat o obecności japońskiego lotnictwa w okolicy.

Między godziną 10.15 a 10.25 jeden element owego lotnictwa zauważył okręty liniowe Force Z. G3M, którego pilotem był chorąży Masame Hoashi, najpierw wysłał komunikat określający położenie nieprzyjaciela, a następnie zaczął nadawać sygnał na falach długich wskazujący drogę bombowcom i samolotom torpedowym wyposażonym w radionamierniki.

Formacja uderzeniowa była niedaleko – trzy kwadranse od celu. O godzinie 7.00 z Sajgonu wystartowały i skierowały się na południe 34 G3M uzbrojone w bomby oraz po 25 G3M i G4M uzbrojone w torpedy typu 91 (odpowiednio modyfikacja 1 z głowicą o wagomiarze 150 kilogramów i modyfikacja 2 z głowicą 205-kilogramową). Jeśli pominąć dziewięć maszyn, które zmarnowały bomby na Tenedosa, wyprawa przeleciała bez kontaktu bojowego na południe prawie do samego Singapuru, po czym zawróciła na północ. Jako pierwsze, tuż po 11.00, na miejscu zjawiły się G3M z Mihoro Kōkūtai (dywizjonu „Mihoro”), dziewięć maszyn prowadzonych przez kapitana Yoshimiego Shiraia, uzbrojonych w dwie bomby o wagomiarze 250 kilogramów każda.

Działa przeciwlotnicze ożyły o godzinie 11.13. Dwie minuty później na Force Z spadły pierwsze bomby. Japończycy skupili się na Repulsie, ponieważ obawiali się, że ich lżejsze bomby – pozostałe samoloty uzbrojono w bomby o wagomiarze 500 kilogramów – nie poradzą sobie z grubszym pancerzem Prince of Wales. Każdy samolot zrzucił tylko po jednej bombie. Siedem obramowało krążownik liniowy, ósma uderzyła wprost w dach hangaru wodnosamolotu i eksplodowała na pokładzie pancernym nad kotłownią, gdzie z para buchająca z rur rozerwanych wstrząsem poważnie oparzyła kilku palaczy. Walrusa, czekającego wówczas na katapulcie, trzeba było wyrzucić za burtę. W odpowiedzi obrona przeciwlotnicza Repulse’a poważnie uszkodziła dwa bombowce.

Pierwsze bomby spadają na Repulse’a.

Jako następne ruszyły do walki samoloty z Genzan Kōkūtai uzbrojone w torpedy. Dziewięć skierowało się na Prince of Wales, sześć – na Repulse’a. Phillips był jednak przekonany, że jego okręt będzie bombardowany z małej wysokości, co oznaczało, że należy zachować go na kursie prostopadłym do kursu samolotów. Obrona przed torpedami wymaga czegoś dokładnie odwrotnego: należało ustawić się równolegle do kursu samolotów i starać się zmieścić okręt pomiędzy kilwaterami torped. Rzeczywiście wydawało się, że Japończycy lecą zbyt szybko i zbyt wysoko (około 30 metrów) jak na atak torpedowy. Leach był więc w sytuacji nie do pozazdroszczenia, ale ostatecznie postanowił sprzeciwić się admirałowi i rozkazał zwrot ostro w lewo.

Pancernikowi zabrakło sekund, aby skutecznie wymanewrować wszystkie torpedy. Dwie trafiły w rufę. Jedna wprawdzie eksplodowała kilka metrów od kadłuba, dzięki czemu wyrządziła minimalne szkody, ale za to druga – jak ujął to Colin Smith – „zadała nokautujący cios w ogóle nieproporcjonalny do swojej 350-funtowej głowicy bojowej”4 na ostatnich metrach długości kadłuba. Eksplozja przedziurawiła dno i wygięła lewy zewnętrzny wał śruby. Ten pracował dalej w tempie 204 obrotów na minutę i rozszczelnił pochwę wału, co doprowadziło do zalania maszynowni B. Okręt nabrał 11‑stopniowego przechyłu, jego prędkość spadła z 25 do 15 węzłów, a ster został zablokowany w pozycji wychylonej, toteż niezależnie od prędkości Prince of Wales mógł tylko kręcić się w kółko. Wystąpiły także pierwsze problemy z zaopatrzeniem wszystkich instalacji okrętowych w energię elektryczną. Japończycy opłacili ten kolosalny sukces utratą jednego samolotu i czterech lotników. Zalanie przedziałów na prawej burcie dało jedynie minimalną poprawę, a rufa opadła o kilka metrów w głąb wody. W tym momencie los pancernika był już praktycznie przesądzony, ale oczywiście nie mogło być mowy o pogodzeniu się z klęską. Jeszcze nie.

Miejsce trafienia pierwszej torpedy w Prince of Wales i lokalizacja zalanej maszynowni B.
(Maxrossomachin, Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International)

Tymczasem atak torpedowy na Repulse’a opóźnił się o kilka minut, gdyż prowadzący tę formację Sadao Takai obawiał się, że napotkali nie brytyjskie okręty, ale japoński pancernik Kongō. Kiedy w końcu rozwiał swoje wątpliwości i ruszył do ataku, okazało się, że tym razem szczęście sprzyja Brytyjczykom: dwa samoloty nie zdołały zrzucić torped z powodu awarii mechanizmów zwalniających. Jeden pilot wrócił do bazy z torpedą, ale drugi – sam Takai – postanowił spróbować raz jeszcze. Pomogła mu w tym ryzykownym przedsięwzięciu formacja Shiraia, która wróciła zrzucić resztę bomb i ściągnęła na siebie część ognia przeciwlotniczego.

Cały ten wysiłek zdał się psu na budę: wszystkie torpedy formacji Takaia, wszystkie bomby Shiraia i jego kolegów (z wyjątkiem tej jedynej, która uderzyła w hangar), a potem także jeszcze osiem torped – wszystko chybiło. Krążownik liniowy, choć już w sile wieku, pod komendą Tennanta bezbłędnie wykonywał gwałtowne uniki. Wreszcie o 11.58 (dopiero o 11.58!), dowiedziawszy się, że Phillips wciąż zachowuje ciszę radiową, Tennant sam postanowił nadać wiadomość, nie przejmując się już nawet jej szyfrowaniem: „Od Repulse’a do każdego brytyjskiego okrętu. Samoloty wroga bombardują. Moja pozycja 134NTW 22 × 09”. Wcześniejszy meldunek z Tenedosa nie dotarł do Singapuru (odebrało go jednak Force Z), więc Singapur nie mógł poderwać myśliwców z Sembawangu. Dopiero teraz Palliser otrzymał informację o bitwie i mógł się zająć wysłaniem wsparcia lotniczego.

Początek końca

Colin Smith sugeruje, że Phillips powinien był odesłać Repulse’a z jednym niszczycielem do Singapuru. Zasadniczo nieuszkodzony okręt mógłby iść z prędkością około 28 węzłów i gdyby wyruszył kilka minut przed 12.00, być może dotarłby bezpiecznie do bazy. Bitwa rozgrywała się na granicy promienia operacyjnego japońskich samolotów, więc długotrwałe poszukiwania Repulse’a nie wchodziłyby w grę, a gdyby nieprzyjaciel jednak się na to zdecydował, dałby choć częściowe wytchnienie okaleczonemu pancernikowi. Może nawet Repulse otrzymałby wsparcie jakiegoś klucza myśliwców. To się mogło udać. Phillips wciąż jednak wierzył, że będzie można przywrócić Prince’owi jaką taką manewrowość, a wtedy Force Z mogłoby wrócić do Singapuru w pełnym składzie. Tymczasem potrzebował więc wsparcia każdej jednej lufy zdolnej strzelać do japońskich samolotów.

O 12.10 dostrzeżono kolejne samoloty. Ćwierć setki G4M uzbrojonych w torpedy rozdzieliło się na dwie formacje, po jednej na każdy okręt liniowy, a następnie na mniejsze klucze. Pierwsza szóstka zaatakowała pancernik. Dwie torpedy chybiły, ale pozostałe cztery przeorały okręt na prawej burcie od dziobu do rufy: jedna wybiła w dziobie dziurę na wylot, kolejne dwie uderzyły w śródokręcie, a ostatnia zniszczyła prawą zewnętrzną śrubę. Od tej pory Prince of Wales nie mógł się rozpędzić do prędkości większej niż osiem węzłów. Ale i tak nie miało to już większego znaczenia.

Osiem samolotów skierowało się na krążownik liniowy i zrzuciło torpedy z odległości ponad dwóch kilometrów od jego prawej burty, co dało Tennantowi aż nadto czasu, aby ustawić się do nich dziobem. Przeciwnik wykazał się jednak inwencją. Kolejne trzy G4M zmierzające wprost na Prince of Wales nagle wykonało ostry zwrot i zrzuciło torpedy w kierunku pięknie widocznej burty Repulse’a. Tennant nie mógł nic na to poradzić; gdyby zarządził zwrot na lewą burtę, jedynie wystawiłby się z powrotem na pierwszą salwę. Ostatecznie Repulse’owi dopisywało jednak szczęście. Jeden pocisk z pierwszej salwy dosłownie otarł się o burtę, ale nie eksplodował. Tylko jedna torpeda z drugiej salwy sięgnęła celu, do tego na bąblu przeciwtorpedowym na śródokręciu, gdzie wyrządziła minimalne szkody.

Chwilę później Phillips wreszcie nadał przez radio pierwszy – dziś już słynny – komunikat: „Alarm. Trafiony torpedą w lewą burtę. Pozycja NYTW 0222 R06 4 torpedy. Repulse trafiony 1 torpedą. Przysłać niszczyciele”.

W tle Prince of Wales (bliżej) i Repulse (dalej) po trafieniach torpedami. Na pierwszym planie niszczyciel HMS Express.
(HU 2762; Imperial War Museums)

Była godzina 12.21 – mniej więcej w tej samej chwili Palliser wreszcie otrzymał wreszcie pierwszy meldunek z Repulse’a (ten „do każdego brytyjskiego okrętu”). W ciągu pięciu minut z lotniska Kallang poderwano parę Brewsterów Buffalo z 243. Eskadry i jednego z 4. Jednostki Rozpoznania Fotograficznego, a w ślad za nimi wkrótce podążyły dwie piątki z australijskiej 453. Eskadry z Sembawangu, prowadzone przez kapitana Tima Vigorsa, weterana bitwy o Wielką Brytanię. Droga na pole bitwy ze standardową prędkością przelotową 240 kilometrów na godzinę miała im jednak zająć godzinę.

Tymczasem do ataku na krążownik liniowy sposobiła się już kolejna formacja – dziewięć G4M pod dowództwem kapitana Harukiego Ikiego. Biorąc przykład z poprzedniego udanego ataku na Repulse’a, Iki rozdzielił swoje maszyny na dwa klucze, które wzięły okręt w kleszcze. Jako że od sterburty atakowało aż sześć samolotów, Tennant postanowił wykonać zwrot w prawo. Od lewej burty zbliżały się trzy maszyny. Pierwszą pilotował sam Iki, drugą – Yuso Nakajima, trzecią – Fukumatsu Yamamoto (a jakże, z „tych” Yamamotów). Te samoloty zrzuciły torpedy niemal z przyłożenia, z odległości poniżej 500 metrów. Maszyny Nakajimy i Yamamoto, podziurawione ogniem przeciwlotniczym, spadły w płomieniach do wody. Na obu okrętach liniowych przez kilka sekund rozlegały się okrzyki tryumfu, ale ucichły, przerwane eksplozjami trzech torped na lewej burcie. Kilkadziesiąt sekund później uderzyła też jedna na prawej burcie.

Mimo że do tej pory to Prince of Wales przyjmował lwią część siły japońskiego uderzenia, sytuacja Repulse’a w pięć minut zmieniła się z trudnej w beznadziejną. Bill Tennant z właściwą sobie zdolnością do błyskawicznego podejmowania decyzji – zdolnością, która do tej pory pozwalała mu skutecznie się bronić – teraz podjął decyzję ostateczną i najtrudniejszą: rozkazał opuścić okręt.

Nie było czasu do stracenia. Repulse przechylał się coraz mocniej na lewą burtę. W ewakuację, początkowo przebiegającą sprawnie, zaczynał się wkradać chaos. Kto był już w wodzie, usiłował odpłynąć jak najdalej, aby nie zostać przygniecionym przez okręt, gdy ten niechybnie obróci się do góry dnem. Nie było czasu na opuszczenie szalup. Marynarze unoszący (wielu z nich ze złamanymi nogami po skoku ze zbyt dużej wysokości) mogli liczyć jedynie na tratwy Carleya, gumowe pasy ratunkowe i własne umiejętności pływackie – a te ostatnie okazywały się daleko niewystarczające w pokrytej ropą morskiej wodzie. Jako jeden z ostatnich zszedł z pokładu Tennant. Mało brakowało, a jego własny okręt przewróciłby mu się wprost na głowę. Gdy Repulse obrócił się do góry dnem, pociągnął komandora za sobą. Tennant już tonął, ale w ostatniej chwili wyciągnął go na powierzchnię jego gumowy pas. Była godzina 12.33.

Tratwy Carleya, tu widziane na amerykańskim krążowniku USS Chicago.
(US Navy)

Książę Walii idzie na dno

Phillips wysłał Electrę i Vampire’a, żeby podjęły rozbitków z odległego o cztery mile Repulse’a, i skupił się na próbach ratowania własnego okrętu flagowego. Marynarze pod pokładem, zwłaszcza w maszynowniach, pracowali w nieludzkim gorącu i duchocie, ponieważ nie działała wentylacja. Kilkuset członków załogi było niezdolnych do walki z powodu ran lub krańcowego wycieńczenia. Zespoły naprawcze usiłowały przede wszystkim przywrócić działanie instalacji elektrycznej. Napęd zapewniała już tylko jedna maszynownia, oznaczona literą X.

O 12.41 działa na Prince of Wales otworzyły ogień do ostatniej japońskiej formacji. Brytyjczycy oczywiście o tym nie wiedzieli, ale gdyby w tym momencie udało się uniknąć jakichkolwiek trafień, przeciwnik nie miał już żadnych innych sił, które mógłby rzucić do ataku w ciągu najbliższych kilku godzin. Istniała jeszcze nikła, przynajmniej teoretyczna szansa na ocalenie pancernika.

Osiem G3M ustawiło się na wysokości 2700 metrów i zrzuciło bomby w ciasnej wiązce. Jedna nie oddzieliła się od nosiciela, a sześć ciasno obramowało pancernik. Ostatnia jednak trafiła wprost w śródokręcie, przebiła pokład górny i eksplodowała w pomieszczeniu, w którym opatrywano około 300 rannych. Na domiar złego wybuch zniszczył wentylatory kotłowni B, uniemożliwiając jej dalsze użycie. Pancernik stanął w dryf i nabierał coraz więcej wody.

Niszczyciel Express zbliżył się do Prince’a, chcąc przejąć choć część jego załogi, ale Phillips wciąż uparcie (czy w tym momencie można już mówić o oślim uporze?) wierzył, że sytuacja nie jest beznadziejna, i za pomocą lampy Aldisa zadał wręcz nieuprzejme pytanie: „Po co podszedłeś do mojej burty?”. Na szczęście Leach zachował trzeźwość umysłu i zarządził ewakuację rannych, a także marynarzy, którzy nie mieli już stanowisk do obsadzenia. Pancernik przechylał się jednak coraz bardziej na lewą burtę, a tym samym przejście na stojący przy prawej burcie niszczyciel po deskach było już niemożliwe – trzeba było używać lin. O 13.00 i 13.01 Force Z nadało trzy komunikaty, najpierw z Electry o torpedach, które trafiły Prince’a, i o zatopieniu Repulse’a, następnie od Phillipsa o sparaliżowaniu pancernika, a wreszcie prośbę o przysłanie „wszystkich dostępnych” holowników. O 13.07 admirał nadał drugi słynny radiogram z bitwy pod Kuantanem: „Najwyższa pilność. Wyokrętowuję ludzi niewymaganych na okręcie. Przysłać holowniki i niszczyciele jak najszybciej”. Była to ostatnia transmisja z okrętu flagowego.

O 13.18 na polu bitwy zjawiły się myśliwce – brytyjskie, nie japońskie. Jako pierwszy przyleciał kapitan Mowbray Garden z 243. Eskadry. Wspominał później:

Było trochę mgły, ale szybko dostrzegłem, że na morzu są nie tylko ślady ropy, stopniowo wyłaniała się cała masa ropy, a wtedy dostrzegłem jeden wielki pancernik unoszący się bezradnie na wzburzonym morzu, niesterowny i mocno przechylony na burtę. Cztery wieże artylerii oznaczały, że mógł to być tylko jeden okręt – Prince of Wales. Tonął. Wokół na morzu, jak okiem sięgnąć, widać było ropę, a marynarze skakali z okrętu w tę ropę. [… ] Kiedy się zbliżyłem, sprawne działa przeciwlotnicze na Prince of Wales otworzyły do mnie ogień, czemu trudno się dziwić, ale pokazałem barwy dnia (za pomocą pistoletu sygnałowego) i ogień ustał. Nic nie mogłem począć, jedynie patrolować w okolicy na wypadek kolejnego japońskiego ataku i czekać, aż zluzuje mnie drugi klucz5.

Chwilę później pancernik zaczął się przechylać szybciej. To już nie był przechył, Prince of Wales obracał się do góry dnem. Dowódca Expressa, chcący uratować jak najwięcej ludzi, odsunął swoją jednostkę w ostatnich sekundach – stępka przechyłowa okrętu flagowego zahaczyła o kadłub niszczyciela i niemal go przewróciła. O 13.20 Prince of Wales pogrążył się w wodzie. Admirał Phillips do końca pozostał na stanowisku. Leach także zginął. Jego zwłoki widziano unoszące się na wodzie. Jego syn Harry, późniejszy admirał i szef sztabu marynarki wojennej w czasie wojny falklandzkiej, zapewniał jednak, iż Leach senior był przeciwnikiem filozofii „dowódca idzie na dno z okrętem” i zapewne próbował się ewakuować, ale po prostu nie dał rady.

W oddali krążył japoński samolot rozpoznawczy (lub, według innych relacji, dwa). Myśliwce Vigorsa czuwające nad polem bitwy nie marnowały paliwa na pościg, który w wykonaniu powolnych maszyn i tak byłby skazany na niepowodzenie. Wsparcie przybyło za późno. Gorzkim podsumowaniem chaotycznych warunków panujących po brytyjskiej stronie barykady niech będzie wzmianka, iż część pilotów po lądowaniu w Sembawangu poszła do kasyna oficerskiego, aby… świętować klęskę japońskiej floty inwazyjnej. Dopiero tam lotnicy dowiedzieli się, że rozbitkowie, których widzieli na morzu, byli marynarzami Royal Navy.

Epilog

Upokarzające klęski rzadko są winą jednego człowieka. Tak również było i tym razem – na rezultat bitwy pod Kuantanem złożyło się wiele uchybień po stronie brytyjskiej i poprawnych decyzji po stronie japońskiej, a wszystko to okraszone było jeszcze szczyptą szczęścia i pecha. Część tych uchybień wynikała wprost z przestarzałego już wówczas sposobu postrzegania wojny morskiej. Admirałowie tacy jak Tom Phillips usilnie wierzyli, że o ile okręt liniowy zacumowany w porcie faktycznie łatwo może paść ofiarą samolotów bombowych i torpedowych, o tyle okręt liniowy na pełnym morzu, dysponujący pełną swobodą manewru i sprawną obroną przeciwlotniczą, powinien wyjść obronną ręką z każdego starcia z lotnictwem.

Na te przekonania nakładał się panujący wśród załóg obu okrętów liniowych – podobnie jak wśród ogółu zachodnich sił zbrojnych – lekceważący stosunek do Japończyków, w którym rasizm mieszał się z brakiem należytych informacji o możliwościach bojowych sprzętu używanego przez cesarskie siły zbrojne. Widać to było w pierwszym ataku torpedowym na Prince of Wales, gdy Phillips był przekonany, że samoloty szykują się do zrzucenia bomb, ponieważ leciały jakoby za wysoko i za szybko.

W ostatecznym rozrachunku jedno uchybienie wyrasta jednak ponad wszystkie inne: upór Phillipsa w utrzymywaniu ścisłej ciszy radiowej. Cały jej sens polega przecież na tym, aby nie dać się wykryć przeciwnikowi. Komunikat należało wysłać absolutnie najpóźniej o 11.15, gdy na Repulse’a spadły pierwsze bomby. W tamtym momencie, jak powiedzieliby Amerykanie, the jig was up. Myśliwce przybyłyby zapewne na styk z atakiem Ikiego na Repulse’a; nawet gdyby nie zdołałyby go uratować, udaremniłyby przynajmniej ostatni nalot na Prince of Wales.

W praktyce radiogram powinien był jednak trafić do Singapuru około 10.30, kiedy samolot rozpoznawczy Hoashiego (gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że nie wiadomo, czy na pewno go zauważono) zaczął krążyć w pobliżu Force Z. Już wtedy eskadra była wykryta tak bardzo, że bardziej już by się jej wykryć nie dało. Na co więc czekał Phillips? Niestety odpowiedź na to pytanie zabrał ze sobą na dno Morza Południowochińskiego. Nie wiadomo także, dlaczego odrzucił plan utrzymywania stałego parasola lotniczego nad Force Z. Vigors był w stanie utrzymywać stały patrol sześciu myśliwców w odległości do 60 mil od wybrzeża od wschodu do zachodu słońca. Jego późniejsze zapewnienia, że nawet sześć jego maszyn poradziłoby sobie z sześćdziesięcioma samolotami torpedowymi, są trochę nazbyt entuzjastyczne. Owszem, Japończycy nie mieli eskorty myśliwskiej, ale gdyby atakowali, nie bacząc na własne bezpieczeństwo, wątpliwe, aby powolne Buffalo zdołały powstrzymać wszystkie ataki. Ale na fundamentalnym poziomie stanowisko Vigorsa jest słuszne.

Japoński pułkownik Masatake Okumiya, szef sztabu w sajgońskim dowództwie lotnictwa wojsk lądowych, pisał:

Zupełnie niewiarygodne, że dwa okręty pozostawiono nagie, wystawione na atak z przestworzy. Przechwycenie naszych samolotów bombowych i torpedowych mogło poważnie zakłócić nasz atak i być może pozwoliłoby obu okrętom uniknąć zagłady. Bitwa malajska podkreśliła w najmocniejszy sposób, że flota nawodna bez osłony myśliwskiej jest bezradna wobec nieprzyjacielskiego ataku lotniczego6.

Jeżeli w ataku na Pearl Harbor flota cesarska odniosła ogromny sukces, na opisanie sukcesu pod Kuantanem brakuje odpowiednich przymiotników. Cztery samoloty (z czego jeden rozbity przy lądowaniu) i osiemnastu lotników – w tych liczbach zamknęły się japońskie straty. Royal Navy straciła pancernik, krążownik liniowy i 840 ludzi, w tym jednego admirała. Dla Brytyjczyków, i tych w Singapurze, i tych na Wyspach Brytyjskich, wiadomość o unicestwieniu Force Z była szokująca. Churchill nazwał tę wiadomość najbardziej wstrząsającą ze wszystkich, które otrzymał w toku wojny, a trzeba pamiętać, że była to kolejna w serii bolesnych klęsk Royal Navy. Lotniskowiec HMS Ark Royal zatonął, storpedowany przez U-Boota, 14 listopada. Jedenaście dni później w podobnych okolicznościach poszedł na dno stary pancernik HMS Barham. Teraz ze stanu floty trzeba było skreślić kolejne dwa okręty liniowe.

Na szczeblu strategicznym odpowiedzialność za porażkę Force Z ponoszą jednak Churchill i Pound. Wydaje się, że nie mieli oni konkretnego pomysłu na wykorzystanie eskadry Phillipsa: czy miała ona podnosić na duchu sojuszników, straszyć przeciwników, działać niczym niemieckie rajdery czy też może stoczyć walną bitwę z flotą japońską? Martin Stephen sugeruje, że Phillipsa mianowano dowódcą właśnie dlatego, iż aspekt dyplomatyczno-propagandowy górował nad bojowym. „Tomcio Paluch” był wytrawnym politykiem, który mógł wywrzeć odpowiednie wrażenie na dyplomatach japońskich i amerykańskich. Dlatego też Churchill postanowił wysłać nowoczesny pancernik. Sama jego nowoczesność miała być dowodem zaangażowania Royal Navy na szczeblu strategicznym. Wydaje się jednak, iż sam Phillips nie był świadom, że miał być na Dalekim Wschodzie bardziej dyplomatą niż wojownikiem.

Po bitwie pod Kuantanem mieszkańcy Miasta Lwów, pokładający dotąd zaufanie w potęgę twierdzy wspieranej artylerią okrętową, zaczęli sobie uświadamiać, że nadchodzą tragiczne czasy. Nawet gdyby Repulse i Prince of Wales przeżyły bitwę pod Kuantanem, nie zmieniłyby losów kampanii malajskiej i prędzej czy później zostałyby wycofane na Cejlon albo nawet aż do Australii. Chwilowo jednak, działając w tym zakątku świata, mogłyby chociaż wspierać morale obrońców. A teraz zgasła nawet ta nikła iskierka nadziei.

Istotnie, Japończycy, którzy i tak cieszyli się przytłaczającą przewagą w powietrzu, teraz zdobyli również panowanie na morzu. Z wyjątkiem garstki holenderskich okrętów podwodnych nic już nie zagrażało flocie inwazyjnej ani dostawom zaopatrzenia. Singapur skapitulował 15 lutego 1942 roku. Do niewoli dostało się 80 tysięcy żołnierzy brytyjskich i australijskich. Royal Navy już nigdy, ani w tej wojnie, ani w ogóle, nie odgrywała wiodącej roli na Dalekim Wschodzie.

Przeczytaj też: Operacja Cerberus. Scharnhorst, Gneisenau i Prinz Eugen na kanale La Manche

Bibliografia

Brian Cull, Mark Haselden, Paul Sortehaug, Buffaloes over Singapore: RAF, RAAF, RNZAF and Dutch Brester Fighters in Action Over Malaya and the East Indies 1941–1942. Grub Street, 2003.
William H. Garzke Jr., Robert O. Dulin, Jr., Kevin V. Denlay, Death of a Battleship: The Loss of HMS Prince of Wales, December 10, 1941: A Marine Forensics Analysis of the Sinking, 2012.
Angus Konstam, Sinking Force Z 1941: The day the Imperial Japanese Navy killed the battleship. Osprey Publishing, 2021.
Colin Smith, Singapore Burning: Heroism and Surrender in World War II. Penguin Books, 2006.
Martin Stephen, Scapegoat: The Death of Prince of Wales and Repulse. Pen and Sword, 2014.

Przypisy

1. Smith, s. 91.
2. Smith, s. 180.
3. Smith, s. 183.
4. Smith, s. 191.
5. Cull, s. 53.
6. Cull, s. 56.

Nakamura Kenichi

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułChcesz dostać PIT – sprawdź swój adres
Następny artykułStan pandemii. Prof. Andrzej Fal w “Gościu Wydarzeń”