Pakt Ribbentrop-Mołotow był ze strony Stalina posunięciem jeszcze sprytniejszym, niż się to zazwyczaj zauważa. Poza korzyściami politycznymi i militarnymi niósł jeszcze – i o tym się często zapomina – ogromny zysk psychologiczny i propagandowy. Podpisując rozbiorowy pakt z największym wrogiem ideologii komunistycznej – bo i propaganda sowiecka od lat wskazywała jako swego głównego wroga „faszyzm”, i sam Hitler bezustannie ciskał gromy na bolszewizm – Stalin wysłał w sposób bardzo przekonujący całemu światu następujący przekaz: z tą komunistyczną rewolucją to lipa, ja jestem po prostu kolejnym rosyjskim carem i rozumuję tak samo jak wszyscy moi carscy poprzednicy: w kategoriach powiększania rosyjskiego imperium.
To dzięki temu przekazowi, jego przyjęciu przez wszystkich, miał nadzieję w nadchodzącej wojnie podbić cały świat i dzięki niemu tę wojnę wygrał, choć, na szczęście dla ludzkości, zdobył znacznie mniej, niż zamierzał.
W istocie Stalin nie był carem ani trochę. Był największym wrogiem Rosji, najokrutniejszym zdobywcą, który ją kiedykolwiek w dziejach ujarzmił i złupił, znacznie przewyższającym pod tym względem Tatarów. W pewnym sensie temu najstraszniejszemu ze zbrodniarzy dzieje się wielka krzywda: w trosce o dobre imię komunizmu odmawia mu się tego, że był on właśnie komunistą. Ideowym. Wzorowym. Do bólu pragmatycznym, wyprowadzającym bezlitośnie z doktryny Lenina logiczne wnioski i wszystko inne odrzucającym jako burżuazyjne przesądy i zahamowania.
Pragmatyzm kazał mu, zgodnie ze wskazaniami Sun Tzu, starannie ukrywać swe prawdziwe cele i dezinformować przyszłe ofiary. Dlatego Stalin chciał uchodzić za ruskiego cara i zwykłego imperialistę. I uchodził, ponieważ idea, której służył, była zbyt szalona, aby ktokolwiek normalny potraktował ją poważnie. Do dziś nie chce się w nią wierzyć – co dopiero wtedy.
Co logicznie wynikało z paktu z Hitlerem? To, że kiedy imperialista niemiecki skruszy Francję i Anglię, jego sojusznik rosyjski zajmie się ich osieroconymi koloniami. Na południe od siebie miał przecież wielki, praktycznie niebroniony skarbiec – Indie, Bliski Wschód, całą Azję włącznie z Malajami. Nic, tylko brać. Wszystkim wydawało się to oczywiste, dlatego w 1940 r. alianci szykowali się do obrony pól naftowych Iraku (temu celowi miało służyć sformowanie m.in. polskiej brygady, nazwanej Karpacką), a sami przygotowywali ofensywę lotniczą przeciw sowieckiemu zagłębiu naftowemu na Kaukazie.
Czytaj także:
Straszliwa cena zwycięstwa nad Hitlerem. To była największa tajemnica ZSRS
O aliantów zresztą mniejsza – najważniejsze było, że tego właśnie spodziewał się Hitler. Aż dziwne, bo przecież sam też był wariatem ożywionym misją wytępienia na świecie rasy semickiej, a nie zrozumiał, że ma do czynienia z wariatem, którego zupełnie nie obchodzi rosyjskie imperium, tylko globalna rewolucja i zaprowadzenie komunizmu na całym świecie. Jak mógł niemiecki Führer, pytają historycy, zaufać Stalinowi, uwierzyć mu? Ależ nie zaufał, nie wierzył. Po prostu wiedział, że Rosja nie ma żadnego interesu zrywać sojuszu, iść na Niemcy i Europę – po co, przecież właśnie sam mu otworzył dużo bardziej atrakcyjną przestrzeń dla imperialnej ekspansji!
Mówcie, co chcecie, o Stalinie, ale nie był imperialistą, a już najmniej imperialistą rosyjskim. Był idealistą. Traktował opanowane imperium carów tylko jako zasób, który zużywał do zrealizowania swojej wielkiej idei. Nie odmawiajmy mu tego.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS