A A+ A++

fot.E. Niewiadomski/domena publiczna Stefan Żeromski został przewodniczącym Organizacji Narodowej w tzw. Rzeczpospolitej Zakopiańskiej.

Podnosili na duchu, zagrzewali do boju, uczyli patriotyzmu – polscy literaci w służbie niepodległości. Sztandar walki o wolną Polskę nieśli m.in. Maria Dąbrowska i Stefan Żeromski. I często nie przebierali przy tym w słowach…

PAŹDZIERNIK 1918. WARSZAWA. Maria Dąbrowska budzi się nad ranem i od razu siada przy stoliku. Zapisuje: „13 października. Żyjemy w baśni, najprzecudniejszej baśni. Zdaje mi się, że nie dość jesteśmy wielcy, aby czuć się dostatecznie szczęśliwi. Nie jesteśmy dość dobrzy, aby być godni. O, bądźmy wielcy i dobrzy”.

Dąbrowska dodaje, że jej zdaniem Polska jest jak wóz ciągniony przez wszystkich, ale przez każdego w inną stronę. Że ma wrażenie, iż chwile te mijają tak szybko, że nawet ich Polacy nie są w stanie zrozumieć, a co dopiero, by zrozumieć szczęście, które nadchodzi.

Co ciekawe, Dąbrowska cały czas liczy na Piłsudskiego. Plotki już od miesiąca mówią, że rychło wróci do kraju. POW właśnie zrobiło ogromną manifestację w Warszawie, która poszła pod Zamek Królewski, gdzie nadal urzęduje gubernator Beseler. Delegacja pytała bezczelnie, dlaczego Piłsudski jeszcze nie przyjechał, bo ponoć miał przyjechać 10 października, 12 października, itd.

Ot, plotki, plotki…

Zamarli w oczekiwaniu

Wyczekując Komendanta, Dąbrowska jest jednak sceptyczna. „Chapeau bas przed Piłsudskim, jeśli on w istocie potrafi nad sytuacją zapanować. Jednak taki kult dla jednego człowieka, gdy idzie o całą Polskę, to swego rodzaju psychoza. A hasło: »Nie ma wojska bez Piłsudskiego« to pusto brzmiący frazes. Od jednego śmiertelnego człowieka nie można uzależniać rzeczy tak wielkiej jak wojsko narodowe”.

A faktycznie dzieje się wiele. Kiedy Dąbrowska wypisuje marzenia o Piłsudskim, Austria i Niemcy obiecują prezydentowi Wilsonowi zgodę na pokój na jego warunkach. Janusz Radziwiłł depeszuje o rychłym uwolnieniu Piłsudskiego, a Rada Stanu deklaruje, że nareszcie tworzy się Polska zjednoczona i niepodległa. W Niemczech powstaje gabinet na wpół socjalistyczny i rewizja traktatu brzeskiego tyczącego Ukrainy jest już w planie.
Pisarka zauważa, że to rzeczy tak olbrzymie, że ludzie właściwie zamarli w oczekiwaniu.

Jakaś wielka cisza zaległa pośród ludzi, wszak teraz każde słowo, które się powie, będzie miało, musi mieć wagę czynu, a każdy czyn przewrotu.

Wyczekując powrotu Piłsudskiego, Maria Dąbrowska była sceptyczna.

fot.NAC/CC BY-SA 4.0 Wyczekując powrotu Piłsudskiego, Maria Dąbrowska była sceptyczna.

Ale nawet wydarzenia tak wielkie nie pozwalają jej zapomnieć o życiu osobistym. Ma swoje zmartwienia, które nie dają jej spać, oj ma! Oto jej mąż Mirek na jej imieniny, na początku października, nie przyjechał. Dręczy ją myśl, czy to aby nie jest wynik jego pretensji do jej wcześniejszego, lubelskiego romansu ze Szczyglińskim.

Polityka ją pożera, o Polsce marzy, za mężem tęskni, ale 13 października idzie na wystawę Kopczyńskiego i – jednak – Szczyglińskiego. I choć serce bije jej mocno, na chłodno komentuje, że obrazy Lublina pędzla Kopczyńskiego są dosyć ładne, jednak płytkie. Za to pejzaże Szczyglińskiego to jest to! Ten krajobraz półgranatowy, ten lubelski świat w utęsknieniu widziany przez okno z oświetlonego pokoju o zmroku, pełnego mroźnego smutku zimy i radosnych przeczuć wiosny.

Co się takiego dzieje, że w niej te emocje do Szczyglińskiego nadal są tak silne? Domyślać się można. W każdym razie przez kilka dni nie może się z nimi oswoić. Zapisze w kajecie:

Cały dzień jestem melancholijnie i dziwnie niespokojna. Mój spokój wewnętrzny został ogromnie naruszony. Chodzę jak błędna, serce mi bije. Jakie głupie jest serce człowieka. Po biurze chodziłam dziś do Łazienek. Widok z alei Belwederskiej w dół do Wilanowa jest jednym z najpiękniejszych w Warszawie. I aleja kasztanowa Pałacu Belwederskiego w głąb Łazienek jest przecudna. Chcę jutro wstać bardzo wcześnie i to rysować.

Czytaj też: Batalion śmierci. Tam wyrzutkowie spod znaku trupiej główki walczyli o polskie granice

Zakopiańska rewolucja

ZAKOPANE. Tu niepodległościowy przewrót zaczyna się w niedzielę. Jest wczesne popołudnie 13 października 1918 roku, gdy w tzw. sokolni, czyli niedawno wybudowanej siedzibie Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” na ulicy Orkana, robi się tłoczno. Zbliżające się od strony Krupówek grupki mieszkańców są odświętnie ubrane, a natężenie prowadzonych półszeptem rozmów świadczy o niezwyczajnym podekscytowaniu. Bo faktycznie, tym razem nie chodzi o zwykły poobiedni spacer.

Powodem zgromadzenia się pod „Sokołem” jest – jak głoszą rozwieszone wcześniej na płotach afisze – „zebranie obywatelskie”. Formalnie zwołał je naczelnik gminy Wincenty Regiec – tyle że zrobił to bez powiadamiania austriackich władz. W wojennej wciąż sytuacji wymagać to musiało od niego i odwagi, i determinacji.

Tekst stanowi fragment najnowszej książki Witolda Beresia i Krzysztofa Burnetko, „Mgnienia. Opowieści z lat 1918-1920”, wydanej przez Wydawnictwo Miejskie Posniania.

Nieco więcej wie garstka wtajemniczonych. Wiec przygotowywali od kilku już dni. Wieści z frontu zapowiadają rychłą klęskę Niemiec i Austro-Węgier. To zaś pozwala myśleć o przejęciu władzy nad kurortem. Nad planem akcji pracują równolegle grupki, nieliczne, miejscowych aktywistów endecji, PPS-u i ludowców – oraz zwykli, patriotycznie zaangażowani obywatele.

Jeden z lokalnych liderów Narodowej Demokracji, nauczyciel Medard Kozłowski, będzie opowiadał potem o mało spektakularnych kulisach zakopiańskiej rewolucji:

Z początkiem października wezwany zostałem do Krakowa, gdzie od kierowników stronnictwa otrzymałem polecenie przygotowania Zakopanego na upadek Austrii. Polecono nam, kilku miejscowym »endekom«, utworzyć natychmiast Organizację Narodową, do której mieliśmy wciągnąć – o ile możności – wszystkie odłamy polityczne.

Zadanie nie było łatwe. Jakkolwiek podczas całej wojny przeważały w Zakopanem nastroje ententofilskie, to siły nasze, endeków, były bardzo skromne. Było nas – krótko mówiąc – najpierw pięciu, a pod koniec wzrośliśmy do siedmiu. Największe zmartwienie mieliśmy z tym, kogo postawić na czele. Właściwie inaczej: czy Żeromski przyjmie prezesurę w Organizacji Narodowej. Bo że tylko on może stanąć na jej czele, zgodziliśmy się od razu.

Na szczęście dla spiskowców pisarz bez wahania mówi: tak! Spory jest też odzew mieszkańców i kuracjuszy – do „Sokoła” przychodzi ponad dwustu obywateli. Najpierw związany z endekami poeta Stanisław Wyrzykowski przedstawia najnowsze wiadomości z frontu i politycznych salonów. Potem wybierany jest zarząd Organizacji Narodowej jako organ, który miałby przejąć władzę.

Wolna, niepodległa i zjednoczona

Prezesem ma być Żeromski. Jego zastępcami – Franciszek Pawlica z PSL-Piast, będący równocześnie prezesem Związku Górali, major Mariusz Zaruski – legionista, współtwórca Muzeum Tatrzańskiego i pierwszy naczelnik TOPR oraz Wincenty Szymborski z endecji. Sekretarzem zostaje Kozłowski. Także wśród członków zarządu przeważają sympatycy endecji (jest wśród nich poeta Jan Kasprowicz).

Żeromski apelował, żeby rozbrajanie garnizonu austriackiego zaplanować tak, by ograniczyć groźbę rozlewu krwi.

fot.Polona/domena publiczna Żeromski apelował, żeby rozbrajanie garnizonu austriackiego zaplanować tak, by ograniczyć groźbę rozlewu krwi.

Na koniec zakopiański adwokat Józef Diehl proponuje podsumowanie rezolucji. Tekst jest jednoznaczny i, jak na niepewny czas, śmiały: „Wobec przyjęcia zasad pokojowych prezydenta Stanów Zjednoczonych Wilsona przez państwa rozbiorowe, uważamy się odtąd za obywateli wolnej, niepodległej i zjednoczonej Polski. Tej Polsce winniśmy wierność i posłuszeństwo, mienie i krew naszą, nie uznajemy żadnych więzów tym najświętszym obowiązkom przeciwnych”.

Zebrani przyjmują deklarację z entuzjazmem. Jako pierwsi z mieszkańców wszystkich trzech zaborów uznali się za obywateli niepodległego państwa polskiego.

Co więcej, od razu zaczynają przygotowania do faktycznego przejęcia władzy nad okolicą. A nie jest to proste. W Zakopanem stacjonuje oddział wartowniczy złożony z Austriaków, Czechów, Rusinów i kilku Polaków. Osobną silną placówką jest żandarmeria, złożona niemal w całości z Rusinów. Na dodatek w miejscowym szpitalu Czerwonego Krzyża i na kwaterach prywatnych leczy się z ran kilkuset wojskowych – głównie zawodowych oficerów. Wszystko to może pokrzyżować plany.

Ale to właśnie w lecznicy Czerwonego Krzyża czterech kurujących się tam Polaków z armii c.k. zawiązuje tajny Komitet Oficerski z myślą o zbrojnym opanowaniu miasta. Przewodzi im kapitan Marian Bolesławowicz. Do Komitetu dołącza kilku studentów powołanych do służby w wojsku austriackim. Kontaktują się z krakowską Polską Organizacją Wojskową, a potem spotykają ukradkiem z Żeromskim. Pisarz apeluje, żeby rozbrajanie garnizonu austriackiego zaplanować tak, by ograniczyć groźbę rozlewu krwi.

Źródło:

Tekst stanowi fragment książki Witolda Beresia i Krzysztofa Burnetko, „Mgnienia. Opowieści z lat 1918–1920”, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Miejskiego Posniania.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułGalerie BWA znów będą otwarte. Zamknięto je z powodu pandemii koronawirusa
Następny artykułDwa razy więcej łóżek dla chorych na COVID-19, bo liczba zakażeń będzie rosła