A A+ A++

Imigranci komunikują się na Facebooku

Internauci odpisują po polsku, po angielsku, po arabsku: „Tu ludzie umierają z zimna, granica polsko-białoruska to pułapka”. „Możesz umrzeć co najwyżej. Możesz umrzeć z wyczerpania, umrzeć z głodu, albo po prostu zamarzniesz na śmierć. Zaraz będzie zima, będzie -20°C i śnieg”. „Migranci są torturowani między pensjonariuszami Białorusi, Polski, Litwy i Łotwy. Trzeba ich uratować. Śpią w lodowatym chłodzie w lasach. Nie oferujemy im jedzenia ani wody. Również są dzieci, kobiety i młodzież, których trzeba ratować”.

Wśród odpowiedzi pojawia się wielka czerwona plansza: „Przekraczanie granicy białorusko-polskiej jest nielegalne. Granica jest zamknięta. Białoruska armia okrada ludzi i siłą przepycha ich przez polską granicę, która jest obfita drutem kolczastym. Białoruska armia planuje rozdzielić rodziny. W Polsce obowiązuje stan wyjątkowy. Polskie wojsko patroluje granicę i nie przepuszcza ludzi. Ludzie, którzy próbują przejść, zostają zawróceni na Białoruś. Granica staje się pułapką. Jest bardzo zimno (poniżej zera) i pada deszcz. Na Białorusi setki ludzi głoduje, bez jedzenia i wody. Jest wiele zgonów z powodu odmrożeń. Podróż na Białoruś jest bardzo niebezpieczna. Wielu ludzi zginęło. Nie wierz oszustom, którzy chcą tylko Twoich pieniędzy”.

Ten tekst będzie krążył w różnych grupach w odpowiedzi na liczne zapytania potencjalnych migrantów.

Al-Athaibi odpisuje, że poczeka na następne lato. W prywatnej wiadomości pyta nas, jak dostać się do Europy legalnie. Większość migrantów i uchodźców takich pytań nie zada. O niebezpieczeństwie nie dowiedzą się również od polskiego rządu, który na Bliskim Wschodzie prowadzi jakieś pojedyncze, pozorowane działania o zerowej skuteczności.

Znalezienie grup imigrantów na Facebooku nie należy do najtrudniejszych zadań; nam udało się ich znaleźć dziesiątki. Ale rząd odkrył je i ich potencjał komunikacyjny stosunkowo niedawno. Rzecznik służb specjalnych Stanisław Żaryn poinformował jakiś czas na Twitterze, że „dzięki zaangażowaniu polskich służb zablokowane zostały pierwsze fora migracyjne, które na Facebooku nawoływały do nielegalnych działań”.

„Działania polskich służb specjalnych we współpracy z Facebookiem i Ambasadą USA doprowadziły do likwidacji zidentyfikowanych przez stronę polską grup migracyjnych funkcjonujących w tym serwisie społecznościowych” – brzmi fragment oficjalnego komunikatu z rządowej strony. Ile grup usunięto? Trzy. „To pierwszy sukces w działaniu władz RP w sprawie blokowania grup w mediach społecznościowych”.

Uchodźcy przy polskiej granicy. Co się dzieje?

– Każda osoba, która znajdzie się po stronie białoruskiej w zasięgu polskiego operatora telekomunikacyjnego, dostaje specjalną wiadomość o tym, że Polska granica jest dobrze strzeżona, a nielegalne przekroczenie granicy jest przestępstwem – odpisuje nam Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji w odpowiedzi na pytania, jakie są działania rządu ws. kryzysu migracyjnego na granicy. Komunikat podawany jest w 5 językach: angielskim, arabskim, rosyjskim, francuskim i polskim.

Gdyby SMS nie zadziałał albo nie doszedł, strażnicy graniczni – za pomocą megafonu – informują migrantów (m.in. po angielsku i arabsku), że za jej nielegalne przekroczenie grozi kara.

Dzięki temu zdaniem MSWiA „granica z Białorusią jest strzeżona, a mieszkańcy naszego kraju czują się bezpiecznie”. Podobnie twierdzi Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych. Według DGRSZ strażnicy graniczni i żołnierze nie dopuszczają do przekroczenia granicy przez migrantów.

Jednak dane Straży Granicznej, jeśli chodzi o szczelność naszej wschodniej granicy, wskazują na co innego. Od początku października SG odnotowała ponad 12 tys. prób nielegalnego przekroczenia granicy, z czego niecałe 2 tys. osób zostało zatrzymanych. O tym, że polska granica z Białorusią jest dziurawa świadczy też fakt, że do Niemiec przedostało się już ponad 4 tys. migrantów.

Mimo to MSWiA chwali się dalej i pisze o sukcesie „polskiej dyplomacji” we wstrzymaniu lotów z Bagdadu do Mińska. Problem w tym, iż teraz gros lotów na Białoruś nie odbywa się bezpośrednio z Iraku, lecz z tureckich lotnisk, głównie ze Stambułu. Po drugie, blokadę powstrzymała dyplomacja nie polska, a europejska.

Do tego sam rzecznik służb specjalnych Stanisław Żaryn napisał w mediach społecznościowych o tym, że „od maja do sierpnia udało się władzom białoruskim ściągnąć (…) ponad 10 tysięcy osób”. „Te osoby wciąż przybywają do Białorusi i są na tym terenie legalnie” – wskazywał. Niejako potwierdza to nagranie opublikowane na Twitterze przez opozycyjny białoruski serwis informacyjny Nexta, na którym widać dziesiątki osób, koczujących na ławkach i podłodze na lotnisku w Mińsku.

– Unia powinna kontynuować działania dyplomatyczne na rzecz zawieszenia lotów z pozostałych państw arabskich do Mińska, dopóki nie wypracuje sensownej strategii związanej z migracjami. A powinna wymyślić coś, co umożliwiłoby legalną migrację ludziom, którzy w Unii chcą pracować. Na przykład tymczasowe wizy pracownicze – mówi „Newsweekowi” Sara Nowacka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. – Póki co Unia reaguje na migrację jak na zagrożenie, co Białoruś wykorzystuje w swojej doraźnej polityce – dodaje.

Ministerstwo Spraw Zagranicznych zapewnia nas o tym, że „dąży do wypracowania wspólnego stanowiska wśród państw UE”. Jak? Licznymi rozmowami na arenie międzynarodowej „w ramach swoich kompetencji”. Przedstawiciele ministerstwa uczestniczą w spotkaniach w Brukseli, „podczas których Polska aktywnie informuje swoich partnerów na temat kryzysu migracyjnego”, czy w Stanach Zjednoczonych w ramach członkowska w NATO i ONZ.

Niestety, z tych rozmów niewiele wynika i jak pisze samo MSZ, cały czas „Rząd RP poszukuje możliwości wywarcia na władze Białorusi presji”, która powstrzyma reżim Łukaszenki przed ściąganiem migrantów do Europy.

Zamiast deportacji push-backi

Gdy polski rząd poszukuje rozwiązania sytuacji, na granicy z Białorusią dzieje się dramat. Setki osób – o głodzie i w zimnie – koczuje w przygranicznych lasach (w okolicach Białegostoku według mieszkańców Podlasia jest to około 200 osób). Wśród dorosłych są dzieci. Kilka osób zmarło, niektórzy z wycieńczenia trafiają do szpitali, z których po wypisaniu znowu trafiają na granicę.

Dla przykładu Niemcy, zaczynające powoli odczuwać kryzys migracyjny, nie przetrzymują imigrantów w pasie przygranicznym. Wyłapani migranci zostają aresztowani, po czym trafiają do ośrodków przejściowych dla uchodźców, w których, przez szybkie zapełnianie się, tworzone są nowe miejsca, m.in. w ogrzewanych namiotach i kontenerach. Zatrzymane osoby nie są wywożone do innego miejsca na granicę, lecz w cieple i bez głodu czekają na deportację.

W tym momencie zatacza się błędne koło. Polska nie chce przyjąć migrantów, ale też ich nie deportuje. Dlaczego? Przez rozporządzenie MSWiA z sierpnia 2021 r., które nakazuje SG pouczanie migrantów, chcących nielegalnie przekroczyć granicę, „o obowiązku niezwłocznego opuszczenia terytorium Polski”. W momencie, gdy jednak znajdą się na terenie naszego kraju, mają być „zawracani do linii granicy państwowej”. „Obligatoryjnie”. Oznacza to, że polski rząd – w przeciwieństwie do Litwy, a teraz Niemiec – zrezygnował z deportacji na rzecz „pouczania” i push-backów.

Są jednak osoby, co wynika z odpowiedzi Straży Granicznej, które trafiają do ośrodków dla cudzoziemców. Dzieje się to wtedy, gdy „stan zdrowia oraz okoliczności deklarowania pobytu na terytorium Polski – związane z poszukiwaniem ochrony – stanowią podstawę do zatrzymania i wszczęcia dalszych czynności”.

Wówczas bada się tożsamość migrantów w celu „ustalenia, czy nie zagrażają bezpieczeństwu naszego państwa”, a następnie (decyzją sądu, na którą muszą poczekać) umieszczani są w ośrodkach.

Obecnie w strzeżonych ośrodkach dla cudzoziemców przebywa ponad 1600 osób, a od początku roku deportowanych zostało niecałe 400 – podaje SG.

Postanowiliśmy spytać się Urzędu Do Spraw Cudzoziemców, ile podlega im takich ośrodków, ile jest w nich miejsc i jaka ich część jest zajęta. Otrzymaliśmy jedynie odpowiedź o liczbie ośrodków; jest ich osiem. Nie wiemy jednak nic o liczbie miejsc i o tym, czy 1600 to szczyt ich przepustowości.

Gdy nie działają smsy, megafony i dyplomatyczne rozmowy

Polski rząd postanowił – gdy cała reszta zawodzi i gdy tysiące obywateli Iraku, Afganistanu, Syrii i Jemenu wciąż wierzy w białoruskie kłamstwa – wykorzystać media do walki z nielegalną migracją. Przed nami zrobiła to Litwa, o czym pisaliśmy tutaj.

W związku z tym Straż Graniczna opublikowała na Twitterze film, na którym obywatelka Iraku apeluje do swoich rodaków, aby nie wierzyli obietnicom służb białoruskich. „Przekraczanie granicy w ten sposób jest bardzo ciężkie, niebezpieczne. Katastrofa na własne życie i życie rodziny” – mówi na filmie migrantka. „Powiedziano nam, że białoruska granica ma otwarte drzwi i Polska sama nas przyjmuje”. Kobieta ma obecnie przebywać w ośrodku dla cudzoziemców.

Czy to nagranie miało jakiś rozgłos? Spytaliśmy o to Jemeńczyka Al-Athaibiego, do którego dotarliśmy dzięki grupom na Facebooku. Mężczyzna planował imigrację przez Białoruś i Polskę do Niemiec, a nagrania polskiej straży granicznej nie widział. – Władze Arabii Saudyjskiej mają gdzieś, gdzie mieszkam, co się ze mną stanie. Dla nich jestem niewolnikiem, który ma płacić 500 dolarów rocznie jako rezydent. Pensje nie rosną, podatki – owszem. Skoro i tak jestem migrantem, to wolę nim być w lepszym kraju – wyjaśnia.

Podobnie myśli wielu migrantów, z którymi rozmawialiśmy. Z Iraku, Syrii, Jordanii, Afganistanu.

Oprócz filmiku na profilu SG na Twitterze, działaniem wykazało się także MSZ. Wiceminister Marcin Przydacz udzielił wywiadu dziennikarzowi irackiej telewizji Rudaw.

Minister ostrzegł w nim potencjalnych migrantów, którzy przez Białoruś chcieliby dostać się do Polski, że po drodze czekają ich kontrole i zima. – Staniecie się narzędziem w rękach reżimu Łukaszenki – mówił podczas wywiadu.

– Nasze władze ciągle powtarzają, żeby ludzie nie emigrowali z kraju, ale nic w tej sprawie nie robią. Wiedzą, że ludzie lecący na Białoruś planują przedostać się do Polski, ale nikogo nie zatrzymują, nie weryfikują. Z żadną polską kampanią też dotychczas się nie spotkałem – opowiada nam Hawar Fazil, wykładowca akademicki z Iraku. On pozostał w kraju, ale jego brat po raz drugi dał się skusić zaproszeniu z Białorusi.

– Ci ludzie nie wyjeżdżają, bo chcą opuszczać swoje kraje, ale dlatego że jest tam niebezpiecznie, nie ma pracy, dostępu do edukacji. Poziom bezrobocia, szczególnie wśród młodych, jest ogromny. Warunki życia są bardzo trudne. Ludzie nie czują się bezpieczni w sensie społecznym, ekonomicznym. Nie czują, że państwo jest w stanie ich chronić – mówi Sara Nowacka z PISM.

Zjednoczenie z Unią Europejską

Dominik Wach, ekspert z Ośrodka Badań nad Migracjami, przyznaje, że od samego początku kryzysu migracyjnego zadziwia go brak szerokiej kampanii w krajach Bliskiego Wschodu i Afryki. – Moi znajomi, Syryjczycy z obozu dla uchodźców Zaatari w Jordanii, planowali przedostać się do Polski przez Białoruś. Dostali taką propozycję od jakiegoś pośrednika. Z oficjalnych kanałów nie otrzymali żadnej informacji o zagrożeniu na polskiej granicy. Dowiadywali się o tym pocztą pantoflową, komunikatorami.

Wach uważa, że mieszkańcy krajów arabskich takim informacjom bardziej ufają niż rządowym komunikatom. Gdyby Polska miała przygotować kampanię, to właśnie tak powinna ona wyglądać: poprzez dotarcie do lokalnych liderów nieformalną drogą. A to z pewnością byłoby bardzo skomplikowane i czasochłonne.

– Poza tym sami, jako Polska, jesteśmy zbyt słabi, zbyt słabo rozpoznawalni w tamtym rejonie świata, żeby zrobić skuteczną kampanię. Dla wielu obywateli krajów arabskich „Poland” i „Holland” to te same kraje. Kojarzą Niemcy, Francję, Szwecję, jako kraje dobrobytu. Dlatego powinniśmy zjednoczyć się w tej sprawie z Unią Europejską. Mielibyśmy wtedy o wiele większe możliwości. Przydałaby się kampania informacyjna na temat wjazdu do Unii Europejskiej, na jakich zasadach się odbywa, kiedy jest legalny.

Gdy poprosiliśmy biuro prasowe MSZ o więcej przykładów działań medialnych, otrzymaliśmy ogólną odpowiedź: „Polski rząd (…) prowadzi szeroko zakrojoną kampanię informacyjną w wykorzystaniem polskich przedstawicielstw dyplomatycznych w miejscach pochodzenia migrantów. W ramach tych działań zamieszczane są ogłoszenia w lokalnej prasie, na stronach internetowych placówek dyplomatycznych oraz w mediach społecznościowych, informujące o obecnej sytuacji dotyczącej presji migracyjnej na granicy polsko-białoruskiej oraz ostrzegające przed nieuczciwymi biurami podróży i zorganizowanymi grupami przemytników ludzi”. Żadnych konkretów nie udało nam się ustalić: w jakich tytułach pojawiały się ogłoszenia, jaki był koszt kampanii i jaka była jej skuteczność.

Polska przegrywa, Łukaszenka wygrywa

Póki co Białoruś wygrywa starcie na informację z Polską. Umiejętnie – siatką kontaktów – zachęca migrantów do przylotu do Mińska. Co prawda jest to utrudnione, bo dzięki wpływom europejskich polityków udało się ograniczyć loty z Iraku na Białoruś, ale nadal odbywają się transfery powietrzne z Emiratów Arabskich, Turcji, Algierii. Nadal możliwe, dzięki determinacji „sieci dystrybucyjnej”, jak określa białoruskich organizatorów migracji z krajów Bliskiego Wschodu i Afryki Anna Maria Dyner z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

– Oczywiście to nie są ogłoszenia rządowe, tylko oferty firm turystycznych, hoteli należących spółek państwowych, przewoźników lotniczych, ale wszystkie są powiązane w jakiś sposób z białoruskim aparatem państwowym. Zresztą żeby dostać się na Białoruś potrzebna jest wiza, a przyloty w ramach ruchu bezwizowego są również skrupulatnie sprawdzane na lotnisku w Mińsku. Każdy, kto przekraczał kiedykolwiek białoruską granicę, wie, że wszystkie papiery trzeba mieć w porządku. Nie wpuściliby nikogo, komu sami nie daliby pozwolenia na wjazd. Wszyscy ludzie trafiają tam za przyzwoleniem władz – mówi ekspertka.

Do tego Aleksander Łukaszenka zarabia na szlaku migracyjnym, który – według polskich służb – miał zapewnić do tej pory dziesiątki milionów dolarów, które trafiły do białoruskich instytucji państwowych. I nie powinno to nikogo dziwić. Migranci, płacący kilka lub kilkanaście tysięcy dolarów, zabierani są do Mińska białoruskimi, państwowymi liniami lotniczymi. Z góry zakwaterowani są w drogich i również państwowych hotelach. Do tego dochodzą białoruskie biura turystyczne i białoruscy przemytnicy. Białoruś na kryzysie migracyjnym w Europie zdecydowanie korzysta.

Ostatnia nadzieja rządu: zapora na granicy

14 października Sejm przyjął ustawę o budowie zabezpieczenia granicy państwowej, tzw. zapory. 27 października została przegłosowana przez Senat.

– Zapora, która ma zostać zbudowana na granicy z Białorusią, będzie uzbrojona w czujniki sejsmiczne i kamery; na pewno pomoże nam w ochronie granicy i prawdopodobnie umożliwi zatamowanie presji migracyjnej – mówiła rzeczniczka Straży Granicznej Anna Michalska. Obecnie powstało 140 km płotu pionowego i 151 km zapory poziomej.

To sztandarowe rozwiązanie rządu na kryzys migracyjny.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł“Czternastka” już na kontach 258 tys. mieszkańców województwa śląskiego
Następny artykuł„Sprzątaczka”. Ten serial idealnie pokazuje, jak to jest być biedną w Ameryce