W dwudziestej piątej minucie dzisiejszego starcia Liverpoolu z West Bromwich Albion realizator pokazał, jak wyglądają aktualne statystyki posiadania piłki. 82% – 18% dla The Reds. I taki to był właśnie mecz. Bardzo długo zanosiło się, że gospodarze nie dadzą rywalom żadnych szans na punkty. W ogóle nie dadzą im szans na cokolwiek. Ale podopieczni Juergena Kloppa zapomnieli o jednej, niestety dla nich – dość istotnej kwestii. Mecz piłkarski składa się z dwóch połów.
Mecz do jednej bramki
Skoro już zaczęliśmy od miażdżących statystyk, przytoczymy jeszcze jedną. 48 – tyle celnych podań wymienili między sobą podopieczni Sama Allardyce’a w pierwszej odsłonie dzisiejszego spotkania. Dla porównania, Jordan Henderson sam jeden nabił podań 85, a zatem blisko dwa razy więcej. Choć trzeba oddać gościom honor – licząc też zagrania nieprecyzyjne, wykonali w sumie 102 podania. Tutaj już Henderson nie może się z nimi równać, ponieważ angielski pomocnik w sumie podał futbolówkę kolegom „zaledwie” 97-krotnie.
Jeżeli chodzi o szeroko rozumianą kulturę gry, przed przerwą The Reds po prostu deklasowali swoich rywali. Aż dziw bierze, że udało im się to przekuć tylko w jedno trafienie. W dwunastej minucie na listę strzelców wpisał się Sadio Mane, który ślicznie opanował futbolówkę po wysokim podaniu Joela Matipa i bez najmniejszych trudności wpakował ją do siatki. Liverpool miał zatem mecz nie tylko pod kontrolą, jeżeli chodzi o posiadanie piłki, ale i wynik na stadionowym zegarze zgadzał się już po niespełna kwadransie. Idealna sytuacja dla obrońców tytułu. Wystarczyło nieco podkręcić tempo, szybko wpakować drugą bramkę, a potem już wedle woli – albo bezlitośnie rozklepać niżej notowanych przeciwników i wrzucić im jeszcze kilka goli, albo zredukować bieg i dotoczyć się do końcowego gwizdka arbitra, oszczędzając siły na kolejne starcia.
Ale, jako się rzekło, Liverpool nie zdołał podwyższyć prowadzenia. Pod polem karnym West Bromu panował nieopisany ścisk, ponieważ goście bronili się głęboko właściwie całym zespołem. Próbowali więc The Reds omijać te zasieki. Próbowali na różne sposoby, lecz nie potrafili sobie wykreować zbyt wielu naprawdę dobrych sytuacji bramkowych. Musieli się zadowolić wynikiem 1:0.
Kara za opieszałość
I chyba mistrzowie Anglii zadowolili się skromnym prowadzeniem aż za mocno, bo w drugiej odsłonie meczu zdecydowanie zwolnili swój napór na bramkę The Baggies. Początkowo można było wysnuć przypuszczenie, że jest to manewr taktyczny zastosowany przez Kloppa. Że gospodarze zapraszają oponentów do coraz to śmielszych ataków, by na połowie West Bromu zrobiło się wreszcie choć trochę miejsca do kontrataku. Ale mina niemieckiego szkoleniowca wyraźnie sugerowała, że jego podopieczni wcale nie realizują żadnego głęboko przemyślanego planu, tylko po prostu odpuszczają przeciwnikom, być może ich lekceważąc. Klopp kipiał z wściekłości przy linii bocznej boiska, zapewne domyślając się, jaki może być efekt takiej, a nie innej postawy zespołu. West Brom z każdą minutą coraz bardziej się rozkręcał.
Liverpool natomiast gasł.
Gospodarze zostali za swoją postawę skarceni na osiem minut przed upływem podstawowego czasu gry. Wyrównującego gola zdobył Semi Ajayi, który przeskoczył w polu karnym Fabinho i zrehabilitował się za błąd, jaki popełnił przy golu na 0:1. Zawodnicy Liverpoolu sugerowali, że Brazylijczyk był faulowany przez strzelca, lecz sędzia pozostał niewzruszony. VAR również nie interweniował.
The Reds rzucili się do rozpaczliwych ataków, ale zabrakło im już czasu, by zdobyć gola na 2:1. Najbliżej wpisania się na listę strzelców był Roberto Firmino, lecz przy jego strzale znakomitym refleksem popisał się golkiper The Baggies, Sam Johnstone.
***
Cieszymy się, że nie jesteśmy dzisiaj w skórze piłkarzy Liverpoolu. Juergen Klopp z całą pewnością urządził im w szatni taką suszarkę, jakiej nie powstydziłby się nawet sir Alex Ferguson. Nie ma wątpliwości, że The Reds mogli i powinni byli to spotkanie po prostu zwyciężyć. Ostatecznie mówimy o starciu lidera z przedostatnią ekipą w tabeli Premier League. No ale liverpoolczycy nie dobili przeciwnika, gdy ten chwiał się w narożniku. Pozwolili mu na regenerację. I w efekcie sami otrzymali potężny cios prosto w szczękę.
Big Sam Allardyce przypomniał w tym spotkaniu, dlaczego wciąż jest tak cenionym trenerem na angielskim rynku.
Jego drużyna nie zagrała dzisiaj pięknego futbolu. Wręcz przeciwnie. Ale koniec końców wywozi cenny punkt z Anfield. A skoro zaczęliśmy od statystyk, to i na nich skończymy. Liverpool w całym meczu oddał zaledwie dwa celne strzały na bramkę rywali. West Brom, mający wszak problemy ze skleceniem akcji składającej się z pięciu podań, trzykrotnie zmusił Alissona do interwencji.
Ach, no i jeszcze jedna uwaga z kronikarskiego obowiązku – Kamil Grosicki przesiedział cały mecz na ławce.
LIVERPOOL FC 1:1 WEST BROMWICH ALBION
(S. Mane 12′ – S. Ajayi 82′)
fot. NewsPix.pl
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS