To precyzyjnie: kto i za co przeprasza? To może oczywiste pytanie, ale..
– …nie, nie! Wcale nie takie oczywiste. Biją się dziś w piersi oczywiście politycy, którzy byli architektami polityki wobec Rosji. Oni mówili: Putin, nawet jeśli jest zbójem, to jest przewidywalnym i wiarygodnym zbójem. Albo wręcz dobrym biznesowym partnerem. Prezydent Frank Walter Steinmeier – wcześniej szef urzędu kanclerskiego za czasów Gerharda Schrödera i dwukrotny minister spraw zagranicznych w rządach Merkel i czołowa postać SPD – przeprasza teraz więc za to, że przyłożył rękę do tego, że Niemcy są uzależnieni od rosyjskich surowców.
Manuela Schleswig, premierka Meklemburgii-Pomorza Przedniego, przeprasza za złą ocenę sytuacji, jak i za to, że założyła niesławną fundację klimatyczną, która była w rzeczywistości tylko sposobem na ominięcie amerykańskich sankcji na Nord Stream 2.
To chyba dobrze?
– Przeprosiny to jednak za mało. Mamy do czynienia z politykami, którzy stworzyli cały system oparty na relacjach z Rosją, skażony uzależnieniem od Rosji. A niedawne śledztwa dziennikarskie pokazały też, jak głęboko pozwolono w struktury niemieckiego państwa wejść rosyjskim lobbystom. I jak naiwnie – choć to łagodne słowo – cały czas podchodzono do współpracy z rosyjskimi podmiotami gospodarczymi, które de facto były przedłużeniem Kremla. Pamiętajmy też, że wciąż nie wszyscy się ze współpracy z Rosją rozliczyli.
A to kto na przykład?
– Przedstawiciele wielkiego biznesu, którzy wciąż nie do końca widzą potrzebę wytłumaczenia swojego postępowania. Oni, pomimo inwazji Rosji na Ukrainę, dalej nie mogą wyjść poza retorykę mówiącą, że owo „pragmatyczne podejście” mimo wszystko przynosiło korzyści. Środowiska biznesowe podnoszą również argument, że nie warto zrywać długoletnich więzów gospodarczych, inwestycyjnych i handlowych z Moskwą. Bo to doprowadzi do gospodarczej katastrofy, do wielkich strat w przemyśle ciężkim, chemicznym…
I jest w tym ziarnko prawdy, oczywiście. Ale pokazuje to też, że biznes nie chce wziąć odpowiedzialności za to, co robił i dalej myśli tylko o zyskach. No i wreszcie są też politycy, jak premier Saksonii Michael Kretschmer (dla odmiany chadek, a nie socjaldemokrata), którzy wciąż są przeciwnikami sankcji.
Ale czy naprawdę w sprzeciwie wobec sankcji jest, jak mówisz, tylko interesowność i „ziarenko prawdy” o gospodarczych konsekwencjach. Bo europejskie gospodarki na tym stracą. Łatwo wzywać do embarga na rosyjską energię Amerykanom, którzy z niej po prostu nie korzystają.
– Przychodzi czas, żeby zapłacić za nieodpowiedzialną politykę. Jeśli przez lata prowadzisz do uzależnienia gospodarki od konkretnego źródła surowców i nie przewidujesz ryzyka ani nie szukasz alternatyw, nie zostawiasz sobie pola manewru, to tak właśnie wyglądają konsekwencje. Oczywiście jest tak, że na błędach na przykład Niemców zyskają inni gracze: Amerykanie czy producenci energii z państw Zatoki. Berlin zresztą zaczyna już z nimi rozmawiać o dostawach gazu, ale także ropy.
Tak czy inaczej, musimy pamiętać też o jednym. Niemcy przez lata przedstawiali się jako kraj odpowiedzialny, rozsądny i przewidujący konsekwencje swoich działań, a teraz jednak okazuje się, że wcale nie byli w stanie w odpowiedzialny czy rozsądny sposób zapewnić źródeł energii dla własnej gospodarki. Karma wraca, bo Niemcy jeszcze kilka lat temu wymuszali „terapie szokowe” na rzekomo nieodpowiedzialnych Grekach.
Gdyby w Niemczech chcieć wyciągnąć konsekwencje wobec wszystkich winnych jakiś zaniedbań, błędów czy przemilczeń wobec Rosji – to kto by się uchował?
– Niewiele osób. Wiara w racjonalność opartej na współpracy energetycznej i biznesowej polityki wobec Rosji była ponadpartyjna. Słowem: to czy byłeś chadekiem, socjaldemokratą, czy liberałem, miało niewielkie znaczenie, podejście do Rosji było takie samo. W całym tym pejzażu najmniej mają sobie do zarzucenia Zieloni, zawsze krytyczni wobec Putina i współpracy gazowej z Rosją. Ten biznesowo-polityczny konsensus był naprawdę szeroki. A pamiętajmy też, że osoby odpowiedzialnej w największym sensie za politykę zagraniczną Republiki Federalnej rozliczyć już nie można, bo to Angela Merkel…
…która z tego punktu widzenia karierę zakończyła wręcz w idealnym momencie.
– Tak. Mogła odejść w aurze „liderki wolnego świata” – choć ją to określenie raczej bawiło i sama nie wierzyła w podobne slogany – i jako polityczka, której udało się rozbroić wszystkie najważniejsze kryzysy swoich czasów. Dziś widzimy, jak krucha była to jednak konstrukcja. Szczęściem Angeli Merkel okazało się to, że rozsypała się ona kilka miesięcy po tym, jak kanclerz Niemiec przekazała swoje stanowisko i konieczność zmierzenia się efektami jej polityki zagranicznej następcom.
Jak teraz wygląda debata o wprowadzeniu ewentualnego embarga na import rosyjskich surowców energetycznych?
– Z każdym dniem rośnie presja. Nie tylko od sojuszników w naszym regionie Europy, ale i presja społeczeństwa niemieckiego i środowisk opiniotwórczych. Pojawia się przekonanie, że skala wyzwań jest tak duża, że Niemcy muszą wziąć na siebie większy ciężar. I choć nie ma w badaniach opinii publicznej przytłaczającej większości dla wprowadzenia embarga na surowce, to jest widoczna wola, by przyspieszyć bieg spraw i ruszyć mocniej w tym kierunku. Społeczeństwo niemieckie dzieli się na twardych zwolenników embarga na rosyjską energię i na osoby, które chcą lepiej się przygotować i znaleźć inne źródła surowców. Ale całkowitych przeciwników embarga jest zdecydowana mniejszość, w jednym z ostatnich badań takich osób było zaledwie 11 proc. Wydaje się też, że niemieckie społeczeństwo jest zdecydowanie bardziej gotowe do wyrzeczeń niż klasa polityczna.
Może dlatego, że klasa polityczna wie, że w razie pojawienia się recesji sama zostanie wygłosowana?
– Pamiętajmy, że do następnych wyborów jeszcze trzy i pół roku. A to dość czasu, by wyjść z ekonomicznego dołka. A w kryzysie ekonomicznym, tym pandemicznym żyjemy już jakiś czas. Tymczasem covidowe spowolnienie gospodarki nie dało się Niemcom aż tak bardzo we znaki. Społeczeństwo nie poczuło tego szczególnie mocno, a tym bardziej nie było politycznych konsekwencji, jakich można było się obawiać. To znaczy, mówiąc wprost, że partie ze skrajnych stron sceny politycznej – lewicowe Die Linke i na przeciwnym biegunie radykalnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec – mają mniejsze poparcie niż przed pandemią. Społeczeństwo się nie zradykalizowało.
Co więc nam to mówi o polityce Berlina?
– To wszystko sugeruje, że ostrożność klasy politycznej niekoniecznie wynika z obaw przed reakcją społeczeństwa, ale z pewnych naleciałości, przyzwyczajeń – albo dosadniej: ograniczeń – elit politycznych i wielkiego wpływu lobby biznesowego. Do tego dochodzi postawa reprezentantów czegoś, co w teoriach spiskowych nazywa się deep state, czyli wyższej klasy administracyjno-urzędniczej okupującej niemieckie ministerstwa. Chodzi o tych ludzi na kluczowych stanowiskach urzędniczych, doradczych, którzy albo nie chcą, albo nie potrafią przyjąć do wiadomości jednego. Że przez lata żyli iluzją.
Uważali bowiem, że budowanie powiązań handlowych to odpowiedź na wszystko. Handel miał dobry dla gospodarki, dla państwa, dla budowania stabilnych relacji międzynarodowych, udobruchania i ucywilizowania autokratów… Oni ciągle pracują na dyrektorskich stanowiskach, bo po części nowa koalicja rządząca nie wymieniła ich na innych, a po części nie chciała tego zrobić.
A jeśli w końcu Berlin zdecyduje się na embargo, ale takie, które wejdzie w życie powiedzmy dopiero za rok?
– To właściwie nie musieliby nic nowego ogłaszać, bo podobnie przecież wygląda już przygotowany terminarz niemieckiego rządu. Do lata tego roku odejść od węgla, do końca roku od ropy, a w 2024 uniezależnić się od gazu. W warunkach pokoju byłoby to ekspresowe, porażające wręcz tempo. I strategiczne konsekwencje tego zwrotu będą znaczące i dla Moskwy tragiczne. Ale przecież celem wprowadzenia embarga nie jest tylko długofalowa przemiana w niemieckiej polityce, ale natychmiastowa pomoc Ukrainie w pokonaniu i poprzez rzucenie jej gospodarczo na kolana. A na to Berlin póki co nie jest gotowy obawiając się kosztów własnych. I dobrze, że to się dzieje, i to niestety dobre nie jest.
Niemcy są więc hamulcowym europejskich sankcji czy po prostu płyną w głównym nurcie?
– Są bez wątpienia w kwestii dozbrajania Ukrainy. I nie chodzi koniecznie o to, że całkowicie odmawiają dostaw, bo tak oczywiście nie jest. Ale Niemcy, nie będąc państwem frontowym i będąc jednocześnie potęgą gospodarczą i wielkim producentem broni, mogliby dostarczać ciężką broń bez większego ryzyka. Ich opieszałość nie tylko więc nie pomaga Ukrainie, ale wysyła też konkretny polityczny sygnał. W sprawach sankcji wycofane stanowisko Niemiec pozwala części państw niechętnym embargu na surowce chować się za nimi plecami. Innym za to akcentować swoje jastrzębie stanowisko bez większego ryzyka, że przyjdzie ponieść drastyczne koszty… Bo przecież Niemcy w razie czego złagodzą wspólne unijne stanowisko, prawda?
Kanclerz Scholz na razie zdaje się świadomie godzić się na taki wizerunek hamulcowego i brać na siebie związane z tym koszty. Pytanie jak długo, bo presja na bardziej zdecydowane kroki rośnie. Scholz kilka razy już deklarował, że należy zrobić wszystko, aby Rosja nie wygrała tej wojny, ale jednocześnie niewiele robił, aby wygrała ją Ukraina. Najwyższa już pora, aby to zmienić, bo aktywna rola Niemiec jest niezbędna.
Adam Traczyk – współzałożyciel i wice-prezes think tanku Global.Lab, ekspert Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej (DGAP)
UWAGA! Już po przeprowadzeniu tej rozmowy niemiecka koalicja uzgodniła szybkie dostawy broni ciężkiej dla Ukrainy. – Niemcy dostarczą Ukrainie broń ciężką – zapowiedział w środę rzecznik współrządzącej liberalnej partii FDP ds. polityki obronnej Marcus Faber. Dodał, że zostało to uzgodnione z pozostałymi partiami rządzącej koalicji: SPD i Zielonymi. Faber zapowiedział, że Niemcy szybko dostarczą na Ukrainę “ciężki sprzęt”.
Czytaj więcej: Księstwo Moskiewskie z bronią atomową, realizujące chińskie interesy? „To realna wizja rosyjskiej przyszłości”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS