Mustafa Mohammad (drugi z lewej) z pracownikami sieci restauracji Kebab King / fot. Bartosz Bobkowski (Agencja Gazeta)
magazynwp:sg
Nie hamburgery czy zapiekanki, ale kebab jest w Polsce najpopularniejszym rodzajem fastfoodu. To biznes warty kilka miliardów złotych rocznie, a jednym z potentatów branży jest Kurd z Syrii, który przyjechał do Polski studiować dziennikarstwo.
Podziel się
Dzięki uprzejmości wyd. Krytyki Politycznej publikujemy fragment książki Krystiana Nowaka “Kebabistan”, która ukaże się 26 czerwca.
Tak działa wolny rynek
Mustafa Muhammad, prezes kurdyjskiej sieci Kebab King, mówi mi, że dla niego nie ma znaczenia, z jakiego kto jest kraju, jeśli tylko umie i chce pracować. Owszem, zatrudnia ludzi z Bliskiego Wschodu, ale nie są to osoby specjalnie w tym celu tu sprowadzone, a po prostu imigranci, którzy będąc już na miejscu i mając wszystkie formalności załatwione, szukali pracy. Chociaż nie jest tak, że jak ktoś potrzebuje pomocy, to Mustafa mu odmówi. Wręcz przeciwnie.
W firmie zatrudniono specjalnie osobę do pomocy w załatwianiu formalności związanych z legalizacją pobytu. A cudzoziemców jest naprawdę sporo. Wystarczy pojawić się w którymkolwiek z większych lokali, niekoniecznie sieciowych jak Kebab King czy Amrit, żeby zauważyć, że pracownicy kuchni pochodzą najczęściej z Bliskiego Wschodu, ewentualnie z Ukrainy. Obsługa klientów zaś spoczywa zwykle na barkach kobiet, których akcent sugeruje Ukrainę, Białoruś, a nawet Mołdawię. Kim są ci ludzie?
– Dominuje stereotyp, że ktoś pracujący w kebabie jest człowiekiem niewykształconym. To błąd – odpowiada Mustafa na pytanie o to, kogo zatrudnia.
– Kiedy patrzę teraz na pracowników z Ukrainy, przypomina mi się Polska okresu transformacji. Zatrudniam magistrów, inżynierów… Osoby często z ogromnym doświadczeniem bądź wiedzą o rzeczach znacznie poważniejszych niż wykrawanie mięsa czy obsługa gości. Ci ludzie wyjechali ze swoich krajów za lepszą pracą, lepszym życiem. Tak jak Polacy kiedyś. Tak jak Polacy nadal.
Źródło: Getty Images
Ale to, o czym mówi, zna nie tylko z opowieści. Zarówno jeśli chodzi o pracę poniżej kwalifikacji, jak i historię polskiej migracji zarobkowej. Do Polski przyjechał bowiem już w latach 80. ubiegłego stulecia.
– Z początku tylko na studia, oczywiście.
– Jakie?
– Dziennikarstwo i nauki polityczne na Uniwersytecie Warszawskim. Ale po ich zakończeniu zostałem. Chociaż teraz całe życie odpowiadam na pytanie “Dlaczego tu przyjechałeś?”.
Swoim wyuczonym zawodem, a więc dziennikarstwem, parał się jednak niedługo. Był taki czas, krótko po studiach, gdy pisywał do kurdyjskich gazet na emigracji, zwłaszcza szwedzkich.
– Życie pisze człowiekowi jednak inny scenariusz, niż on sam by chciał – mówi, gdy opowiada o swoich początkach w handlu. A handel poznał od najróżniejszych stron. Pracował i jako dealer samochodów w komisie, i jako sprzedawca ubrań na Stadionie Dziesięciolecia. Tam zresztą miał swój pierwszy bar z kebabem, z którego wtedy korzystali głównie inni imigranci pracujący na tym największym jarmarku Europy. Muhammed Mustafa jest perfekcjonistą, co wydaje się typową cechą osób, które przez lata z sukcesami prowadzą własne firmy. Ale jest także estetą.
Później z nieukrywaną radością i dumą pokaże mi na swoim telefonie filmiki nakręcone z niedawno otwartej w jego zakładzie produkcyjnym taśmy montażowej do pakowania jogurtów i sosów. Na moje pytanie, czy nie bardziej opłacałoby mu się kupować opakowania albo zlecać pakowanie na zewnątrz odparuje, że być może, ale nie byłoby tak ładnie.
– Mi zależy, żeby było tak, jak ja chcę, bo ja wiem, kiedy jest dobrze. To się tyczy zarówno tego, jak coś smakuje, jak i tego, jak coś wygląda.
Gdy siedzimy w znajdującej się obok lokalu Kebab King na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie restauracji, która też należy do niego i też jest utrzymana w orientalnych klimatach, choć w menu nie ma kebabu, kelner przynosi espresso w zbyt dużej filiżance. Muhammed jest tym rozdrażniony.
– To się mija z celem – mówi poirytowany. – Herbata ma swój urok, gdy jest w dobrych filiżankach albo ładnych szklankach, kawa tak samo. Niedbalstwo odbiera połowę przyjemności z codziennych czynności. Tak podana kawa jakby traciła swój smak.
Kelnera jednak nie strofuje. Grzecznie prosi o podanie mu kawy na nowo w sposób należyty.
– Od dziecka już sam zapach kawy dobrze mnie nastrajał. Nawet dźwięk filiżanki odstawianej na spodek sprawia mi przyjemność.
– Dla mnie nie ma znaczenia, jakiej kto jest narodowości – mówi mi z pełną powagą. – Ważne, żeby chciał pracować. Ale moja narodowość jest dla mnie bardzo ważna bez względu na wszystko.
Źródło: Getty Images
Mustafa wielu rzeczy musiał się wyrzekać, żeby w końcu odnieść sukces. Nic nie przyszło przypadkowo, wyłącznie przez ciężką pracę. Nie można więc powiedzieć, że zawsze mu się świetnie powodziło. Pierwszy prawdziwy lokal z kebabem zakładał w Legionowie ze swoim obecnym wspólnikiem, też Kurdem, tyle że nie syryjskim, a tureckim. Lokal nazywał się Ramzes. Był także Antalia Kebab w Otwocku. Oraz Tele-Kebab. Wszystkie lokale po czasie przemieniły się w Kebab King.
– Szło nam wtedy naprawdę bardzo dobrze, ale z kolejnymi ruchami czekaliśmy. Obserwowaliśmy rynek. To było jakoś w latach 2005-08. Kebab był już od jakiegoś czasu popularny, ale to wtedy właśnie zaczął się taki okres, że naprawdę każdy chciał go jeść. Nasz pierwszy lokal, już jako Kebab King, otworzyliśmy w Warszawie, w Alejach Jerozolimskich 42.
To tą ulicą co roku przechodzą dziesiątki tysięcy ludzi w Marszu Niepodległości, często niezbyt pozytywnie nastawionych do nie-Polaków. Tysiące z nich zatrzymuje się wtedy w Kebab Kingu. Lokal jest duży, chyba największy ze wszystkich w sieci. Ma dwa poziomy i otwarty jest dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nawet bez wydarzeń takich jak Marsz obsługuje gigantyczną liczbę ludzi, zarówno w dzień, jak i w nocy.
To ścisłe centrum miasta, obok jest mnóstwo biur, Giełda Papierów Wartościowych, główna siedziba Banku Gospodarstwa Krajowego oraz kilka ważnych węzłów przesiadkowych, ze stacją Metro Centrum na czele. To wszystko zapewnia ogromny ruch w ciągu dnia.
Ale w promieniu kilkuset metrów poza tym, że znajdują się co najmniej dwa inne lokale Kebab King oraz wiele innych kebabów, jest też mnóstwo barów i pubów, ze słynnym imprezowym zagłębiem w pawilonach, z których droga do metra czy nocnych autobusów prowadzi przez Aleje Jerozolimskie 42.
Źródło: Getty Images
Marsz Niepodległości to co roku wydarzenie wyjątkowe dla pierwszego lokalu Kebab King. Mustafa zapewnia mnie, że nigdy nie doszło tam do żadnego incydentu na tle rasistowskim. Ani w dniu Marszu, ani w żaden inny dzień. Ani w tym lokalu, ani nigdzie indziej. Będąc tam jednak 11 listopada, trudno nie wyczuć napięcia, jakie panuje w środku. Uwijające się jak w ukropie przy nadmiarze głodnych gości dziewczyny – co do jednej pochodzenia wprawdzie słowiańskiego, ale nie stricte polskiego – starają się zachować dobry humor.
Podobnie zresztą jak wykrawający mięso i gotujący mężczyźni, każdy o śniadej skórze. Ale łatwo nie jest. Kiedy lokal pęka w szwach, kolejka wychodzi na zewnątrz, stres u obsługi jest rzeczą naturalną, nawet jeśli większość klientów nie jest ogolona na łyso, ubrana we flecki i bluzy z kapturem, a często podchmielona. Ale koszulki i bluzy z hasłami “Ukrainiec nie jest moim bratem” czy “Stop islamizacji Europy” z pewnością niczego nie ułatwiają.
Bo nawet jak ktoś nie za dobrze zna język polski, to symbole przekreślonego półksiężyca czy trójzęba, no i obrazki pokazujące stereotypowego Ukraińca bądź muzułmanina, który obrywa butem w twarz, nie pozostawiają wielkiego pola do interpretacji tego, co klient odbierający baraninę na grubym chce swoim ubiorem przekazać. Nawet jeśli grzecznie powie “dziękuję”. Skąd więc szacunek klientów? Skąd cały ten sukces?
– Kiedyś opinia o barach z kebabem była taka, że ich miejsce jest na bazarach czy w ciemnych zaułkach. My pierwsi wyszliśmy z tym do ludzi, że się tak wyrażę. Zapewniliśmy naszym lokalom dobre lokalizacje na uczęszczanych ulicach czy w miejscach prestiżowych, takich jak Krakowskie Przedmieście czy Chmielna. Zainwestowaliśmy w aranżację wnętrz i image. Wszystko po to, żeby zmienić trochę opinie o kebabie. Daliśmy mu dobre miejsce w każdym tego słowa znaczeniu. Nie że lokal brudny, urządzony byle jak, byle taniej, zlokalizowany byle gdzie. Wydaje mi się, że byliśmy pierwsi, którzy podeszli do tego inaczej.
Wygląda na to, że to był dobry pomysł, skoro Mustafa ma teraz nie tylko kilkadziesiąt lokali na całym Mazowszu, ale i własne dwa zakłady produkcyjne, oba w Dochnicach koło Ożarowa, niedaleko Warszawy.
– Ja zawsze stoję po stronie swoich ludzi, ale jestem też polskim obywatelem i prowadzę tu firmę, a nie jakąś organizację o celach inne niż biznesowe. Działalność mojej firmy jest najważniejsza. Nie sponsoruję żadnych organizacji politycznych ani sam nie zamierzam zachowywać się jak tego typu organizacja.
– A kryzys uchodźczy? Nie rusza to pana?
– Rusza. Ale uważam, że najważniejsze jest pomaganie tym ludziom na miejscu. Finansowo czy poprzez najróżniejsze organizacje międzynarodowe. Ja bym bardzo nie chciał, aby moi rodacy opuścili swoją ojczyznę. Bo jak wszyscy wyjadą, to po co te lata walk, wojen. Po co to wszystko? Proszę mnie dobrze zrozumieć, to nie o to chodzi, że nie chcę, aby ktoś tu uciekał. Jeśli ktoś chciałby realizować jakieś swoje plany, tak jak ja, za granicą, to wszystko w porządku. Ale jeśli wszyscy uciekną, nie zostawiając za sobą nic, to nasza historia, nasze osiągnięcia stracą jakikolwiek sens.
Gdy moja siostra uciekła z dziećmi z naszego rodzinnego Afrin okupowanego przez Turków, powiedziałem jej, że pomogę, jak mogę. Alę zrobię też wszystko, byś mogła wrócić do siebie. I wrócili do swojej wioski. Niewiele mogą tam zrobić, ale są u siebie i to jest ważne. Ja bym nie chciał, żeby wszyscy uciekali do Europy, by przeczekać problemy, bo to się skończy tak samo jak z Palestyńczykami. Ich miejsce jest w Palestynie i oni o tym wiedzą i chcieliby wrócić do siebie, ale zbyt wielu ich wyjechało, zbyt mało zostało na miejscu. Stracili coś bezpowrotnie i powoduje to problemy już nie tylko u nich, ale i u nas. A przecież jak Palestyńczycy negocjują cokolwiek z Izraelem, to ich głównym warunkiem jest zawsze powrót uchodźców na ich ziemie.
Źródło: Materiały prasowe
My, jako Kurdowie, nigdy nie mieliśmy takich problemów. Owszem, jesteśmy pod okupacją czterech państw, ale żadna kurdyjska partia polityczna z tym nie walczy. Co pokazuje mapa, ale to niewielu interesuje. Dopóki jesteśmy na swoich ziemiach, to jesteśmy u siebie, dlatego nie ma od nas masowej emigracji, tak jak teraz Syrii, co można oczywiście zrozumieć.
Ale zagrożenie jest jakieś zawsze. Jak się kurdyjska partia dostała do tureckiego parlamentu, to Erdogan kilka miesięcy później zamknął w więzieniach dziesięć tysięcy jej członków. Zawsze są jakieś zagrożenia. Zewnętrzne, wewnętrzne. Ze strony tych czy tamtych. Ale jak w reakcji na nie wszyscy będą wyjeżdżać, uciekać, zamiast stawiać im czoła, to niczego się nie naprawi.
Powyższy fragment pochodzi z książki “Kebabistan” Krystiana Nowaka, która ukaże się nakładem wyd. Krytyki Politycznej 26 czerwca.
Polub WP Książki
Komentarze
Trwa ładowanie
.
.
.
Podziel się opinią
Bądź z nami na bieżąco
na Instagramie
👍Lubię to!
na Facebooku
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS