Z urodzenia nowotarżanin, od 30 lat zakopiańczyk. Andrzej Finkelstin (pseudonim artystyczny) napisał książkę, której akcja dzieje się pod koniec lat 80-tych. ub. w. w Nowym Targu, choć nie tylko. “Melina Lenina, czyli o tym jak Wacek odrabiał wojsko w Poroninie” to luźna opowieść o czasach, których wszystko było inne. Kolejne rozdziały co wtorek na Podhale24.pl. Dziś część XIII.
Po odśnieżeniu podwórza, Wacek miał w planie ulepić sporego bałwana z pryzm odrzuconego śniegu. W myślach już widział postępy swojej pracy. Nie posiadał dla niego sensownego nakrycia głowy, aby uszlachetnić jego wygląd. Gdyby jednak pogrzebał w czeluściach muzealnego magazynu, z pewnością by coś znalazł. Mogłaby to być na przykład oryginalna filcowa budionnówka czerwonoarmisty z arcypiękną gwiazdą oraz sierpem i młotem. Tylko tego brakowało! Brakowało mu też zwykłych znamion bałwana, marchwi by zrobić nos i innych akcesoriów na oczy, usta czy guziki. Mógłby się postarać o suche konary, które umieściłby w miejscu górnych kończyn, zaś szalikiem służbowym owinąłby mu szyję. Niedoskonały, snow man miał dużą szansę by zagościć przed „kwaterą” muzeum. Dywagując Wacek próbował rozgryźć zagadkę, co mógłby z nim dalej zrobić. Czym jest bałwan bez podstawowych atrybutów, których akurat w tym momencie brakowało? Czym w ogóle jest bałwan? Zadał sobie to akademickie pytanie. Przychodziły mu na myśl różne spekulacje. Następnie poskładał je do kupy i po swojemu zdefiniował. Bałwany to posągi bóstw wykonane ludzkimi rękoma. Stąd wywodzi się przecież stwierdzenie bałwochwalstwo. A czym jest posąg Lenina w Poroninie? Niczym innym jak spiżowym bałwanem, któremu biją pokłony mieszkańcy połowy świata! Potwierdziło się, że — paradoksalnie — im bardziej coś jest uniwersalne, tym bardziej staje się osobiste. Wacek wymyślił, że ulepi bałwanowego Lenina, takiego małego antagonistę dla pomnika w Poroninie. W zależności od punktu widzenia, pomysł wydawał się być równie ciekawy, co niebezpieczny. Kiedy jednak jest się młodym i nagrzanym – trudno ocenić – czy brak doświadczenia, naiwność, czy po prostu nieuzasadniona pewność, że wszystko będzie dobrze, odbierają człowiekowi jasność widzenia i zdrowy rozsądek. W tamtych czasach za podobne numery można było stanąć przed sądem. Jeszcze parę godzin wcześniej odrzucił by ten pomysł, uznając go za zbyt brawurowy, a teraz nakręcony serotoniną, dopaminą, oksytocyną, endorfinami czy cholera jeszcze wie czym, odrzucał wszelkie myśli o ryzyku. Mózg dzięki swojej pracy utrzymuje neurony przy życiu, ale czy akurat w tym momencie funkcjonował prawidłowo? Teraz najwyraźniej spuścił swój mózg ze smyczy.
Nim poradził sobie ze zrobieniem ścieżki, w bramce stanął umorusany śniegiem Mendes. I dobrze, bo myśl o Leninowym bałwanie oddaliła się w nieznane. Przywitali się z sympatią i powędrowali do budynku.
– Sede vacante, kurwa! Znowu pusty „tron” Lenina. – Skomentował Mendes nieobecność wartownika z poprzedniej zmiany wyciągając zamarznięty plik kluczy spod wycieraczki.
– No i nie odkidane… – dodał Wacek słabą gwarą.
Nie skończył jednak zdania, gdyż nie mógł sobie przypomnieć więcej lokalnego słownictwa.
Komentarze Mendesa, zwłaszcza w kontekstach ironizujących, naszpikowane były łacińskimi terminami, gdyż przygotowując się do egzaminów na studia prawnicze uważał się za znawcę i mniemał przy tym, że ładowanie łaciny do mowy potocznej podniesie jego wartość oczach innych. Może w innych kręgach naraziłby się na śmieszność, ale nie w tych. Tutaj nikt go nie rozumiał, nie tkwił więc w błędnym samo mniemaniu.
Weszli do nagrzanego i brzydko pachnącego pomieszczenia, planując wspólne śniadanie. Okres zimowy a zwłaszcza czas ferii, był mniej nudny od pozostałych, ponieważ wszelkie zorganizowane na Podhalu grupy, wizytę w muzeum miały na liście atrakcji na pierwszej pozycji. Poza tym Mendes przeżywał rozkwit namiętności i chętnie o tym Wackowi opowiadał, a że nie był to zwyczajny romans, robiło się pikantnie. Będąc pod wpływem „Absolwenta” i „Ostatniego seansu filmowego”, Wacek był oczarowany romansem Mendesa ze starszą od niego o wiele lat kobietą. Sam poniekąd chciałby znaleźć się w podobnej sytuacji. Podkręcony gadaniem Mendesa marzył, by przy jakiejś okazji wcielić się w rolę młodzieńca podkochującego się w dojrzałej kobiecie i nawiązać z nią swawolną znajomość. Niemal się tym ekscytował. Dlatego tak uważnie chłonął wszystko, co Mendes mówił. Taki romans jawił się mu niczym filmowa opowieść. Wyobrażał sobie, że tą mityczną partnerką musi być jedna z tych kobiet, które zamieniają chłopców w mężczyzn a mężczyzn w chłopców. Nie mogła to być zwykła starsza pani po czterdziestce, bo wtedy byłoby niesmacznie, mdło i zalatywałoby „zwiędłymi liśćmi” albo patologią przesyconą interesownością obu stron.
Przytłoczona nadmiarem śnieżnego opadu monotonia zimowego krajobrazu, zdominowana była wieloma odcieniami bieli. Zakłócały ją jedynie strome dachy góralskich domostw i wijące się w różne strony ciemne albo jasne ale zawsze śmierdzące smugi kominowych odchodów. I mimo tego, że ten znienawidzony okres chwilami potrafił doprowadzić człowieka do depresji, tego dnia nie nastrajał negatywnie. Za oknem zmrożone połacie szorstkiego śniegu migotały lodowymi kryształkami w słońcu, które zza gór optymistycznie oświetlało krajobraz. Śnieg jakiś czas temu przestał padać a wiatr ustał.
– Wacek, ona jest doskonała – opowiadał podniecony Mendes, sącząc gorącą herbatę z trzymanego oburącz blaszanego kubka. – Jest seksowna, ale nie wyuzdana, dwuznaczna, ale nie uległa. W jej głosie łączy się słodycz z ostrością. To dla niej pachnę Old Spice’ m z Peweksu… – Bredził jak każdy, ugodzony strzałą Kupidyna. – W gruncie rzeczy nie musi być cnotliwa, ale fajnie jest kiedy za taką uchodzi a następnie podczas gry wstępnej topnieje. – Pitolił dalej.
En passant, w późniejszych czasach klasyczny Old Spice kojarzył się Wackowi wyłącznie z zapachem przynależnym pracownikom firm pogrzebowych, pachnących perfumowanym nieboszczykiem.
When I fall in love… Nucił Mendes i wspominał jak rozpalona czyta z wypiekami na twarzy sprośne, ale miłe dla niej listy od niego. Odpowiada mu ona później w ramach tej gry, że już na samą myśl o tym jakie dźwięki będą wydawać podczas pieszczot, przeszywają ją dreszcze podniecenia.
– „Czy często się pan kocha, panie kolego i czy ma pan wystarczająco bogate życie erotyczne”, panie Mendes? – zapytał Wacek, parafrazując mistrza realizmu magicznego, szydząc zarazem z nieskrywaną zazdrością z ekscytacji z jaką Mendes chwalił się partnerką.
– Tak, bardzo bogate! – przytaknął, spoglądając mu w oczy sponad kubka, który podniósł do ust. Odpowiedź była zmyślna niczym z mydlanej opery. – Ale do teraz, nigdy tak nie kochałem kobiety. – Zrobił efektowną pauzę, jak gdyby mierzył rozmiary naiwności i głupoty kolegi. – Myślisz, że mógłbym robić to, co robię, gdyby moją energię pochłaniały kobiety? – Strofował Wacka. – Myśli pan panie kolego, – posłużył się zwrotem Wacka – że można jednocześnie produkować dzieci i być dobrym adwokatem? Albo, że człowiek może pracować intelektem i planować przyszłość, jeżeli żyje pod groźbą zdrady niewiernej żony i nabawienia się od niej wirusa hiv, nie mówiąc już o utracie energii, którą pochłania seks?
Wacek osłupiał. Mówi wpierw, że kocha a w następnych zdaniach znajduje argumenty przeciwko konglomeratowi mężczyzny i kobiety.
– Kobieta i kariera wykluczają się nawzajem, przyjacielu. Panie kolego – poprawił się. – W każdym kobiecym łonie jest pogrzebany jakiś mężczyzna; urzędnik, naukowiec lub artysta, czy pan o tym wie?
Przemawiał dosyć poważnie i Wacek zdał sobie sprawę, że zaledwie dostrzegał jego obecność. Słowa które wypowiadał kierował jakby do niego, miały one jednak trafiać do wszystkich nieobecnych. Stanowiły swoiste usprawiedliwienie braku woli do sformalizowania związku a jednoczenie ogromne pragnienie miłości. Stanowiły zlepek idei, które gdzieś wyczytał lub usłyszał ale trąciły ambiwalencją. Uznał więc Wacek, że Mendes najwyraźniej popisywał się erudycją, zapomniawszy, że trafił na błyskotliwego odbiorcę i kogoś, kto dobrze go znał.
Mendes należał do tych ludzi, którzy bardzo często nie uznają rozmówców, tylko słuchaczy. To takie typowe miedzy innymi wśród prawników, kiełkujący kompleks Boga. W tym momencie zdumiał Wacka jego chwilowy zanik poczucia humoru, pomimo mechanicznych uśmiechów androida. Dotarło do niego, że Mendes jest wewnętrznie rozdarty.
Zrozumiał, że kobieta o której Mendes myśli, wywołuje w nim mieszane uczucia i dlatego, być może nie potrafił zachować właściwego dystansu. Najwyraźniej nie żywił do niej wyłącznie uczuć platonicznych i pomimo różnicy wieku, pragnął ją także cieleśnie. Tymczasem ona kapryśnie traktowała go jak dziecko tuląc go czule do swej piersi, czasami znowuż jak kochanka. Gorącego kochanka. Jakiś dziwny bezład w podejściu. Często pozwalała Mendesowi, by ją całował i pieścił, czasami na powrót go odpychała. On zaś marzył o czymś więcej. Być może nie miał pojęcia czego chce, aczkolwiek jednego był pewien, dla niego nie liczył się wyłącznie animalizm.
Wacek często zastanawiał się na tym, czy taki związek może mieć przyszłość. Wyobrażał ich sobie nawet za jakieś dwadzieścia parę lat, kiedy to jeszcze w sile wieku mężczyzna, będzie towarzyszył w kościelnym nabożeństwie babuni i swoim mocnym młodym ramieniem będzie jej służył za podpórkę, by ta w jesieni życia niewiasta, którą już opuściła większość sił, mogła się podnieść z klęczek po przyjęciu komunii. W gruncie rzeczy romans Mendesa nie dziwił go, jednakże sam siebie nie widział w takiej roli, a przyszłość tego typu związku dostrzegał w niezbyt optymistycznych barwach. Uważał owszem, że taki romans można posmakować, przetestować, przeżyć ale we właściwym momencie należy go przerwać. Był też zdania, że absolutnie nie należy żenić się z taką kochanką. Małżeństwo po czasie zabije miłość i można zostać z niekochaną staruszką. Romans ze starszą kobietą można zaliczyć jedynie do intensywnej kategorii przejściowej, absolutnie zaś do niczego stałego. Co w niej jest takiego szczególnego? Pytał sam siebie, usiłując zracjonalizować to, co wydawało się mu irracjonalne. Czuł jednak podskórnie, że istnieją zjawiska niewytłumaczalne do których między innymi należy choroba zdiagnozowana jako miłość.
– Jesteście dorośli i jesteście kochankami, to niezaprzeczalny fakt.
– Owszem, kochamy się. No wiesz, niektóre kobiety są …
– Zapytam wprost, jesteście dorośli i katoliccy, nie wiąże was żaden kościelny pakt; jak wy to wszystko godzicie?
– Nie wiem czy wiesz ale w czasach cesarstwa rzymskiego ludzie a szczególnie żydzi, znani byli z rozwiązłości, a Bóg wcale się na nich za to nie gniewał. Nie miał im za złe nawet tego, że zamiast z żoną uprawiali seks z mulicą.
– Pitolisz!
– Wyrwij się wreszcie z tej zapyziałej małomiasteczkowej ciasnoty umysłowej! Zrozum człowieku, że strach przed seksem wymyślili duchowni i to wiele wieków później. To oni wpajali mężczyznom strach przed babami. Tłukli prostaczkom, że kobieta to worek kości i ekskrementów obleczony grzeszną skórą, a prokreacja jest jedynie konicznością z boskiego polecenia. Á propos, przykazania wcale nie potępiają seksu. To prawda, nakazują, żeby nie pożądać żony bliźniego, ale w kontekście własności. Chodzi o to, żeby nie pożądać żony, ale w takim rozumieniu jak domu czy narzędzia… Czyli jakiejkolwiek własności drugiego mężczyzny. Rozumiesz kontekst?
– Ok, przyjmuję do wiadomości – pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Ależ jesteś małomiasteczkowy. Wydajesz się być oczytanym facetem a jednocześnie masz zawężone horyzonty. Myśl szerzej! – niemal krzyknął podniecony zatracając się w emocjonalnej gestykulacji.
– Ciekawe przemyślenie. Czyli przyjmując tą hipotezę, wasze bzykanie niemałżeńskie nie jest grzechem, a ty i twoja pani możecie, kiedy chcecie, bezkarnie oddawać się chuci – wykrzyknął. – Ciekawe, co na to wasz proboszcz? Ciekaw jestem, co powiedziałby na to, że członek parafialnego Klubu Inteligencji Katolickiej dosyć swobodnie interpretuje kwestie czystości ducha? Dalece niezgodnie z nauką Kościoła Katolickiego! Oj, grzmiałby zapewne i ciskał gromy. – Podsumował z uśmiechem Wacek.
– Stary, nie mam w planie z nim o tym rozmawiać. To, po pierwsze, a po drugie nie rozśmieszaj mnie, niech proboszcz gada sobie, co chce. Nic mu do mojej dupy i tego, co robię w alkowie ze swoją kobietą. Niech lepiej pilnuje samego siebie i swoich wikarych. Mam swój pogląd na te sprawy. Bardzo klarowny pogląd i nic mnie zmusi bym od niego odstąpił – podkreślił. – Tak samo jak to, że nigdy nie daję kasy na tacę. I co do kasy, to w tym przypadku proboszcz dobrze wie, co myślę. Miałem nawet z nim kiedyś takie zajście, z którego do dziś śmiejemy się z kumpem. Wyobraź sobie, że na mszy staliśmy pod chórem a proboszcz szedł z tacą. Stanął przede mną i trzyma. Ja nie daję. To on potrząsa koszykiem na znak, że powinienem coś rzucić. Ja nie daję. Napięcie rośnie. Ja tymczasem wolnym ruchem sięgnąłem do kieszeni. Plebanek aż się rozjaśnił na okrągłej buźce. Myślał, że się poddałem i coś mu rzucę. A tu nie… Wyciągnąłem chusteczkę i wysiąkałem nos. Żebyś widział jego minę. Człowieku myślałem, że go jasna cholera weźmie. Ale od tej pory mam spokój.
– Jak znam niektórych jegomościów, to proboszcz ci tego nigdy nie zapomni. Kasa musi się zgadzać. Znasz li chamie potęgę kościoła? – zażartował Wacek. – Jeśli nie znasz, to poznasz, jak będziesz się żenił, chrzcił dziecko czy załatwiał pogrzeb, chyba że faktycznie nie chcesz założyć rodziny a po śmierci nie będzie cię to obchodzić.
– Po pierwsze, jak już wiesz nie planuję się nigdy ożenić. Przenigdy. Po drugie, co ma związek z pierwszym, nie będę nikogo chrzcił, bo nie planuję mieć wiecznie potrzebujących czegoś potomków. Zresztą nie cierpię rozwrzeszczanych bachorów. A po trzecie masz rację, jak umrę, nie będzie obchodzić, jakie trudności będą czynić z moim pogrzebem. Niech się martwią o to inni… Poza tym, nie jest to z nią możliwe. No wiesz, dzieci. Zanim skończę studia i zrobię aplikację, ona już będzie za stara by je urodzić.
Wacek uznał słowa Mendesa za przechwałki bez pokrycia, ale nie skomentował tego. Mówił tak bo obecna sytuacja nie rokowała dla niego tradycyjnej przyszłości. Wpasował się więc w ramy zastanej sytuacji, oplatając je odpowiednio dobranym aranżem. Późniejsze czasy pokazały jednak, że się nie mylił.
Tymczasem nastała pora obiadu, dlatego panowie korzystając z elektrycznego palnika postanowili coś sobie upichcić. Zajadając się duszonymi pulpetami w sosie własnym i pszennym pieczywem zostali zaskoczeni tupotem nóg dobiegającym z werandy. Ktoś niezbyt natarczywie zastukał do drzwi. Mendes niezadowolony odłożył talerz, zlazł z pieca i przyjął postawę oczekującą. Do dyżurki wkroczył smagły mężczyzna w harcerskim mundurze, otrzepał zaśnieżone buty i przeszedł do rzeczy. Już na samym początku zadeklarował, że w świadomy sposób określa i realizuje własne plany życiowe, regularnie pogłębia swoją wiedzę, stosuje harcerski system wartości, upowszechnia go i dzieli się nim ze swoimi podwładnymi. Okazał się arcyważnym harcmistrzem Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej i zdefiniował swoją osobę zgodnie z obowiązującym statutem. Gdyby dać wiarę wszystkiemu, co mówił, byłby współczesnym odpowiednikiem Janusza Korczaka, stanowiącym wychowawczy ideał i wielowarstwowy wzorzec do naśladowania. Nie był sam, ale pozostali przybysze – nastoletni harcerze – czekali na zewnątrz. Po dokonaniu prezentacji poprosił o możliwość zatelefonowania do Warszawy do swojej ukochanej żony i dzieci. Któż w takiej sytuacji mógłby harcmistrzowi Mundkowi odmówić? Odmówić kontaktu z najbliższymi? Oczywiście Mendes nie miał nic przeciwko temu a tym bardziej Wacek. Miła powierzchowność i ogromna łatwość nawiązywania kontaktów przyczyniły się do szybkiej i pozytywnej relacji z chłopakami. Mundek, urodzony gaduła zarzucił gospodarzy dużą ilością ciekawostek ze stolicy a na kolejną towarzyską wizytę, obiecał przyjść (jak przystało na harcerza) z procentowym złącznikiem. Po rozmowie z rodziną odłożył ebonitową słuchawkę i sypnął sporą ilością monet za międzymiastowe połączenie. Następnie pożegnał się i wyszedł. W okresie zimowiska przychodził prawie codziennie. W jakiś szczególny sposób upatrzył sobie Wacka. To właśnie z nim najczęściej przesiadywał i rozmawiał. Tymczasem zimowy czas ciekawych dywagacji i wspólnych dyskusji z harcmistrzem przerwała niespodziewana grypa Mendesa. Zaziębił się udzielając lekcji jazdy na nartach, jakiemuś holenderskiemu turyście. Grypa ta jednak warta była zachodu, bowiem uczeń płacił za naukę w twardej walucie. Wacek musiał więc sam pełnić w nudne zimowe służby, za to Mendes kupił sobie motocykl CZ350 Czechosłowackiej produkcji.
Pewnego dnia harcmistrz zapytał o dobry ale niewymagający zbytnich umiejętności stok narciarski. Wacek nie był wielkim entuzjastą narciarskich szaleństw więc wskazał w mieście Długą Polanę, bo zasadniczo tylko ten stok znał. Właśnie niedawno zamontowano tam oświetlenie umożliwiające wieczorne szusowanie. Mundek zaproponował, żeby Wacek w wolnym dniu od służby pojechał na narty razem z nim. Wacek z wrodzonej uprzejmości nie odmówił i wskazał miejsce w którym mieli się spotkać. O wyznaczonej porze stawił się na skrzyżowaniu ulic Szaflarskiej i Kopernika ze swoimi Polsportami wyprodukowanymi w wytwórni nart w Szaflarach. Nowiuteńki biały Fiat 125p Mundka podjechał chwilę później, na dachu miał specjalny bagażnik a na nim przypięte przecudnej urody Fischery.
Obydwoje zjechali po dwadzieścia razy, nim poczuli zmęczenie. Mundek zaproponował ciepłe picie z termosu i coś na przegrychę. Wsiedli do lodowatego samochodu i z wielką przyjemnością zaczęli spożywać kanapki. Mundek odkręcił termos i Wacek od razu poczuł zapach góralskiej herbaty. Wziął od gospodarza kubek z parującym napojem i łapczywie go wychylił. Wrzątek z dodatkiem alkoholu oparzył mu usta.
– O kurde, ale gorące! – zaklął delikatnie, jednak mimo to przełknął napój, parząc sobie przełyk. Nie chciał opluć czyściutkiej tapicerki fiata.
– Zapomniałem powiedzieć, żebyś uważał. Dolałem do termosu spirytusu. Termos to prezent o francuskich skautów, świetnie trzyma – mówiąc to uruchomił silnik samochodu, by ogrzać wnętrze.
Podczas jedzenia rozmowa się nie kleiła. Wacek wyczuwał jakieś dziwne napięcie, nie rozumiał jednak, co mogło być jego przyczyną. Bardzo go też dziwiło, że Mundek pił herbatę ze spirytusem a zaraz po tym miał prowadzić samochód. Już po kilku łykach czuł jak alkohol zaczynał krążyć w jego żyłach. Po kilkunastu minutach zapomniał o niezręcznym napięciu i zaczęły się plany co do przyszłości. Rozmawiali jakby znali się od wielu lat. Mundek deklarował harcerski wyjazd do RPA i do innych krajów Afryki. Wacek natomiast nie widział przeszkód, by na ten ekspedycyjny czas wcielić się w rolę harcerza. We fiacie zrobiło się ciepło i beztrosko. Plany wielkich przygód rozpalały głowy obu panów. Wtedy Mundek wrzucił bieg i zapalił światła. Ruszył. Pojazd potoczył się wolno po śnieżnej ubitej drodze. Mundek wiercił się jakoś niespokojnie i rozglądał. Nie zdziwiło więc Wacka, że po kilkudziesięciu metrach skręcił na nieoświetlony parking tuż poniżej stoku. Był przekonany, że Mundka coś uwiera i musi zatrzymać wóz by się poprawić. Tego co stało się później Wacek nie przewidział, nigdy też o tym nie zapomniał. Harcmistrz Mundek w najciemniejszym miejscu parkingu wyrzucił na luz, zaciągnął ręczny hamulec i zgasił światła, jednak silnik pozostawił na chodzie. Nachylił się gwałtownie w kierunku Wacka i wprawnym ruchem lewej ręki sięgnął pod fotel zszokowanego pasażera, blokując tym samym ruchy jego nóg. Drugą ręką złapał za dźwignię i opuszczając oparcie wczołgał się na Wacka, niemal go obezwładniając. Wacek sparaliżowany ciężarem napastnika na chwilę stracił oddech. Tymczasem Mundek w nadzwyczaj sprawny sposób zdążył opuścić swoje narciarskie spodnie i obnażyć gotowe do akcji genitalia. Wywlekł swój jęzor, próbując wepchnąć go do ust Wacka. Ślinił się przy tym i dyszał jak lokomotywa, próbując obezwładnić zaskoczonego towarzysza. Resztkami sił Wacek odepchnął natarczywego harcmistrza i pięścią walnął gwałciciela w sam środek nosa. Ten opadłszy na fotel kierowcy złapał się za obolałą twarz i zaczął ją masować. Wacek tymczasem wypruł jak oparzony z samochodu. Nikłe sufitowe światełko eksportowego peerelowskiego cuda techniki oświetliło kurczący się groteskowo narząd Mundka. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby Wacek zapiął pas bezpieczeństwa.
– Co ty kurwa wyprawiasz!? – krzyknął Wacek wściekły, odruchowo lokując się poza zasięgiem drzwi pojazdu.
– Przepraszam, ale myślałem, że tego chcesz.
– Ja? Myślisz kurwa, że kim jestem!? Skąd ci to przyszło do głowy!? Ja pierdolę, przecież chciałeś mnie zgwałcić!
– Nie, nie chciałem. Źle odebrałeś moje intencje. Byłeś taki miły no i wiesz…
Mówiąc te słowa podniósł tyłek i wciągnął spodnie.
– O co ci chodzi, jaki według ciebie byłem? Nie pieprz mi tu o tym, że byłem jakiś. Nigdy nie wysłałbym do faceta żadnego dwuznacznego sygnału. Jestem hetero! Rozumiesz? I gówno obchodzi mnie to, że ci się podobam. Wmawiasz coś sobie. Wiesz, że była to usiłowanie gwałtu! Co ty sobie myślałeś?
– Ja też nie byłem nigdy gejem, ale jak tego spróbowałem z mężczyzną, to teraz mam na to ochotę. Jestem biseksualny.
– Jesteś biseksualny?
– Można tak powiedzieć, to znaczy wiem o tym od jakiegoś czasu. Spróbuj, a zobaczysz, że będzie fajnie.
– Rzygać mi się chce, jesteś żałosnym fiutem! Jak mogłeś w ogóle pomyśleć, że…? Chryste! Jak mogłeś? Nie zaproponowałeś seksu, chciałeś bezczelnie mnie przelecieć, chciałeś mnie zgwałcić. Nie mogę pojąć, że mógłbym ci wysłać jakiś sygnał. Nie jesteś w moim typie. Jesteś facetem. – Machnął ręką w geście nic nie wskazującym, a jeśli już to raczej obrazującym dezaprobatę. – Jestem hetero i nic tego nie zmieni. Mogłeś po prostu zapytać a nie doprowadzać do tej gównianej sytuacji. Nie to, że gardzę innymi, ale nie interesują mnie tego typu doświadczenia. Może i jestem miły, ale nie jestem gejem! Do cholery!
– Człowieku, proszę cię uspokój się! Spróbuj chociaż raz, a później ocenisz, czy tego chcesz, czy nie. Gwarantuję ci, będzie fajnie – Mundek zauważalnie odzyskał już równowagę i nadal kusił. – Ja też kiedyś zarzekałem się, że nigdy nie pójdę z mężczyzną, ale zmieniłem zdanie. Posłuchaj. Byłem razem z innymi kumplami w Afryce i świadomie zadecydowaliśmy, że spróbujemy. Spróbowaliśmy i teraz nie mogę bez tego żyć.
– Musieliście się naćpać jakimś syfem. Jesteś zblazowanym frustratem, zboczeńcem i cholera wie jeszcze czym. Nie pierdol mi tu farmazonów. Chciałeś mnie zgwałcić! I wcale nie jestem pewien czy jesteś biseksualistą, czy chodzi ci o sprecyzowane chore perwersyjne doznania. Daj sobie spokój. Nie próbuj. Nie przekonasz mnie. Odwieź mnie do domu i nie traćmy więcej czasu na ten temat, i nie tłumacz się, bo się bardziej pogrążasz. To co robisz jest obrzydliwe, masz przecież dzieci, żonę i całe zastępy niewinnych harcerzy. Aż strach pomyśleć, co z nimi możesz robić!
– Nie jestem pedofilem, już ci to mówiłem! Jest poważna różnica pomiędzy pedofilem a biseksualistą. Pedofil to pospolity przestępca a biseksualista to ktoś, kto ma jedynie szersze preferencje.
– Znam różnicę i dlatego tym bardziej mam wątpliwości kim jesteś. Ktoś, kto ma jedynie szersze preferencje nie napadłby na mnie tak jak ty. Każdy się jakoś broni, gdy się go na czymś przyłapie. A tobie i tak nie wierzę, chociażby dlatego, że chciałeś mnie zgwałcić. Już samo to świadczy o tym, że jesteś wypatrzonym degeneratem. Tylko ja potrafiłem się obronić, ale niewinnych dzieci nikt nie obroni.
Wzburzony Wacek, mimo całej tej akcji lekkomyślnie wsiadł do samochodu harcmistrza gwałciciela i pojazd ponownie potoczył się po białej drodze w kierunku miasta. Wsiadł tylko dlatego, tak sobie to tłumaczył, że o tej porze nie złapałby innego transportu i musiałby ze sprzętem narciarskim dymać przez pół miasta. Jego konformizm wziął górę nad ostrożnością. Jednak nie powiedział Mundkowi, gdzie mieszka. Wysiadł przecznicę dalej i powlekł się do domu na nogach, nieprzerwanie myśląc o tym, co się przed kwadransem wydarzyło.
Myślał też o tym, ilu niewinnych harcerzy lub harcerek mogło skapitulować przed chucią harcmistrza. Strach myśleć. Zniesmaczył się bardzo na myśl o wykorzystywaniu dzieci. Boże, czy jest możliwe, że osiąga satysfakcję seksualną w kontaktach z dziećmi? Wprawdzie nie było pewności, czy skrzywdził kiedykolwiek jakieś dziecko, jednak jego zachowanie dowodziło skłonności do przemocy. I dlatego według Wacka, chociażby z tego powodu absolutnie nie powinien być harcmistrzem. Taka czy inna sytuacja mogła się kiedyś się wydarzyć. W życiu jest wiele sytuacji, które mogą nas zaskoczyć. Dopiero później można ze zdobytego doświadczenia korzystać. Niestety ta sytuacja, mimo dużej wyrozumiałości i tolerancji, zraziła Wacka do innych orientacji na długo. Wystarczył jeden nieodpowiedzialny entuzjasta niekonwencjonalnej miłości, by zepsuć opinię pozostałym. Oczywiście w przyszłości Wacek doedukował się, przez co stał się bardziej tolerancyjny dla przejawów inności. Byleby nie łamały prawa. Jednak do tego potrzebny był czas. Na szczęście na zawsze pozostał entuzjastą jedynie płci pięknej.
Nim ferie zimowe się skończyły, Mundek jeszcze wielokrotnie niestrudzenie próbował w białodunajeckiej muzealnej stróżówce agitować Wacka do zmiany preferencji. Podjął nawet wysiłki by wykorzystać kataklizm w Armenii i namówić Wacka do uczestnictwa w akcji humanitarnej, byleby tylko mieć go przy sobie. Nie posługiwał się jednak przekonującą retoryką, nie powiedział nic, co skłoniłoby Wacka do zmiany zdania. Obiecał wprawdzie użyć swoich wpływów, żeby skrócić czas zastępczej służby wojskowej w zamian za pomoc mieszkańcom miast Leninakan i Kirowakan w Związku Radzieckim, jednak Wacek nie dał się złamać.
Faktycznie, bowiem w grudniu 1988 roku trzęsienie ziemi nawiedziło północną Armenię, zabijając co najmniej 25 tysięcy ludzi i powodując ogromne zniszczenia. Akcję ratowniczą oraz sytuację ocalałych utrudniały obfite opady śniegu i niskie temperatury. Dodatkowym elementem proponowanej przygody z dreszczykiem emocji miał być fakt realnego przekroczenia sowieckiej granicy bez inwigilacji służb, ponieważ rozmiar owej katastrofy stanowił pierwsze w historii Związku Radzieckiego wydarzenie, które zmusiło władze tego socjalistycznego kraju do zaapelowania o pomoc państw zachodnich. Na apel odpowiedzieli między innymi Francuzi i Anglicy przysyłając zespoły ratowników i sprzęt. Natomiast zorganizowana w Polsce akcja pod hasłem “Pomoc Armenii” zajęła się zbiórką artykułów pierwszej potrzeby. I w tym właśnie module akcji Mundek proponował Wackowi aktywny udział. Prowadzone po trzęsieniu ziemi działania ratownicze utrudniane były przez złe warunki atmosferyczne, dlatego mile widziany był każdy wolontariusz. W akcję niesienia pomocy włączyły się później Indie i USA. Polska wprawdzie nie była strategicznym ratownikiem i bardziej skupiła się na działaniach pomocowych, jednak jej pomoc była nie bez znaczenia. Wacek jednak nie zdecydował się na udział w akcji. Wolał być z dala od Mundka, a poza tym jakoś nie czuł powołania do wolontariatu. I tak na prawdę nie chciał się dowiedzieć czy Mundek się w nim zakochał, czy tylko pragnął go przelecieć.
***
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS