Agnieszka Filipowicz: Nadchodzący koniec roku sprzyja refleksjom i podsumowaniom. 2023 rok zapisze się jako niespokojny, targany konfliktami. Drugi rok inwazji Rosji na Ukrainę, a dalej na Wschód – kolejny wybuch konfliktu na Kaukazie. Ksiądz ma zarówno korzenie ukraińskie, jak i ormiańskie, więc pewnie tym bardziej uważnie śledzi, co dzieje się za naszą wschodnią granicą…
ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski: Tak, śledzę uważnie. Moi rodzice pochodzą z Kresów Wschodnich. Ojciec urodził się na Podolu, a rodzina mamy, choć jeszcze przed wojną przeniosła się do Krakowa, pochodzi ze Stanisławowa. Natomiast mój dziadek od strony mamy był Ormianinem. Gdy więc uczyłem się w seminarium w Krakowie, zacząłem się przygotowywać do duszpasterstwa wśród Ormian – katolików. Ich znaczna liczba sprowadziła się do Polski centralnej. Dlatego zresztą noszę brodę, bo księża ormiańscy są do tego zobligowani.
Po seminarium trafił ksiądz jednak do Chrzanowa…
Rozpocząłem tam praktykę jako diakon. Planowałem wyjechać na studia z zakresu liturgii ormiańskiej, do Rzymu. W Polsce nastał jednak czas stanu wojennego i nie otrzymałem paszportu. Zdecydowałem wtedy, że zajmę się działalnością wśród osób niepełnosprawnych. Dopiero w 2000 roku odbyłem te studia w Rzymie i zacząłem odprawiać liturgię ormiańską.
Jest ksiądz od wielu lat orędownikiem sprawy upamiętnienia ofiar ludobójstwa Ormian.
Zaangażowałem się w ustawianie kamiennych krzyży ormiańskich upamiętniających zagładę Ormian. Pierwszy został postawiony w 2004 przy kościele św. Mikołaja w Krakowie. Pamiętam, jak wtedy ambasador Turcji pisał, że to grozi wypowiedzeniem wojny. Ale kardynał Franciszek Macharski nie ugiął się i poświęcił krzyż ormiański. Później pojawiły się w innych części Polski.
Upomina się ksiądz o rozliczenie krzywd nie tylko na Ormianach. Głośno mówi też o rzezi wołyńskiej…
Mój ojciec był naocznym jej świadkiem. Opisał zagładę rodzinnej wsi swoich rodziców, a moich dziadków na Podolu. Na szczęście rodzina mieszkała na obrzeżach wioski, zdążyła uciec. Dziadek jednak widział, co się działo. Kompletował dokumentację. Potem ja również zacząłem zbierać relacje na ten temat. Współzałożycielem naszej Fundacji im. Brata Alberta był Stanisław Pruszyński z Wołynia. Jego ojca Sowieci zamordowali na Syberii, a dwór na Wołyniu został spalony przez banderowców w 1943 r. On zdążył na szczęście wraz z siostrą zdążył ukryć się na terenie Polski centralnej.
Co ksiądz czuje i myśli, świadom okrucieństw na Wołynia w połowie XX wieku, gdy widzi i słyszy, co dziś dzieje się w Ukrainie, w jak bestialski sposób Rosjanie obchodzą się z Ukraińcami…
Przede wszystkim – odróżniam Ukraińców od banderowców. Nie mam wątpliwości, że Ukrainie, jako państwu napadniętemu przez Rosję, trzeba pomagać. Na Ukrainie sytuacja jest teraz bardzo ciężka. Kraj się wyludnia. Uciekają młodzi ludzie, bo nie widzą perspektyw. Ta wojna to jest rzeź. Giną ludzie po obu stronach, tkwiąc tygodniami w okopach.
Ksiądz należy do bardzo dobrze rozpoznawalnych przedstawicieli Kościoła katolickiego w Polsce – rozmawia z różnymi mediami, nie tylko katolickimi.
Nie boję się z nikim rozmawiać. Uważam, że trzeba umieć rozmawiać z różnymi mediami. Mogę udzielić wywiadu katolickiej „Niedzieli”, ale nie widzę też przeszkód, by wystąpić w programie Sekielskiego. Co ciekawe, w tym programie moje wypowiedzi nie były ocenzurowane, a zdarzyło się, że mój wywiad w katolickiej gazecie został zdjęty. Współcześnie mamy jednak spory wybór na rynku medialnym – działają media internetowe, regionalne.
Całość rozmowy w aktualnym 50. numerze „Przełomu”, który znajdziecie tutaj – e-prasa lub e-kiosk.pl
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS