Z urodzenia nowotarżanin, od 30 lat zakopiańczyk. Andrzej Finkelstin (pseudonim artystyczny) napisał książkę, której akcja dzieje się pod koniec lat 80-tych. ub. w. w Nowym Targu, choć nie tylko. “Melina Lenina, czyli o tym jak Wacek odrabiał wojsko w Poroninie” to luźna opowieść o czasach, których wszystko było inne. Kolejne rozdziały co wtorek na Podhale24.pl. Dziś część XII.
Odrabianie wojska w takiej placówce jak muzeum Lenina czasami przynosiło pewne korzyści. Oczywiście powinno się je rozpatrywać w szerszym aspekcie. Żywej gotówki Wacek nie zarobił, jednakże doświadczenia w kontaktach międzyludzkich czy wiedzy, którą nabył zaczytując się w światowej literaturze nikt mu nie odbierze. Raz nawet zdarzyło się, że dzięki okazaniu poronińskiej legitymacji, uniknął zapłaty mandatu za jazdę samochodem pod prąd. Był to dość osobliwy przypadek, kiedy to dał się wynająć jako „instruktor nauki jazdy”, facetowi z nieaktywnym od dwudziestu lat prawem jazdy. Gość, kelner z zawodu, po kilkuletniej robocie w USA przywiózł do kraju białego Cadilaca. W furii zatłukł żonę fryzjerkę, w następstwie jej notorycznej zmiany partnerów, w czasie gdy on za granicą harował za dolary przy azbeście. Odsiedział swoje i w końcu przedterminowo wyszedł z paki. Po odzyskaniu wolności wywlekł z garażu odkurzonego Cadilaca i nie wiedział co z nim robić. Wyszedł z wprawy i potrzebował pomocy. Samochód był cudownie wyposażonym ogromnym kabrioletem ze źle działającą skrzynią biegów i zacinającym się mechanizmem składania dachu. W tym czasie w Polsce mało kto umiał naprawić automat, dlatego był problem z doprowadzeniem go do idealnego stanu. Im częściej jakiś mechanik zaglądał do uszkodzonej skrzyni, tym gorzej działała. Wacek, chociaż był obyty z samochodami również miał problem z okiełznaniem tego wozu. Samochód, żeby mógł ruszyć potrzebował fizycznego przytrzymania dźwigni biegów na pozycji „D” aż do momentu, kiedy zaskoczył. Bez tego bieg wyskakiwał i auto traciło impet. Z oczywistych więc względów, jego nieobyty właściciel miał obawy, by samemu zasiąść za kierownicą. Niezła stawka godzinowa i możliwość pojeżdżenia tym przebrzmiałym szczytem luksusu, skusiły Wacka. W gurcie rzeczy facet sam niewiele jeździł, wolał żeby to Wacek był szoferem. Może tylko zleżało mu, by go wożono? Wtedy to właśnie Wacek poległ, wprowadzając Cadilaca pod prąd z Zakopianki do Białego Dunajca, tuż przed wiaduktem kolejowym. Co z tego, że pod maską Cadilaca drzemały setki koni, kiedy za jego kierownicą siedział osioł. Tymczasem milicjant po tym jak go wylegitymował, zażądał uiszczenia potwornego mandatu. Jednak po okazaniu legitymacji i krótkiej pouczającej rozmowie, zmienił zdanie i odpuścił. Wacek z wdzięczności zapamiętał go na zawsze. W późniejszych latach, kiedy widywał go z kundelkiem na smyczy, zawsze w duchu dodawał mu chwały przez pryzmat swojej sympatii.
„Jestem napolu i oglondam fschut słonica.” Kartkę o takiej treści zastał Wacek wetkniętą między drzwi a futrynę białodunajeckiej stróżówki. Po jej autorze nie było ani śladu. Próbując rozszyfrować co miał na myśli, przypomniał sobie, że w związku z ogólnopolskimi podwyżkami cen żywności, wzmocniono zmiany chłopakami z Poronina. Z pewnością nie było to dzieło żadnego ze stałej ekipy. Oni nie byli aż takimi analfabetami. Byli bardziej piśmienni, poza tym znał ich pismo. Dosyć naczytał się codziennych relacji z dziennika raportów, by nie mieć wątpliwości, że tym tumanem, był ktoś z ekipy poronińskiej. „Chyba jest gdzieś na polu i ogląda wschód słońca”. Przetłumaczył w myślach Wacek i mimowolnie rozejrzał się. „Boże to wygląda jakby było napisane po niemiecku, fschut słonica, niezłe, nigdy bym czegoś takiego nie wymyślił.” Od razu zastanowiło go, który z przybyszów jest taki skrzywdzony przez los. „Musiał mieć wenę…”. Wpatrywanie się w pejzaż w okolicy muzeum nie przyniosło pożądanego efektu. Żadnego ze swoich koleżków Wacek nie wyparzył. W tym też momencie dotarło do niego, że jest już dawno po wschodzie słońca. „Co za sukinsyn. Zrobił mnie w lolo!” Kolejna myśl, która niezbyt łagodnie na niego spłynęła, uzmysłowiła mu, że zmiennika już od dłuższego czasu nie ma. Być może nie było go wcale. Wystarczyło tylko, żeby przyszedł, napisał raport i wydalił się. „Co za dupek!” Zaczął już obmyślać plan bezszkodowego włamania się do stróżówki, gdy wyczuł pod stopami zgubienie. Nachylił się i odsunął wycieraczkę. Jego oczom ukazał się niewielki pęk kluczy wypięty z głównego kompletu. „Skubaniec, wepchnął klucz po wycieraczkę.” By stwierdzić, który z wartowników jest tak nieodpowiedzialny, w pierwszej kolejności zasiadł za biurkiem a następnie sięgnął po dziennik raportów. „W dniu… ble, ble, nie wydażyło się nic ważnego. Słuzbe zakonicono o 8°° bez uwag”. Wpis był krótki i zwięzły, za to roiło się w nim od błędów. Wszystko wyjaśnił podpis pełniącego służbę Magilli. „Powinienem się domyślić. To mogła być jedynie robota głąba, a w naszej drużynie ten szczyt osiągnął jedynie on”. Później okazało się, że „tego typu numery” okazywały się częstym wybrykiem, nie tylko w wykonaniu Magilli. Po jakimś czasie wszyscy, nauczeni bezkarnością, zaczęli je stosować, nawet Wacek. Tak więc „tego typu numery” stały się tradycją. Oczywiście nikt nie pisał kartki, że ogląda fschut słonica.
W tym dniu początek służby wydał się Wackowi na tyle inspirujący, że nabrał ochoty by coś stworzyć. Zdecydował, że ów dzień będzie pierwszym z tych, które będą świadkami powstawania dzieła życia. Rozpoczął więc pisanie trzeciego dramatu. Głównym bohaterem miał być strzec o nazwisku Wili Bard Von Hand, typ Casanovy, rozliczający się ze swoją przeszłością w obecności swego przyjaciela, niczym Don Giovanni. Różnica jednak polegała na tym, że Wili Bard Von Hand, pod koniec życia miał spotykać się z duchami swoich kochanek i żałował zła które im wyrządził. Jego życiową zasadą było okradanie innych mężczyzn z ich kobiet. Uważał, że egoistami są wszyscy ci, którzy chcą je mieć wyłącznie dla siebie. Poza tym akcja sztuki miała toczyć się współcześnie, podobnie jak niegdyś współczesne było libretto Lorenzo da Ponte do muzyki Mozarta. Ostatecznie satyra na relacje męsko damskie, również kończyć miała się śmiercią głównego bohatera. Jak dramat, to dramat. Z tą jednak różnicą, że on miał ponieść śmieć w wyniku skoku z hotelowego okna, zadręczony wizytą ducha ostatniej i zarazem najokrutniejszej byłej kochanki. Dramat ten oczywiście nie powstał w jeden dzień i nigdy też nie ujrzał światła dziennego. Wylądował na dnie szuflady jako dzieło wyjątkowo kiepskiej jakości. Istniała ponadto obawa, że Wacek może zostać posądzony o plagiat. Na szczęście jego niska samoocena w kwestii przedmiotowego dzieła, okazała się zwyczajnym zdrowym rozsądkiem, chociaż oczywiście nie powinien tego zdrowego rozsądku zbytnio przeceniać, bo też mogło się nim okazać zwyczajne subiektywne odczucie. Tak naprawdę nigdy nie wiadomo, kiedy dzieło przypadkiem okaże się hitem na miarę Shakespeare’a, ale na to Wacek nie liczył. Dlatego uznał, że jego miejsce jest w szufladzie na dnie.
W tym dniu inwencja twórcza Wacka nie zgasła całkowicie nad kartkami papieru, jednak zmęczony pisaniem przerwał pracę. Podczas tych samotnych długich służb często czuł się niezwykle samotny, zwłaszcza gdy przez dwadzieścia cztery godziny nie miał do kogo otworzyć gęby. Kiedy człowiek jest samotny, bywa że dopada go nuda. Nuda zaś bywa niebezpieczniejsza od śmierci. Jest jak drapieżne zwierzę, które wpierw wzbudza lęk, ściga a na końcu dopada swoją ofiarę, by rozszarpać ją i zaspokoić krwiożercze pragnienie. Wacek właśnie poczuł, na sobie szpony nudy. Niczym bezlitosny oprawca wczepiła się w niego usiłując skręcić kark. Zaczął się więc miotać próbując wyzwolić z uścisku drapieżcy. Wstał z krzesła i zrobił kilka kroków po stróżówce. Zerknął przez okno, to znowu do lusterka. Wena dramaturga całkowicie w tym czasie odpłynęła.
Usiadł na ciepłym szamotowym piecu i znowu spojrzał przez okno. Zatrzymał wzrok na tym co było przed budynkiem. Widok był nieciekawy. Parę drzew, rozlatująca się szopa, stos zbutwiałych desek i kupa gnoju w której grzebało ptactwo domowe. Ciągle to samo. Opanował ten obraz do perfekcji. Przyglądał się mu i próbował znaleźć w nim coś interesującego, ale nic nie poprzychodziło mu do głowy. Kompletna pustka. Niemal idealną ciszę przerywało sporadyczne gdakanie kur, ryk niewydojonych krów i dobiegające z dali poszczekiwanie psów. Z tego powodu czasami ogarniała go rozpacz. „Jestem uwięziony w drewnianej prowincjonalnej warowni”.
Ogarnęła go przemożna chęć znalezienia sobie jakiegoś zajęcia. Nie bardzo jednak wiedział czego chce. Decydując się na walkę z nudą, przeniósł się z pieca ponownie na krzesło przy biurku. Miał wrażenie, że przy biurku lepiej się mu myśli. Jednak znowu wstał i spojrzał przez okno. „Twórcza impotencja. Może w szopie będzie coś, co mnie natchnie”.
Małym wyrobionym kluczykiem otworzył zardzewiałą kłódkę i nie bez oporu wypchnął wyrobiony skobel. Zawiasy w drzwiach skrzypnęły. Zaświecił światło i wszedł. Nie od razu rzuciła mu się w oczy brązowa masa w drewnianym cebrzyku. Gdy jednak ponownie się rozejrzał skupił wzrok na sporej dawce gliny. Postanowił coś z niej ulepić. Oczywiście w życiu jest tak, że nic nie dzieje się przez przyczyny. Coś go tu przywiodło. „Jeszcze tylko materiał na szkielet i będzie po sprawie”. Na pełnej pajęczyn ścianie dostrzegł zwoje miedzianego drutu. Uznał, że będą idealne na konstrukcję szkieletu.
Cóż mógł postanowić? Wacek, jak to on, postanowił, że ulepi najpiękniejszą kobietę świata. „Chyba mi owaliło. Co, ja sobie wyobrażam? Że jestem Michałem Aniołem?” Ganił się w duchu za ten plan, ale targany ambiwalencją był równocześnie podniecony planem realizacji swojego pomysłu. Zwyciężyło ego.
Praca pochłonęła go bez reszty. Dla ludzi natchnionych nie istnieje pojęcie czasu, czas nie jest aż tak ważny. Jeszcze mały szczegół i będzie gotowa. Doskonale ją wymodelował. Była piękna.
Gdy tak się przypatrywał swojemu dziełu przypomniało się mu pewne opowiadanie Topora. Roześmiał się głośno. Nakreślało ono historię rzeźbiarza, któremu mu wszystkie rzeźby ożyły i odeszły. Czasami jednak wracały i wyprawiały huczne imprezy, o co później gniewali się sąsiedzi. Ostatecznie została mu tylko jedna wierna rzeźba, taka na jego podobieństwo i była nią oczywiście piękna kobieta. Na tyle piękna, na ile artysta mógł sobie ją wyobrazić.
„Fajnie by było tchnąć w nią życie, nie siedziałbym sam”.- Pomyślał Wacek.
Postawił figurę przy piecu by wyschła, a sam po ciężkiej twórczej pracy postanowił położyć się by odpocząć. Ułożył na piecu koc i niezwłocznie zapadł w drzemkę. Z objęć Morfeusza wyrwał go chłodny dotyk czyjejś dłoni. Przestraszony otworzył oczy i zsunął się z pieca.
„To nie możliwe! Moja rzeźba jak u Topora ożyła! Gliniana postać stała się żywą istotą!” – Przemknęło mu przez myśl.
– Witaj mój drogi. Cieszę się, że jestem z tobą. Pokochałam cię, kiedy byłam jeszcze kawałkiem gliny. – Przemówiła. – Jesteś dla mnie panem i stwórcą. Włożyłeś w moje trzewia i członki tyle miłości i ciepła, że tchnąłeś we mnie życie. Część twojego jestestwa tkwi we mnie.
„Co ona pieprzy? To nie może dziać się naprawdę. Jestem przecież realistą.”
– To jest imponujące, ale nie możliwe. To jakiś żart? – Odparł oszołomiony, nie dając wiary temu co widzi.
Musiał zrobić głupią minę, bo dziwnie się mu przyglądała.
– Ależ, jest to możliwe. To nie żart. Twoja ogromna wiara i pragnienie tworzenia zmaterializowały się i uczyniły cud. Chciałabym z tobą zamieszkać i być ci oddaną. Zrobię też, co karzesz. A jeśli będziesz miał taką wolę, odejdę. – Mówiąc te słowa wyciągnęła do niego delikatną dłoń.
Wacek nie odwzajemnił gestu. Wciąż nie wierzył w to co widzi. W odruchu obronnym zaczął nerwowo poprawiać zmierzwione włosy.
Rzeźba stała się śliczną delikatną blondynką o cierpkiej i lekko kwaskowato-słodkiej urodzie. Miała na czole rysę – niedoskonałość fazy twórczej – jednak dodawała jej ona tyko uroku i wyglądała jak blizna. Tworzyła aurę porównywalną do wieloowocowych lodów w upale. Zaczęła się rozbierać. Powiedziała mniej więcej coś w tym stylu, że jako kobieta czuje się mniej niezręcznie, kiedy rozbiera się przed mężczyzną, niż gdy miałaby rozbierać się przed inną kobietą. Według niej kobiety są zbyt krytyczne, podczas gdy mężczyźni, rzecz jasna, są zwyczajnie wdzięczni za zrzucenie łachów. Chciała najwyraźniej Wacka zachęcić do siebie poprzez demonstrację walorów ukrytych pod zwiewną sukienką… No cóż, Wacek je bardzo dobrze znał, bo sam je przecież ulepił.
W natłoku myśli wyłowił sekwencję definiującą się jako wola pozostawienia rzeźby. W myślach nawet zaczął roić nieskładny plan. Dzielił „skórę na niedźwiedziu”. Jakaż ona jest piękna…. Mam talent.
Gdy jednak odczuł potrzebę zbliżenia i przylgnął do niej ciałem, poczuł chłód. Była lodowata, nie jak zmarznięty człowiek, ale jak gliniany wazon w nieogrzewanym salonie. Kazał więc usiąść jej na piecu by się podgrzała. Gdy jednak z niego zeszła, znowu stała się zimna. Teraz dopiero zwrócił uwagę, że jej głos rezonował echem glinianego naczynia, a oddech pachniał cegielnią.
„Nie dam rady. Nie mogę z nią być. To jakby obcować z donicą. Pomimo jej piękna i nadzwyczajnego oddania, nie zniósłbym tego chłodu. Spleśniałbym od jej wilgotnego oddechu o zapachu mchu i paproci.”
I chociaż przed domem na moment zazieleniły się drzewa, stara szopa stała się zabytkowym skansenem, kupa gnoju przestała śmierdzieć a na jej wierzchołku pasły się kolorowe ptaki, on się nie zmienił. Czar prysnął. Nieuchwytny koloryt życia przemknął mu przed oczyma. Pozostała jedynie piękna, żywa i do niczego nie nadająca się kłopotliwa rzeźba. Gdyby pozostała tylko ceramiczną figurą, zaniósłby ją na strych i odstawił, ale ona żyła, myślała i czuła. Postanowił więc, że to on odejdzie. Ciekawe jak?
– Popełniłem jakiś błąd w akcie tworzenia. – Przemówił wreszcie do niej. – Ale nie wiem, jaki. Nie jesteś temu nic winna. Jestem partaczem i tyle. Niestety, ale nie możemy być razem, musimy się rozstać i to ja odejdę. – Mówiąc to patrzył na nią, badając jednocześnie jej reakcję.
Zniosła to dobrze. Na tyle dobrze, jak mogła to znieść gliniana figura.
W desperacji po tym całym zajściu nawet nie miał ochoty się spakować. Chciał uciec jak najdalej i najszybciej od tego, co się stało. Nie chciał ponosić odpowiedzialności za to co zrobił. Przecież to nie on ożywił rzeźbę. Jednakże chciał, żeby ożyła. Miał mętlik. Wreszcie wstał i podszedł do drzwi. Złapał za klamkę i wyrzekł jak mniemał ostanie słowa.
– Po swoje rzeczy przyjdę, kiedy indziej. Żegnaj. – Szepnął i w teatralnym geście ostatni raz złożył na jej lodowatych ustach pocałunek.
Chyba zrozumiała, co miał na myśli, dlatego wstrzymała oddech. Po jaką cholerę akurat w tym przypadku okrutny los chciał połączyć człowieka z glinianą istotą? I chociaż wszyscy jesteśmy ulepieni z gliny, ona nie przeszła tej właściwej ludziom boskiej ewolucji. Była „nie z tej” gliny i nie mógł jej pokochać jako człowieka a jedynie jako rzecz.
Spojrzała na Wacka i z nieukrywanym smutkiem rzekła:
– Piękne kobiety to osobna rasa. Idą przez życie bez problemów. Dostają wszystko, czego chcą. Najpierw od chłopaka, później od męża i kochanka. A ta, zaledwie ładna zawsze znajdzie inną ładniejszą i wtedy zaczyna się jej dramat. Dramat ten zazwyczaj kończy się spotkaniem takiego mężczyzny, który z jakichś względów ją pokocha. Wszystkie więc mogą liczyć na szczęście. Ale nie ja. Ja jestem ożywionym pięknem, jednakże wciąż tylko kawałkiem gliny, nie kobietą, na cóż więc mogę liczyć.
Po jej cudownej twarzy spłynęła łza. Wacek nie doczekawszy końca wyszedł. Nie potrafił ukryć wzruszenia. Serce mu pękało. Że też, akurat musiała się trafić myśląca glina. Obejrzał się i znowu zobaczył stos starych zbutwiałych desek. Otarł łzy.
Nadmierna wilgoć na twarzy uświadomiła mu, że nie znajduje się w dyżurce. Przecierając rękawem twarz dostrzegł, że siedzi zziębnięty na ławeczce przed budynkiem. Drobny deszcz padał na dobre. Przed nim leżało gliniane rumowisko i stos nieporadnie skręconych drutów, mający przypominać ludzki szkielet. Dotarło do niego, że historia rodem z Topora, na szczęście była jedynie inspirującym snem. „Dobrze, że owa gliniana wzgardzona kobieta nie zareagowała jak ta z historii Congreve’a.” Uśmiechnął się do siebie i z zadowoleniem porzucił rzeźbiarski plan.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS