A A+ A++

Jest wtorek 10 sierpnia 1993 roku. Pracownicy Swarzędzkiej Fabryki Mebli oddalonej o kilkanaście kilometrów od Poznania, lada dzień mają dostać swoją wypłatę, którą co miesiąc do fabryki przywożą z banku konwojenci zatrudnieni przez zewnętrzną firmę Alwas.

Około godz. 9 rano., dzień wcześniej niż zwykle, pod budynkiem przy ulicy Poznańskiej 14 zjawia się dostawczy volkswagen.  Wysiada z niego trzech mężczyzn – nie są to ci sami pracownicy Alwasu, którzy przyjeżdżali do tej pory. Ich uniformy wyglądają nieco inaczej, a na dodatek nie mają identyfikatorów. Cała trójka za to ma na nosie okulary przeciwsłoneczne, choć dzień jest pochmurny. Mimo to konwojenci wchodzą do fabryki bez problemu. “W fabryce podobno ktoś zwrócił uwagę, że nowi ochroniarze wyglądają – mówiąc po poznańsku – jak penerzy. Ale nikt nie zareagował” – pisała po latach “Gazeta Wyborcza”. “Pener” to – w wielkopolskiej gwarze – kloszard. 

“Nic wam się nie stanie”

Do volkswagena, wraz z trzema konwojentami, wsiadają dwie kasjerki oraz strażnik fabryki – staruszek około 80-tki. Samochód odjeżdża w kierunku banku w Poznaniu, gdzie kasjerki pobierają pieniądze. Według zawartej z fabryką umowy Alwas powinien podstawić pod bankiem drugi samochód, którego zadaniem jest asekuracja volkswagena w drodze powrotnej. Jednak tym razem samochodu nie będzie, bo się zepsuł – informują konwojenci pracowników fabryki. Pytają ich nawet, czy w tej sytuacji mają kontynuować transport pieniędzy, a kasjerki i strażnik zgadzają się. Tak więc ok. godz. 9.30 cała szóstka rusza w drogę powrotną, już z kwotą 5,2 mld złotych (dziś 520 tys. złotych) spakowaną w kilku walizkach. 

Atmosfera podczas podróży jest wesoła; jak później zostanie to opisane w na sali sądowej, “sypią się żarty”. Gdy jeden z ochroniarzy zakłada sędziwemu strażnikowi na dłoń kajdanki, ten wybucha śmiechem i wystawia do skucia drugą dłoń. Myśli, że to kawał. Mina mu rzednie, gdy chwilę później dostawczy volkswagen zmienia kierunek jazdy. Jak się okazało – fałszywi konwojenci – atakują pracowników fabryki gazem i zakładają im na głowy worki. Strażnikowi zabierają pistolet – popularną wówczas radziecką tetetkę. 

Pojazd zatrzymuje się w środku lasu, w okolicach miejscowości Wierzonka. Sprawcy wyprowadzają kasjerki i strażnika. “Nic wam się nie stanie” – miał powiedzieć jeden z nich. Słowa dotrzymują. Zostawiają pracowników w leśnej głuszy, a sami odjeżdżają z ponad 5 miliardami. Volkswagena porzucają kawałek dalej i podpalają.  

Sprawa o kryptonimie “Kanapa”

Do policjantów komisariatu we Swarzędzu wieść o napadzie dociera dopiero około południa. Funkcjonariusze natychmiast dzwonią do Poznania, a także do jednostek sąsiednich województw. W lesie odnajdują samochód autorów napadu, a raczej jego spalony wrak.

Kilkanaście godzin przed napadem ktoś przeciął kable telefoniczne, powodując prawie 12-godzinną przerwę w łączności w Swarzędzu i kilku okolicznych miejscowościach. Jak wywnioskowali później śledczy, awaria rozpoczęła się niedługo po tym, jak do Swarzędzkiej Fabryki Mebli przyszedł telefon z informacją o przyjeździe konwojentów dzień wcześniej. Wygląda więc na to, że tuż po odłożeniu słuchawki sprawcy przecięli kable, żeby fabryka nie mogła potwierdzić tej informacji z ochroną z firmy Alfas. 

12 sierpnia 1993 Swarzędzka Fabryka Mebli informuje o przekazaniu aż 500 milionów (dziś 50 tys.) nagrody osobie, która poda informację pomocną w ujęciu złodziei. W komendzie wojewódzkiej powołana zostaje specjalna grupa operacyjno-śledcza, na której czele staje zastępca komendanta nadkom. Krzysztof Krzyżański. Sprawa otrzymuje kryptonim “Kanapa”.

Sprawę “napadu stulecia” bogato opisuje “Ekspres Poznański”, a dokładnie legenda poznańskiego dziennikarstwa kryminalnego Zbigniew Szymański, podpisujący się jako “Żuk”. W prasie pojawiają się rysopisy trzech sprawców. “Mężczyzna lat około 30, wzrost około 180 cm, dobrze zbudowany, twarz okrągła, nos prosty, włosy jasny blond spadające na kark, cera ciemna. Drugi mężczyzna wiek 25-35 lat, wzrost około 175 cm, szczupły, twarz pociągła, nos prosty, gęsty ciemny wąs, włosy ciemne krótkie. Trzeci mężczyzna – wiek około 35 lat, wzrost około 175 cm, szczupły, twarz pociągła, włosy ciemny blond, nos prosty, broda mocno zarysowana, widoczne na niej charakterystyczne krosty po goleniu. Wszyscy byli ubrani w niebieskie koszule z krótkimi rękawami i ciemne spodnie mieli granatowe krawaty i takiego koloru czapki typu garnizonowego”.

Śledczy nie mają łatwego zadania – do podanych wyżej opisów pasują tysiące mężczyzn z całego kraju. Istotną wskazówkę przynosi im jednak pozostawiony w lesie spalony samochód, a konkretnie silnik, z którego technicy odczytują jego unikalny numer. Ten trop prowadzi funkcjonariuszy do giełdy samochodowej w Poznaniu, i dalej – do poprzedniego właściciela volkswagena. Mieszkaniec Kalisza podaje rysopis mężczyzny, któremu sprzedał pojazd. Ponadto do prasy i telewizji trafiają zdjęcia maszyny z apelem do osób, który widziały ją w nietypowych okolicznościach. 

Na wezwanie służb odpowiada parkingowy pracujący na ul. Głogowskiej w Poznaniu. Mężczyzna informuje policję, że samochód z fotografii stał właśnie na jego parkingu i podaje opis kierowcy – jak się okazuje – zgodny z tym podanym przez mieszkańca Kalisza. Parkingowy wspomina, że właściciel volkswagena nie mógł dostać się do samochodu, więc wezwał ślusarza. I ten zostaje przesłuchany przez mundurowych. W ten sposób docierają do pobliskiego zakładu blacharskiego i do jego właściciela, czyli Waldemara M. – mózgu napadu na konwój pieniędzy Swarzędzkiej Fabryki Mebli. Na razie nie zostaje jednak zatrzymany – funkcjonariusze kontynuują obserwację i czekają, aż nadarzy się okazja do aresztowania całej trójki.

To nie był pierwszy taki skok

Taka okazja nadarza się 2 września, czyli 23 dni po napadzie. To wtedy, jak dowiadują się policjanci, Waldemar M. oraz 32-letni kierowca Adam B. i 36-letni były taksówkarz Robert K., planują udać się do Szczecina. Gdy mężczyźni znajdują się na wysokości ul. Lutyckiej, na wylocie z Poznania, komandosi już na nich czekają.

Przesłuchania inicjatora napadu podejmuje się Jerzy Jakubowski – dziś już były policjant i emerytowany szef wielkopolskiego CBŚ. Jak opisał w swojej książce “Policjant. Okrutne zbrodnie, głośne śledztwa, o których mówiła cała Polska”, M. początkowo zaprzecza, ale łamie się w momencie, w którym śledczy wspomina o adresach licznych kantorów, w których podejrzany pospieszenie wymieniał skradzione złotówki na niemieckie marki. “Rozmowa nie była specjalnie trudna” – ocenił później Jakubowski.

Waldemar M., Adam B. i Robert K. nie tylko przyznają się do napadu z 10 sierpnia, ale i oświadczają, że to nie był ich pierwszy skok. Kilka tygodni przed obrabowaniem konwoju jadącego z Poznania do Swarzędza złodzieje – w towarzystwie czwartego mężczyzny – Ryszarda D. – próbowali napaść na inny konwój fabryki mebli – tym razem wiozący pieniądze do filii zakładu w Mosinie. Przebrani w mundury policyjne i dysponujący polonezem, planowali zatrzymać transportujący pieniądze samochód pod pozorem kontroli drogowej. Wycofali się jednak, gdy w dłoni jadącego w konwoju strażnika zobaczyli broń palną.

Trzeba przyznać, że do sierpniowego napadu rabusie przygotowali się bardzo dobrze, a to dzięki podglądaniu ochroniarzy, kasjerek i strażnika przy okazji innego konwoju. Dzięki temu dowiedzieli się, jak zachowują się pracownicy i jakie uniformy noszą. Zadbali nawet o szczegóły, takie jak wnętrze fałszywego volkswagena, które wyglądało tak jak wnętrze pojazdu firmy Alwas. Błędy popełnione przez prawdziwych pracowników fabryki okazały się dodatkowo pomocne.

Mimo to sprawcom nie udało się uniknąć kary. Waldemar M. zostaje skazany na 8 lat pozbawienia wolności i 250 milionów złotych grzywny, a Robert K. i Adam B. – na 7 lat pozbawienia wolności i 50 milionów złotych grzywny. Dodatkowo wszyscy trzej musieli wypłacić Telekomunikacji Polskiej odszkodowanie za przecięcie kabli.

Swarzędzkiej Fabryce Mebli udaje się odzyskać zdecydowaną większość ze zrabowanych 5,2 mld złotych. Zakład woli jednak dmuchać na zimne. Po “napadzie stulecia” wypłaty przelewa na specjalnie założone pracownikom konta. 

“Co skok, to wyrok”

W 2010 roku, gdy napad na konwój sprzed 17 lat już dawno należy do historii, nazwisko Waldemara M. znów pojawia się w mediach. Mężczyznę poszukiwanego na podstawie sześciu listów gończych i nakazów sądowych służby odnajdują na działkach budowlanych w Bytyniu koło Szamotuł. Podczas zatrzymania miał być bardzo zaskoczony, nie stawiał oporu. Jak dowiadujemy się z tekstu Agnieszki Smoguleckiej dla Onetu, Waldemar M. odkąd odbył wyrok za napad z 1993 roku, co chwila wracał za kratki – a to z powodu popełnionych oszustw mieszkaniowych, a to z powodu niestawienia się w zakładzie karnym po przepustce. “Co skok, to wyrok” – komentowali policjanci. 

Podczas gdy Waldemar M. zostaje złapany po raz kolejny, Swarzędzka Fabryka Mebli czasy świetności ma już dawno za sobą. Po latach nietrafionych inwestycji, podwyżek cen mebli, coraz słabszej sprzedaży i walki z konkurencją, m.in. w postaci oferującej tanie meble Ikei, spółka chyli się ku upadkowi. Spółka – po 59 latach działalności – przestaje istnieć w 2011 roku.

Tekst powstał na podstawie podcastu pt. “Napad Stulecia” autora powieści kryminalnych i literaturoznawca Michał Larka oraz tekstów “Gazety Wyborczej”, Onetu i Business Insider.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułAneta Glam nie ma litości dla hejterek. W bikini tłumaczy, dlaczego jej nienawidzą
Następny artykułJoanna Wołosz: Kontrolowałyśmy spotkanie