Zawarte w piątek porozumienie oznacza powolne, stopniowe wygaszanie produkcji górniczej. Zgodnie z harmonogramem w 2021 roku zamknięta zostanie kopalnia Pokój. Wujek zostanie połączony z kopalnią Staszic. W 2023 roku połączone zostaną kopalnie Bielszowice i Halemba. Pod koniec przyszłej dekady staną szyby w Bolesławie Śmiałym i Sośnicy. Potem Halembie, Piaście, kopalni Murcki Staszic, Bobrku, Mysłowicach-Wesołej. W piątej dekadzie wieku zamknięte mają zostać cztery ostatnie zakłady w Rybnickim Okręgu Węglowym. Górnicy ustalili też z przedstawicielami rządu, że pracujący na dole będą pracować aż do nabycia uprawnień emerytalnych (formalnie niektórzy górnicy mogą przechodzić na emerytury po ukończeniu 47. roku życia) i nie dotkną ich zwolnienia.
Czytaj też: „Nie pozwolę, by ktokolwiek zamordował polskie górnictwo” – mówił Andrzej Duda. Rynek odpowiedział: sprawdzam
Żeby wspomniane kopalnie dotrwały do przewidzianych w harmonogramie terminów zamknięcia, niezbędne będzie zwiększenie subsydiowania wydobycia. Już teraz na likwidowanie zamykanych kopalń państwo łoży w różnych formach 1 – 2 mld zł rocznie. Zaś na dopłaty do systemu emerytalnego górników ok. 6 mld zł rocznie. Zwiększenie subsydiów oznacza nałożenie kolejnego ukrytego podatku na odbiorców energii elektrycznej. Na takie rozwiązanie będzie się jednak musiała zgodzić Komisja Europejska, co wcale nie wydaje się przesądzone.
Co z tego tak naprawdę wynika?
Kto to kupi?
Po pierwsze: od porozumienia wybiegającego trzy dekady do przodu zakładającego zamknięcie ostatniej kopalni w 2049 roku ważniejszy wydaje się inny fakt. Jak wynika z nieoficjalnych informacji, Polska Grupa Górnicza, właściciel wymienionych wyżej zakładów, nie ma pieniędzy na wypłaty za wrzesień. Sytuacja finansowa firmy jest dramatyczna.
Czytaj też: Złe wieści dla polskiego górnictwa. Unia zaostrza cele klimatyczne
Po drugie, każda z wymienionych kopalń wytwarza 1–2 mln ton węgla rocznie. Na przykopalnianych zwałach zalega obecnie 7–8 mln ton węgla, którego kopalnie nie mają komu sprzedać. Ministerstwo Aktywów Państwowych szacuje, że w przyszłym roku popyt spadnie o 7 mln ton. Branża energetyczna mówi raczej o spadku zamówień o 10 mln ton. Łatwo obliczyć, że już w tym roku do zamknięcia z uwagi na przewagę podaży nad popytem nadaje się przynajmniej pięć zakładów wydobywczych. Porozumienie nie odpowiada na pytanie, komu kopalnie będą sprzedawać węgiel w sytuacji, kiedy sektor energetyczny znacząco ogranicza zamówienia, bo prąd z węgla jest drogi. I będzie jeszcze droższy.
Bilans na zero
Jeszcze przed drastyczną zwyżką uprawnień do emisji CO2 z 5 w okolice 30 euro za tonę, która produkcję prądu z węgla uczyniła wątpliwą ekonomicznie, NIK opublikował raport, z którego wynikało, że sektor górniczy jest dla finansów państwa neutralny. Odprowadza w formie podatków i danin z grubsza tyle samo, ile kosztuje wsparcie dla tego sektora i przywileje emerytalne górników. Teraz otoczenie biznesowe kopalń jest znacznie trudniejsze niż w 2017 roku.
Taki klimat
Przypomnijmy: na początku września resort klimatu przedstawił projekt Polityki Energetycznej Polski do 2040 roku. Dokument zakłada, że w 2040 roku z węgla będziemy produkować od 11 do 28 proc. energii elektrycznej (dziś to ponad 70 proc.). To optymistyczna dla sektora górniczego prognoza.
Komisja Europejska w tym samym czasie zapowiedziała podwyższenie celu redukcji emisji CO2 do 2030 roku względem 1990 roku z 40 do 55 proc. Przyspieszenie tempa redukcji emisji jest równoznaczne z dalszym zmniejszeniem podaży uprawnień do emisji i dalszym wzrostem ich cen w ramach ETS, Europejskiego Systemu Handlu Emisjami.
Import kwitnie
Nawet polskie prognozy wskazują, że w nieodległej przyszłości ceny uprawnień wzrosną z obecnych niespełna 30 euro za tonę do 70 euro, co uczyni produkcję energii nieopłacalną w stopniu dramatycznym. Konsumenci, zmuszani do kupowania drogiej energii, zapłacą w ten sposób ukryty podatek górniczy. Firmy, przede wszystkim w sektorach energochłonnych, będą musiały zmierzyć się z problemem utraty konkurencyjności. I jedni, i drudzy w miarę możliwości przerzucą się na źródła alternatywne i energię importowaną ze Szwecji czy Niemiec. Innymi słowy, przedłużanie agonii sektora węglowego w Polsce jest niekorzystne dla rodzimej gospodarki, ale korzystne dla zagranicznych producentów tańszej niż w Polsce energii.
Dziś wszystko wskazuje, że ten scenariusz zrealizuje się nie w 2050 r., tylko znacznie wcześniej. Tym bardziej że tempo zaostrzania polityki klimatycznej UE może jeszcze wzrosnąć.
Co w zamian?
Rząd może oczywiście mamić górników deklaracjami podtrzymania wydobycia węgla. Za kilka lat, tym bardziej za kilkanaście, będzie przecież rządził kto inny. Ale rząd odpowiedzialny już teraz powinien nie tylko myśleć, ale i działać w kierunku zastąpienia technologii węglowej, którą coraz trudniej pogodzić z realiami gospodarczymi UE. We wspomnianej Polityce Energetycznej Polski do 2040 roku resort klimatu takiej alternatywy upatruje w elektrowniach atomowych. Pierwszy blok miałby zacząć pracować już w 2033 roku. Pod koniec przyszłej dekady miałoby być ich kilka.
Te terminy już dziś są mało realne. Ale jeszcze większym ryzykiem obarczone jest finansowanie takich projektów. Nakłady inwestycyjne na siłownię jądrową sięgają 4 – 5 mln euro na MW mocy zainstalowanej. Elektrownia gazowa kosztuje ok. 900 tys. euro w przeliczeniu na 1 MW mocy zainstalowanej. To między innymi z uwagi na koszty inwestycyjne w Europie nowych elektrowni jądrowych prawie się nie buduje.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS