Rozmowy o Goncalo Feio bywają przewidywalne. Nieważne, z kim się dyskutuje. Dopóki mowa o jego trenerskim warsztacie, twardych kompetencjach taktycznych, umiejętności przekazywania wiedzy i opowiadania o futbolu, słychać autentyczne zachwyty. Juniorzy Legii Warszawa, których prowadził lata temu? Zauroczeni – nie mieli lepszego i bardziej inspirującego trenera. Piłkarze Rakowa Częstochowa? Wydawało im się, że Feio w niektórych aspektach przerasta Marka Papszuna, którego był asystentem. Zawodnicy Motoru Lublin, w którym zaczął pracować na swój rachunek? Skoczyliby za nim w ogień. Rywale z I ligi? Wielu twierdziło, że z Motorem, choć to beniaminek, gra się najtrudniej, bo jest świetnie zorganizowany i ułożony taktycznie. Absolwenci Szkoły Trenerów? Szczerze doceniali jego fachowość. Wykładowcy? Mówili, że rzadko wśród kursantów trafia się taki talent. Słowem: Goncalo Feio jest jednym z najlepszych trenerów w Polsce.
I gdyby tylko o fachowość chodziło, prawie wszyscy by Legii przyklasnęli. Tyle że rozmowy o Feio zwykle mają jeszcze drugą część, gdy mina rozmówcy staje się poważniejsza, pauzy między słowami dłuższe, a czas wypełniają westchnienia. Portugalczyk zbyt często nie kontroluje swoich emocji. Staje się agresywny i porywczy. Krytykuje, narzeka, obraża. On nazywa to szczerością, inni – nieobliczalnością. On mówi – ambitny, inni mówią – furiat. Ma za sobą sporo skandali: w Wiśle Kraków, w której był asystentem trenera, starł się z ochroniarzami, bo po tym jak zapomniał identyfikatora, nie chcieli wpuścić go na trybunę VIP. Jak relacjonowała “Gazeta Krakowska” – ochroniarkę miał szarpać, a ochroniarza opluć. Z Rakowa odszedł po tym, jak pobił się z kierownikiem drużyny. W Motorze rzucił kuwetą na dokumenty w prezesa Pawła Tomczyka, raniąc go w okolicy oka, a rzeczniczce prasowej naubliżał. Pod koniec marca komisja dyscyplinarna PZPN ukarała go roczną dyskwalifikacją w zawieszeniu na dwa lata, nałożyła na niego karę finansową w wysokości 30 tys. złotych i kazała przeprosić pokrzywdzonych.
Wątpliwości towarzyszące zatrudnieniu Feio w Legii nie dotyczą zatem merytoryki. Są natury moralnej – czy największy polski klub powinien promować trenera o tak szemranej przeszłości.
“Pisałem, że będzie ciekawie. Ale nie przypuszczałem, że aż tak”
Wątpliwości nie są nowe. Kilka miesięcy temu byliśmy w Szkole Trenerów PZPN, by rozmawiać o bardzo mocnej grupie trenerów kończącej kurs UEFA PRO. Wśród nich byli Adrian Siemieniec z Jagiellonii Białystok, Dawid Szwarga z Rakowa Częstochowa, Maciej Kędziorek z Radomiaka Radom, Kamil Kuzera z Korony Kielce – czyli trenerzy, którzy już pracują w Ekstraklasie. Ale najwięcej komplementów i tak usłyszeliśmy o Feio. Bardzo na czasie wydaje się anegdota, która już wtedy rozbudziła dyskusję, która przetacza się teraz wśród kibiców i ekspertów. Feio na jednym ze zjazdów występował przed grupą dyrektorów sportowych, którzy w tym samym momencie mieli swój zjazd. Mówił tak, że jeden z dyrektorów z ekstraklasowego klubu stwierdził, że chciałby go mieć u siebie. – Mimo afer? Mimo skandali? Mimo konfliktów? – dopytywaliśmy. Jak widać.
Przytoczyłem tę historię na X, gdy Feio odchodził z Motoru. I skomentowałem: “Obstawiam, że mimo oczywistych wad, chętnych na zatrudnienie Feio nie zabraknie. Wielu prezesów i właścicieli uwierzy, że jakoś da sobie z nim radę, a on zrobi wyniki. W Motorze też długo w to wierzyli i te wyniki mieli. Tak czy siak – ciekawie będzie to śledzić”. Ten krótki komentarz poparty był kilkoma rozmowami z osobami ze środowiska. Przekonały mnie, że w końcu ktoś się na niego skusi. Że za duże ma umiejętności, by będący w potrzebie klub, nie machnął ręką na swój wizerunek i nie poprosił go o pomoc. Układało się to w historię, w której zespół jest zagrożony spadkiem, a władze klubu gotowe są oddać Feio sporą władzę, byle tylko ich uratował. Trochę jak w Motorze, w którym jego pozycja z czasem okazała się silniejsza od pozycji samego prezesa. Tam Zbigniew Jakubas regularnie decydował się na kompromisy i bardzo długo przymykał oko na wybryki Feio, bo owe oko cieszyło każde spojrzenie w tabelę. Przez lata nie mógł wydostać się z II ligi, dokładał coraz więcej pieniędzy, a wyniki wciąż były rozczarowujące. Aż w końcu chwycił się Feio. Portugalczyk najpierw wyciągnął klub ze strefy spadkowej i jeszcze w tym samym sezonie awansował do I ligi poprzez baraże, a później wcale nie bił się o utrzymanie, ale o awans do ekstraklasy. Odchodząc w połowie marca, zostawiał zespół na piątym miejscu – gwarantującym grę w barażach.
Pisałem, że ciekawie będzie śledzić przyszłość Feio. Ale nie przypuszczałem, że aż tak. Zaskoczenie jest olbrzymie, bo po Portugalczyka nie sięgnął żaden ligowy desperat, a Legia. Wcale nie stojąca pod ścianą, tylko wciąż walcząca o europejskie puchary. Owszem – zawodząca, ale na pewno nie tylko z winy trenera. Nie mająca za sobą serii porażek, ale dwa zwycięstwa i remis z liderem. Ponadto mająca struktury, zaplecze i jasną hierarchię. Feio nie wylądował w ligowej piwnicy, a w jej salonie.
Przed laty Goncalo Feio wpadł do gabinetu prezesa Legii. Krzyczał, miał pretensje. Teraz wraca
Przy zderzeniu tylu osobowości i tylu wpływów – właściciela Dariusza Mioduskiego, dyrektora Jacka Zielińskiego, kapitana Josue i Feio – skrajne scenariusze wydają się najbardziej prawdopodobne. Patrząc na pracę Feio w Motorze, uwierzymy, że w końcówce sezonu poprawi grę zespołu, wprowadzi go do pucharów, a latem dopieści szczegóły. Najpierw przekona do siebie zespół, później uwiedzie kibiców. Z Josue się nie pożre, bo swój trafi na swego – razem rzucą się na innych. I najpierw do każdego współpracownika Feio będzie się uśmiechał i z każdym podyskutuje o piłce. Dziennikarzy też zachwyci merytorycznymi konferencjami, na których rozbierze mecze na czynniki pierwsze. Będzie w klubie od świtu do zmierzchu, a na ludziach zrobi wrażenie nie tylko to, ile pracuje, ale jakie są tego efekty. Ale jemu to nie wystarczy. Będzie chciał więcej. Punktów, wzmocnień, udogodnień treningowych.
I dlatego uwierzymy też w scenariusz mniej korzystny dla Legii: że Feio w końcu zacznie coś przeszkadzać, że prędzej czy później znajdzie w gabinetach kogoś, kto wyda mu się za mało ambitny albo wręcz działający na szkodę klubu, że w końcu z kimś się pokłóci, że podzieli wtedy klub na dwie ekipy – tę z szatni, na której czele stanie i tę z gabinetów. Nie zaakceptuje sprzeciwu. Zirytuje się, sfrustruje. W końcu wybuchnie. Przesadzi.
Ale to nie musi wydarzyć się w pół roku czy rok. Legia zaoferuje Feio więcej niż jakikolwiek klub, w którym dotychczas pracował. Standardy, które wciąż chciał podnosić w Lublinie, w Warszawie już są na bardzo wysokim poziomie. Z piłkarzy, z którymi się spotka, będzie mógł wycisnąć najwięcej. W Motorze nie mógł, ale też nie chciał poświęcić się tylko piłce – nie miał nad sobą dyrektora sportowego, a prezesa pozbył się jednym rzutem. W Legii są i skoro podpisują z nim kontrakt, najwyraźniej wierzą, że zdołają się z nim dogadać.
Feio po najgłośniejszej aferze w Motorze nieco się uspokoił. Zrozumiał? Zmienił się? A może to zawiasy w wyroku są tak skutecznym hamulcem? Może presja, która zaraz gwałtownie wzrośnie, ostatnio była niższa?
Tak opowiadał o nim dyrektor Szkoły Trenerów PZPN, Paweł Grycmann. – Na początku kursu chodził swoimi ścieżkami, a dzisiaj sporo rozmawia i żartuje. Wydaje mi się, że zaczął otwierać się na innych. W szkole widzimy innego człowieka, ale nie wiem, jak jest w szatni Motoru. Tam na pewno ma swoje zasady. Jest na bardzo wysokim poziomie merytorycznym. Ma doskonale uporządkowaną wiedzę i dar jej przekazywania. Każde jego wystąpienie na kursie jest wyczekiwane, panuje podczas niego cisza, a ludzie robią notatki. To cecha, którą posiadają naprawdę nieliczni. Inni trenerzy jeżdżą do niego na staże. Doszło do tego, że jeden z kursantów stwierdził: “Dajmy Goncalo mikrofon, niech pogada 2-3 godziny, dzięki temu dowiemy się na pewno czegoś nowego”. Obserwujemy rynek edukacji trenerów, dziś z punktu widzenia merytoryki Goncalo to dla nas absolutne top 3 w Polsce.
Pewne jest tylko jedno – jeśli po czasie Legia i Feio się sobą rozczarują, nie będzie mowy o zdziwieniu. Feio zna Legię, a Legia zna Feio. Przez ponad trzy lata pracował w klubowej akademii, a przez dwa był analitykiem w sztabach Henninga Berga i Stanisława Czerczesowa. I już wtedy napędzała go niezwykła ambicja, która czasem pchała go jednak na manowce. Gdy klub rozstawał się z Bergiem, Feio był szczerze rozczarowany, że nie został jego następcą. Serwis Weszło przytaczał historię, jak wpadł do gabinetu Bogusława Leśnodorskiego, ówczesnego współwłaściciela i prezesa Legii, ze łzami w oczach, Krzyczał i miał pretensje, że nie został nowym trenerem. Leśnodorski stwierdził wtedy, że to niedojrzały emocjonalnie szczeniak. Trzy miesiące później już go w Legii nie było. Teraz wraca – starszy, bardziej doświadczony, z sukcesami w Motorze. Ale czy dojrzalszy?
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS