A A+ A++

Pierwszą parafią ks. Guta były Wilkowice, miejscowość leżąca w połowie drogi między Żywcem a Bielskiem. Później była parafia św. Wojciecha w Jaworznie, tutaj był ks. Gut trzy lata, potem rok spędził w parafii w Dobczycach, i pięć lat w parafii w Chrzanowie – Kościelcu. W 1989 na własną prośbę przyszedł do parafii na jaworznickim Os. Stałym, kolejnych pięć lat sprawował obowiązki proboszcza na Pieczyskach i od 2001 roku jest proboszczem parafii w Szczakowej.

Ela Bigas: Czy był ksiądz małym rozrabiaką i ma na swoim koncie wielkie wybryki?
Ks. Józef Gut: Mogłem łatwo się zagubić, ale mnie uratowała Oaza. To było po klasie siódmej. Wtedy proboszcz parafii wysłał mnie i kilka innych osób na kolonię katolicką, a to był pierwszy turnus, pierwszy stopień, pierwszej oazy. Właśnie od tego naszego turnusu zaczęła się Oaza w archidiecezji krakowskiej, nazwana później Ruchem Światło-Życie. Byłem jednym z najmłodszych, a ze mną chłopcy i dziewczyny ze szkół średnich w całej diecezji, większość z Krakowa. W czasie rekolekcji rozmawialiśmy w małych grupach o życiu, przyjaźni i miłości. Stąd gdy np. po roku miałem ochotę uciec z domu, żeby pokazać swoją inność, to przypominałem sobie te dyskusje na Oazie, stwierdziłem, że to nie ma sensu i to odpuściło. Był to też czas, kiedy ks. Blachnicki zaczął mówić o nowej kulturzea jedną z jej zasad jest, że oazowicz –podobnie jak przedwojenni harcerze, nie pije i nie pali, już nie mówiąc o narkotykach. Nie nauczyłem się więc pić, czy palić, a to mnie uchroniło od wszystkiego, co mogło mi grozić… To nieprawdopodobna łaska Boża związana też ze spotkaniami z niesamowitymi ludźmi, którzy mi w tym pomagali.

Jakie są księdza pasje inne niż kapłaństwo?
Od początku książki i ludzie. Był taki czas, kiedy czytałem trzy książki dziennie. Od siódmej klasy szkoły podstawowej byłem w Ruchu Światło Życie, gdzie tak ważne są spotkania z ludźmi i to wszystko, co jest związane z pracą w grupie. Ważne są też moje zainteresowania tym, co się dzieje w Polsce i na świecie. Tym bardziej, że moja mama pochodzi z patriotycznej rodziny, w której dziadkowie oddali życie za Polskę, więc ja nie mogłem nie interesować się tym, co dzieje się w Polsce.

Co byłoby gdyby nie kapłaństwo?
Moja decyzja o kapłaństwie zapadła pod koniec szkoły średniej, przed maturą. Przeżywałem wtedy straszną walkę duchową. To była walka z samym sobą, o to co mam robić w życiu. W czasie tych miesięcy walki, gdy od godziny 22.00 do drugiej nad ranem odmawiałem różaniec zastanawiając się co mam robić w życiu, zrozumiałem, jaką moc ma ta modlitwa. Po miesiącach walki przyszedł też moment, gdy uświadomiłem sobie, że mam być księdzem i nie było to ani z przymusu, ani ze strachu, ani też tego, że przegrałem życie, ale, że jest to moja przyszłość.

Ks. Józef ze swoją 103 letnią mamą Anną Gut – Wielkiewicz, podporucznikiem 1 Pułku Strzelców Podhalańskich AK, uhonorowaną Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski

Co w kapłaństwie jest dla księdza najistotniejsze?
Myślę, że teraz po latach najważniejsze jest dla mnie doświadczenie tego, że Pan Jezus wziął na siebie wszystkie moje grzechy. To Go zabiło ale On z-martwych-wstał. I dlatego nie zdarzy się tak, że przyjdą takie pokusy i takie grzechy, które by mnie przeznaczyły do piekła. To jedna rzecz. A druga rzecz to doświadczenie, że Jezus wziął na siebie również wszystkie moje śmierci. A te śmierci to choroby, cierpienia, różne kryzysy, i zgorszenia. Mam np. świadomość kilku takich sytuacji w moim życiu, że nie wiem jak to się stało, że żyję. Po raz pierwszy doświadczyłem tego, gdy miałem kilka lat. Mój tata poszedł na zakupy. Ja się spóźniłem i dlatego bardzo chciałem go doścignąć. Jednak najpierw trzeba było przebiec przez tory kolejowe na drugą stronę. Chciałem to zrobić, ale coś mnie zatrzymało… Próbowałem i nie mogłem… I oto za chwilę tuż przede mną przejechała drezyna – metalowa platforma z robotnikami. Pamiętam, że zatrzymała się 30 m dalej. Wyskoczył z niej jeden z robotników i przerażony patrzył, co się ze mną stało… Ja miałem wtedy zginąć na torach. Ale Bóg mnie uratował. I tych doświadczeń było więcej w moim życiu.

Jakie jest księdza kapłaństwo w Szczakowej?
Myślę, że nie tylko w Szczakowej… Jest ono związane ze spotkaniem wspaniałych ludzi. Najpierw w Oazie a potem w innych wspólnotach z którymi jestem związany. Razem z tymi ludźmi dorastam, podziwiam ich… oni mnie też nauczyli, jak pokonuje się różne kryzysy i problemy. Jest to też doświadczenie bycia potrzebnym jako ksiądz, bo nikt za mnie mszy św. nie odprawi, nikt nie wyspowiada i że przez moje ręce w przedziwny sposób dzieją się cuda i to większe niż wskrzeszenie Łazarza. Bo Łazarz był w grobie cztery dni a ja spotykam ludzi, którzy byli w grobach trzydzieści, albo czterdzieści… lat, bo przez taki czas żyli w grzechu. A to jest większy grób niż ten na cmentarzu, bo jest to zamkniecie się na Boże miłosierdzie i na niebo… To doświadczenie stało się szczególnie ważne, gdy przyszedł czas, że ludzie zaczęli odchodzić od Kościoła, a ja wtedy podczas spowiedzi spotykałem tych, którzy się nawracali. i widziałem ich nieprawdopodobną radość, gdy się zmieniali dzięki Panu Bogu. Właśnie takie wydarzenia nadają sens mojemu życiu.

Co księdza w kapłaństwie zaskoczyło?
Największym zaskoczeniem było to, że nigdy nie jestem sam. Pamiętam, gdy zacząłem być proboszczem na Pieczyskach. Wtedy ja, który nie mam temperamentu wojownika i nigdy specjalnie nie interesowałem się sprawami gospodarczymi musiałem nagle zacząć podejmować ważne decyzje. I okazało się, że przy tej mojej nieumiejętności znaleźli się ludzie, którzy udzielili pomocy, że znalazły się też pieniądze na różne remonty… Drugie doświadczenie jest związane z tym, że zawsze miałem problem z kazaniami: co powiedzieć, jak powiedzieć, męczyłem się psychicznie, jak to zrobić. I właśnie wtedy, gdy już nie miałem czasu, gdy musiałem zająć się innymi rzeczami, nagle przychodziło światło, przychodziły myśli: a to o tym powiem, a to tak powiem. Przychodziły one nie wiadomo skąd, lub raczej wiadomo skąd… To pozwalało doświadczyć, że mogę sobie poradzić. I chociaż mnie można zawsze oszukać, zresztą nie udaję, że jestem taki mądry i wszystko wiem, to jakimś cudem zawsze znajdowała się pomoc. I tak jest do tej pory.

Dziękuję za rozmowę. Spisała Ela Bigas

W parafii św. Marii Magdaleny w Poroninie 22 lipca ks. Józef Gut świętował 40-lecie swojego kapłaństwa. Poniżej tekst kazania ks. Guta, które wygłosił podczas tej uroczystości.

Ks. Józef Gut podczas mszy św. w Poroninie, 22 lipca 2022 r.

***

W Poroninie
„Na małej stacji, w wiosce Poronin,
Gdzie pociąg stanął przy zgrzycie szyn,
Wysiadł z wagonu ojciec, a po nim
Raźno na peron wyskoczył syn (…).
(Julian Tuwim)

Kiedyś uczyło się tego wiersza każde dziecko w Polsce. Bo nowy bóg, wielki wódz ateistycznej rewolucji, który zapanował w Polsce po II wojnie światowej miał właśnie tu w Poroninie swój pomnik, do którego przyjeżdżali towarzysze z Polski i Związku Radzieckiego…

Ale prawdziwe życie w Poroninie tak naprawdę było związane z poronińskim kościołem, którego patronką była i jest św. Maria Magdalena. O niej to mówi dzisiejsza Ewangelia:
„Pierwszego dnia po szabacie, (…) gdy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena udała się do grobu i zobaczyła kamień odsunięty od grobu. Stała ona przed grobem, płacząc. A kiedy tak płakała, (…) Jezus rzekł do niej: «Mario!». A ona, obróciwszy się, powiedziała do Niego po hebrajsku: «Rabbuni», Mój Nauczycielu! Rzekł do niej Jezus: «Nie zatrzymuj Mnie, (…) Natomiast udaj się do moich braci (…) Poszła Maria Magdalena, oznajmiając uczniom: «Widziałam Pana» i co jej powiedział”
Za tą patronką z poroniańskiej parafii poszło 14 chłopaków, którzy zostali wyświęceni na księży i 9 dziewcząt, które są siostrami w różnych zgromadzeniach zakonnych.

***

A mój pierwszy obraz z parafii w Poroninie związany jest z przygotowaniem do tysięcznej rocznicy chrztu Polski i wielką peregrynacją kopii obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej. W 1966 roku przystąpiłem bowiem do IKomunii świętej a w listopadzie przeżywaliśmy nawiedzenie obrazu. Pamiętam ogromne przygotowania domów i ulic, gdyż od sąsiada do sąsiada miał chodzić mniejszy obraz Matki Bożej, bo ten duży, poświęcony przez papieża Piusa XII przyjeżdżał do parafii tylko na jeden dzień. I oto przyszedł dzień odwiedzin Matki Bożej. Od granicy parafii przyszła do kościoła wielka procesja. Ale co to? Przed ołtarzem zostały położone na podwyższeniu tylko puste ramy. A w nich zapalona świeca… Wędrujący obraz Matki Bożej został zabrany przez Służbę Bezpieczeństwa ks. prymasowi Stefanowi Wyszyńskiemu i „zaaresztowany” spędził na Jasnej Górze wiele dni. A my w kościele płakaliśmy. Nawet ja, jako dziecko nie mogłem zrozumieć co zawiniła Matka Boża, że nie ma tutaj Jej obrazu. Jednak Ona przyszła do nas. Poruszenie serc było tak wielkie, że ludzie po latach szli do spowiedzi, jednały się rodziny i małżeństwa a te puste ramy obrazu zostały wypełnione serdeczną góralską miłością…

***

Obraz 2
Był rok 1971. Ks. proboszcz Jan Krupiński wysłał nas, kilku młodych z parafii na „kolonie katolickie”, jak wtedy myślałem, albo na „dzikie kolonie”, jak nazywała je ówczesna władza. Dopiero gdy się znaleźliśmy w Olszówce koło Rabki, zrozumiałem, że uczestniczyłem w 1turnusie 1stopnia pierwszych rekolekcji Oazowych w Archidiecezji Krakowskiej, nazwanych potem „Ruchem Światło – Życie”. Jakże byłem przez lata szczęśliwy, gdy w Poroninie wysiadały setki młodych z Warszawy, Poznania, czy Wrocławia a potem przychodzili do salki przy kościele, skąd posłani przez ks. Blachnickiego, jechali a częściej szli do domów w których mieli mieszkać w czasie oazowych rekolekcji: w Małym Cichym, Murzasichlu, czy… Białce. To oni też zapełniali kościół, zwłaszcza w dzień parafialnego odpustu, aby potem przez lata wspominać góralską wiarę i góralskie stroje…

***

Obraz 3
Przypominam sobie jedno z opowiadań, które usłyszałem na spotkaniu odpustowym księży w oroninie przed wielu laty. Pewnego dnia pod pomnik Lenina w Poroninie przyjechał wysoki dygnitarz partyjny. Spędzili na nie ludzi z różnych stron parafii, żeby słuchali jego wykładu. Było to około południa. Gdy zaczęły bić dzwony na „Anioł Pański” parafianie odwrócili się w stronę kościoła, poklękali tyłem do pomnika i do przemawiającego dygnitarza i po cichu odmawiali modlitwę… Tak więc to co miało przybliżyć ludzi do partii zostało ośmieszone. Jednak to nie był koniec całej historii. Za kilka dni po tej sytuacji przyjechali do proboszcza ks. Jana Krupińskiego przedstawiciele Komitetu wojewódzkiego partii z zarzutem, że przerwał zebranie ludowe. Wtedy ksiądz proboszcz ze spokojem powiedział: przecież było południe a na „Anioł pański biją dzwony”. Jednak panowie, gdy powiecie o takiej sytuacji w przyszłości, może uda się coś zmienić. Ale ja też mam do was prośbę. Od długiego czasu staramy się o pozwolenie na wybudowanie kościoła w jednej z wiosek należących do parafii. Gdybyście takie pozwolenie dali, wszyscy byliby wam bardzo wdzięczni. Przedstawiciele wojewody odjechali i za pewien czas przyszła zgoda na budowę kościoła. W taki to sposób mógł powstać w Gliczarowie Górnym najwyżej położony kościół w Polsce, gdzie również dzisiaj można uczestniczyć we Mszy świętej. A spotkania w gronie tamtych księży były najlepszym z zaproszeniem, aby iść dalej do kapłaństwa.

***

A potem historia zaczęła pędzić jak szalona. Gdy 16.10. 1978 roku usłyszeliśmy „Habemus papam” a na balkon bazyliki św. Piotra na. Watykanie wszedł papież z rodu Polaków, nasz ks. kardynał – Jan Paweł II – nic już nie było takie same. Gdy dawny wikary z Poronina ks. Marian Jaworski został Metropolitą Lwowa, a inny wikary ks. Stanisław Ryłko, który uczył mnie w szkole podstawowej- kardynałem w Rzymie, mogłem tylko wołać: Boże dzięki Ci za wszystko.

***

I tego dziękczynienia nie mógł rozbić ani zamach na papieża w 1981 roku, ani stan wojenny… (Tym bardziej, że w czasie jego trwania w 1982 roku razem z 41 kolegami z rocznika przyjmowałem święcenia kapłańskie w katedrze na Wawelu). Mojego dziękczynienia nie zabiło też powstanie „nowej-starej Polski po 1989 roku, gdy dowiedziałem się z gazet że „czarni rządzą”, a potem przyszły jeszcze gorsze oskarżenia…

***

Teraz, 40 lat po święceniach. Gdy znów żyjemy w cieniu wojny, jeszcze bardziej dziękuję Bogu: za wspaniałych biskupów i księży spotkanych na drodze życia. Dziękuję też za świeckich – od dzieci komunijnych, przez młodzież zwłaszcza oazową, za setki Rodzin spotkanych na rekolekcjach i tysiące osób uratowanych od śmierci wiecznej w czasie spowiedzi…

***

Wspominam też słowa umierającego prymasa Augusta Hlonda, które potwierdził przed śmiercią błogosławiony prymas kard. Stefan Wyszyński: „Zwycięstwo gdy przyjdzie będzie to zwycięstwo NMPanny”.

Dlatego jak 40 lat temu w czasie Mszy św. prymicyjnej chcę zakończyć te rozważania „Modlitwą juhasa”- Stanisława Gąsienicy – Byrcyna. Wtedy była to intuicja, a teraz doświadczenie, że ten wiersz-modlitwa jakże prawdziwie ukazuje serce księdza – juhasa, który po święceniach „w doli i niedoli” pasie owce na Bożych pastwiskach, a w chwilach próby szuka pomocy u Tej, „co Jasnej broni Częstochowy. I w Ostrej świeci Bramie”:

„Zdrowaś, Panienko Maryjo, tatrzański piekny kwiecie,
Co w turniak w rannej rosie korone dźwigo w lecie.
Korone dźwigo w lecie i woń pieknom wydaje,
Kiedy po zimnej nocy słonecko z rania wstaje.

Łaskiś u Boga pełno jako złotogłów w krasie,
Wywiedź Twoik ccicieli z niescęścio w kazdym casie,
Bo my tu syćka razem, bacowie z juhasami,
„Bogurodzico” śpiewomy, Ty zaś godoj za nami.

Dźwignąć Cie Stwórca racył nad świata niewiastami,
Jako sarotka królujes nad syćkiemi kwiotkami.
Kiedy jom wiater w turni kołyse w syćkie strony,
Ty wies, ze juhas kazdy strasecnie dobiedzony.

Strasecnie dobiedzony, ciało nie jest z granitu.
Jak sie niebo zachmurzo, wźrok wte suko błękitu,

Błądzi po całym niebie do krańca horyzontu
I śmiertelnie zmęcony w turnie wróci Giewontu.

W turnicy tej rycerskiej krzyz ze zelaza stoi
I wto ducha godnego, cegoz sie przy nim boi?
Bo coz nom hań wto zrobi pod znakem zwycięzenio?
Nie dopuść do serc nasyk ni strachu, ni zwątpienio.

Nase juhaskie serca som przecie dziełem Boga.
Pod Twom obronom, Pani, za nic nom lęk i trwoga.
Kie ponad turnie skrzydło cornego orła sumi,
To Twoja ręka zawse krwawe zamiary tłumi.

Choć cień zakryje słonko i siekawica tnie lico,
I cłek gnie sie jak limba, woło: – „Bogurodzico”!

Amen

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł„Po światach. Poświatowska na głos i skrzypotrąby” – mądrość i piękno codziennych doświadczeń
Następny artykułWypadek Płachytki