A A+ A++

Dzisiaj mogę powiedzieć, że lustracja w Kościele została zadeptana, nie doprowadzono do zamknięcia tej sprawy. Co jakiś czas wybuchają kolejne bomby. Szkoda, że nie rozbrojono ich kilkanaście lat temu. Dużo namieszał ojciec Tadeusz Rydzyk – mówi Salonowi 24 Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, duszpasterz demokratycznej opozycji w PRL, prezes Fundacji Świętego Brata Alberta.

Ponad tydzień temu minęło 18 lat od ujawnienia listy Wildsteina. Z okazji rocznicy wielu komentatorów podkreślało, że akcja publicysty uruchomiła pewien proces, stworzyła klimat do rozliczenia trudnej, peerelowskiej przeszłości.  Ale klimat ten skończył się, gdy wybuchła sprawa lustracji w Kościele. Hierarchowie schowali głowę w piasek, rozliczeniami przestano się zajmować. Zgadza się Ksiądz z tymi opiniami?

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski: Nie do końca. Uważam, że jednak przełomem  jeśli chodzi o lustrację była nie tyle lista Wildsteina, co w ogóle powstanie Instytutu Pamięci Narodowej. Pamiętamy ile było dyskusji, sporów, problemów wokół powstania IPN. Już wtedy było widać, że opór jest ogromny. Łatwo było się domyślać, że pochodzi głównie ze strony osób, które nie chcą ujawnienia pewnych wydarzeń, które miały miejsce w czasach komunizmu. Celowała tu przede wszystkim „Gazeta Wyborcza”. Dziennik ten prezentował poglądy jednoznacznie przeciwne lustracji.

Faktycznie – jednym z przełomów, choć nie jedynym, była lista Wildsteina. Wywołała ogromne dyskusje i spory. Interpretowano ją jako listę agentów, co nie było prawdą. Była to bowiem lista informacji o tym, co w ogóle znajduje się w archiwach Instytutu. I trzeba pamiętać, że ta lista oczywiście nie oddawała całego zasobu IPN-u. Odnosiła się do tych fragmentów, które wtedy były znane. Bo przecież wiemy, że wiele akt przebadano dopiero w kolejnych latach. Ale faktycznie, ujawnienie tych informacji było pewnym impulsem. Cała dyskusja, która wybuchła potem w mediach, moim zdaniem zadziałała na korzyść lustracji.

Przeczytaj też:

18 lat od listy Wildsteina. „PRL-u w Polsce nigdy nie rozliczono”

No właśnie, to był rok 2005. W 2006 pojawił się temat lustracji w Kościele. Ksiądz sam w tym uczestniczył,  jako autor bardzo głośnej książki,  która wtedy wywołała ogromny rezonans,  reakcje zarówno pozytywne, jak i negatywne. Czemu jednak episkopat nie stanął wtedy w prawdzie, sprawę zamieciono pod dywan?
 
Tak, myślę, że tu zostało popełnionych bardzo wiele błędów. Kościół miał możliwość zająć się sprawą już za czasów czterech pierwszych rządów po okrągłym stole, a więc Tadeusza Mazowieckiego, Jana Krzysztofa Bieleckiego, Jana Olszewskiego i Hanny Suchockiej. Gdyby wówczas episkopat chciał otrzymać akta, które się znajdowały w archiwach dawnej Służby Bezpieczeństwa (IPN jeszcze nie było)  to akta te by otrzymał.  I tu powołam się na wypowiedź nieżyjącego już metropolity gdańskiego,  arcybiskupa Tadeusza Gocłowskiego.

W 2005 roku w  rozmowie ze mną oraz jedną z osób świeckich, która interesowała się tymi sprawami, metropolita powiedział, że na początku lat 90-tych ówczesny sekretarz episkopatu, arcybiskup Bronisław Dąbrowski przyniósł na jedną z konferencji episkopatu taki gruby notatnik. W notatniku tym wynotowano kilkunastu najważniejszych agentów Służby Bezpieczeństwa wśród księży. I w czasie tej konferencji – wg relacji abp. Gocłowskiego – ten notatnik krążył z rąk do rąk. Każdy z biskupów diecezjalnych mógł zajrzeć.

Niektórzy mieli wypieki na twarzy, bo często były tam nazwiska szokujące. Najczęściej ważni duchowni z poszczególnych diecezji. Ale jak wspominał abp Gocłowski, gdy rozgorzała dyskusja, co z tymi informacjami zrobić, biskupi zdecydowali, że nic robić się nie powinno.

Co było powodem takiej decyzji?

Pierwszy padał argument klasyczny, który w dyskusjach o rozliczeniu przeszłości pada zawsze. Przeciwnicy ujawnienia zawartości notatnika argumentowali, że to już jest przeszłość, że ludzie się tym już nie interesują. Nie interesuje się tym młodzież. W ogóle nie ma sensu tego ruszać.

Drugi argument był taki, że część opisanych duchownych to już osoby w podeszłym wieku. Zbliżają się do emerytury. Lub już są emerytowani. Problem się sam rozwiąże, czyli ci ludzie odejdą z czynnej aktywności duszpasterskiej, bądź w ogóle odejdą z tego świata. No, i że to się wszystko rozmyje. I niestety to był błąd ogromny, co zresztą arcybiskup Gocłowski w  rozmowie z nami po latach sam przyznał. Bo przez niezałatwienie tej sprawy wybuchł potem ogromny skandal.

Byłem dwa lata w wojsku, więc użyję tu takiego określenia wojskowego, że dokumenty na temat przeszłości duchownych to było pole minowe. Co się robi z polem minowym? Wysyła saperów, którzy te ładunki rozbroją. W tym wypadku należało wysłać ekspertów, którzy czytaliby te wszelkie dokumenty, sporządzali raporty. Przede wszystkim należało nie powoływać na ważne funkcje ludzi „umoczonych” w te rozmaite historie. Nie zrobiono tego. I potem doszło do spraw już naprawdę szokujących, jak historia księdza Mieczysława Malińskiego, czy byłego sekretarza Episkopatu Jerzego Dąbrowskiego (nie mylić z biskupem Bronisławem Dąbrowskim). Wtedy zaczęły te bomby wybuchać. Ciąg dalszy na następnej stronie

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułLiderzy PSL i Polska 2050: Demografia największym wyzwaniem
Następny artykuł35 країн вимагатимуть відсторонення спортсменів з Росії і Білорусі від Олімпіади