A A+ A++

Czy Stanisław August Poniatowski zasługuje na miejsce w naszym panteonie? Jego współcześni uznaliby takie pytanie za prowokację lub kiepski dowcip. Na człowieku kojarzonym z bezprzykładną w dziejach Polski klęską zgodnie wieszali psy romantycy i pozytywiści. Król defetysta nie nadawał się też na idola pokolenia, które z bronią w ręku wywalczyło niepodległość. Bardziej strawny był dla elit kulturalnych. Akurat na tym polu zasługi ostatniego włodarza Rzeczypospolitej Obojga Narodów wydawały się bezsporne. By dostrzec w Poniatowskim męża stanu, trzeba było jednak kolejnej katastrofy państwa i narodu. Stanisław Cat-Mackiewicz, który przed 1939 rokiem uważał króla za „małego człowieka i politycznego zbrodniarza”, po Jałcie zaczął go porównywać do… Piłsudskiego. Przekonanie, że Polska znalazła się w geopolitycznej matni, odcisnęło piętno także na publikacjach zawodowych historyków. Prorosyjskość Stanisława Augusta stała się teraz dowodem jego dalekowzroczności. Kapitulanctwo – próbą ratowania narodowej substancji. Wyznawcy Realpolitik, dla których szczytem marzeń była „finlandyzacja” Polski, nie mogli sobie wymarzyć lepszego patrona.

Wydawało się, że po upadku komunizmu nieszczęsne widmo Stanisława Augusta przestanie wreszcie nękać Polaków. Nic z tego. Akcja przywracania królowi dobrego imienia nabrała rozpędu. Pretekstem był ponowny pochówek, potem 200. rocznica śmierci. Pojawiły się pierwsze pomniki Poniatowskiego – w Łazienkach i przy pałacu w Kozienicach, gdzie przyjeżdżał polować.

Józef Hen napisał powieść „Mój przyjaciel król”. Jej narrator, sekretarz i zausznik Stanisława Augusta, jest zapatrzony w niego jak w święty obrazek. Całkiem słusznie, bo pryncypał przerasta o głowę nie tylko rodaków, ale również współczesnych sobie monarchów i filozofów. Nawet Szekspira tłumaczy na francuski lepiej niż Wolter.

Na „przełamaniu negatywnego stereotypu” zależy też autorom wystawy, którą można oglądać na warszawskim Zamku Królewskim. W owym zbożnym dziele wspiera ich profesor Zofia Zielińska, która z wyżyn swego naukowego autorytetu zapewnia, że zagłada Rzeczypospolitej była wynikiem obcej przemocy oraz poczynań opozycji. A Poniatowski? Państwa uratować nie zdołał, ale dokonał wielkiej rzeczy: niczym Mojżesz przeprowadził swój naród z sarmackich mroków do oświeconej Europy.

Koniec w złym stylu

Wystawę reklamuje sprowadzony z Wersalu portret króla pędzla Élisabeth Vigée-Lebrun. Kiedy Stanisław August pozował do tego obrazu, niewiele już mu życia zostało. Dwa lata wcześniej pod naciskiem Rosjan zrzekł się korony. Mimo to postać w płaszczu podbitym gronostajami i atłasowym fraku emanuje dostojeństwem. Twarz eksmonarchy jest spokojna, próżno szukać na niej śladów przygnębienia.

W owej epoce nie znano jeszcze maksymy o prawdziwym mężczyźnie, którego poznaje się po tym, jak kończy. Wielu jednak pewnie zgodziłoby się z opinią, że Poniatowski skończył swe panowanie w złym stylu. Gdy patrioci oczekiwali od niego gestu na miarę Rejtana, rezydujący w Grodnie król potulnie likwidował ostatnie atrybuty państwowości. Odwołał urzędujących jeszcze ambasadorów. Wyprzedawał rzeczy zabrane ze skarbca koronnego. Przede wszystkim zaś targował się z Repninem o spłatę swych monstrualnych długów. Opiewały one na 40 milionów złotych. Dla porównania: roczny budżet Rzeczypospolitej oceniano na 7 milionów.

Do aktu abdykacji Stanisław August dołączył dwa memoriały, z których żaden nie dotyczył Polski. W pierwszym błagał carycę, by pozwoliła mu wyjechać do Rzymu. W drugim prosił o finansowe wsparcie.

Nowy car, który matki nienawidził, ściągnął go do Petersburga i nie szczędził dowodów sympatii. Rozanielony Stanisław August ze swojej rezydencji w Pałacu Marmurowym słał do Warszawy biuletyny. Chwalił się w nich udziałem w dworskich galach, wizytami w Ermitażu i pałacach arystokratów. Zwracano mu uwagę na niestosowność takich enuncjacji, lecz bezskutecznie. Ekskról zatracił poczucie rzeczywistości, a może i przyzwoitości. Taki był epilog ponadtrzydziestoletniego panowania człowieka, którego ambicją było „powtórne świata polskiego stworzenie”.

Szkoda map

Jarosław Marek Rymkiewicz twierdzi, że stracenie króla targowiczanina na trwałe zmieniłoby świadomość Polaków, czyniąc z nich naród nowoczesny. Poeta z Milanówka sądzi też, że śmierć na szafocie dobrze wpłynęłaby na opinię o Poniatowskim u potomnych.

Jeszcze lepiej wpłynęłaby na królewski image śmierć w obronie ojczyzny. Miał na to szansę. W 1792 roku na wieść o interwencji rosyjskiej wygłosił w sejmie płomienne przemówienie. Zachwyceni posłowie powierzyli mu dowodzenie armią i na czas trwania wojny dali władzę niemal dyktatorską. Niestety, Stanisław August urodził się pod znakiem Wenus, a nie Marsa. Niby wybierał się na front, ale dotarł tylko na drugą stronę Wisły i po zjedzeniu obiadu wrócił do Warszawy. Po pierwszych militarnych niepowodzeniach pokajał się przed carycą. Z publicznych zapewnień, że nie zawaha się poświęcić życia w obronie wolności, nic nie zostało. Król pomagał likwidować dzieło Konstytucji 3 maja, której był współautorem.

Gdy doszły go słuchy, że szykuje się kolejny rozbiór, zaklinał się, że nie wyrazi nań zgody, choćby miał zostać wtrącony do więzienia lub wywieziony na Sybir. Maska spadła kilka miesięcy później – podczas sesji sejmu grodzieńskiego zaoferował własny ołówek, by można było podpisać cesję na rzecz Prus. W sukces powstania kościuszkowskiego nie wierzył. Odmówił wydania Naczelnikowi map kraju, twierdząc, że są zbyt cenne, by narażać je na zniszczenie.

„Zdobycie się na odwagę i szczerość powróciłoby mu w jednej chwili wszystko, co przez wiele lat niedołęstwa i pokątnych intryg utracił” – ubolewał Mickiewicz.

Wejdą, nie wejdą

Ostatniemu władcy szlacheckiej Rzeczypospolitej bardzo zależało na ocenie potomnych. Ci jednak długo nie potrafili dostrzec jego wielkości. Ostra krytyka „króla z trupią głową”, którą Juliusz Słowacki włożył w usta Kordiana, dość wiernie wyrażała opinię Polaków o Poniatowskim. Dopiero w epoce PRL wśród historyków zaczął przeważać pogląd, że poczynania Stanisława Augusta miały głęboki sens i niesłusznie zrobiono z niego kozła (a raczej Ciołka) ofiarnego, winnego zagłady państwa.

Przeciwko rozgrzeszaniu króla najgłośniej protestował Jerzy Łojek, związany z antykomunistyczną opozycją.

Apogeum sporu nastąpiło w roku 1981. Choć w kraju działo się wiele, media poświęcały wiele uwagi osobie kontrowersyjnego monarchy. Prym wiodła sprzyjająca „Solidarności” „Gazeta Krakowska”. Polemiki miały podtekst oczywisty dla każdego. Znów, jak przed 200 laty, próbowano poszerzyć granice wolności, obawiano się interwencji wschodniego sąsiada i przez wszystkie przypadki odmieniano słowo „reformy”. „Solidarność” jawiła się nowoczesną wersją Sejmu Czteroletniego.

W maju w warszawskiej siedzibie SDP zorganizowano „Sąd nad Stanisławem Augustem”. Atmosfera była gorąca, adwokaci Poniatowskiego ostro starli się z oskarżycielami. Marian Brandys narzekał, że to nie był sąd, lecz egzekucja. Nawet broniący króla Emanuel Rostworowski musiał przyznać, iż „nie był on człowiekiem ani z marmuru, ani z żelaza”. Po 13 grudnia akcje Stanisława Augusta jeszcze bardziej poszły w dół: monarsza strategia „mniejszego zła” kojarzyła się jednoznacznie.

Pszenica dla poetów

Kulturalno-oświatowe poczynania Poniatowskiego opisuje się zwykle w stylu żywcem zaczerpniętym z utworów opłaconych przezeń apologetów. Tymczasem rzeczywistość nie była aż tak różowa. Spora część, a może nawet większość, majątku skasowanego zakonu jezuitów zamiast do kasy Komisji Edukacji Narodowej trafiła do kieszeni polityków. Obiady czwartkowe wymyślił Adam Czartoryski. Dopiero po jego wyjeździe za granicę biesiady z udziałem literatów przeniosły się na Zamek Królewski. Założenia stylu szumnie ochrzczonego „stanisławowskim” opracowali artyści, których Poniatowski odziedziczył po Sasach. Krajowi rzemieślnicy nie doświadczyli jego mecenatu: monarcha nawet klamki sprowadzał z Paryża.

Jego gust zmieniał się wraz z modą. Odebrał wykształcenie wszechstronne, lecz powierzchowne. Nie przeszkadzało mu to pouczać malarzy, rzeźbiarzy oraz architektów. Marcello Bacciarelli był zawołanym portrecistą, tymczasem król uparł się, by zrobić z niego malarza historycznego. Ze skutkiem dość opłakanym.

Król dyletant łaknął hołdów i pochlebstw. Dlatego najwyżej cenił twórców-dworaków: libertyna Stanisława Trembeckiego i wzorującego się na Horacym Adama Naruszewicza. Ten ostatni porównywał poetów do ptactwa, któremu dobry gospodarz nie żałuje pszenicy. I monarcha nie żałował: fundował pensje, nagrody i stypendia, spłacał długi swych pupili. Chociaż, sądząc po wysokości pobieranej pensji, największym artystą na dworze Poniatowskiego był kucharz Tremo.

„Naprawdę nie można powiedzieć, że w Warszawie polska sztuka kwitnie, gdyż artyści, co się nią zajmują, byli i są cudzoziemcy: Włosi, Francuzi, Niemcy, którzy z łaski króla i możnych uzbierawszy majątek, nazad do ojczyzny powracają; ale to, co utworzyli, pozostaje w Warszawie i może się uważać za szkołę, która do zachęty i wykształcenia miejscowych artystów w przyszłości wiele przyczynić się może”. Przyszłość miała potwierdzić tę opinię niemieckiego podróżnika Friedricha Schulza, który bawił w Polsce w latach 1791 – 1792, choć plany powołania Akademii Sztuk Pięknych spaliły na panewce. Prace nad rozbudową i upiększaniem królewskich rezydencji przerwał upadek państwa. Stanisław August nigdy też nie zobaczył zamówionej przez siebie serii złotych medali z wizerunkami władców polsko-litewskich. Dotarły one do Łazienek dopiero teraz, wypożyczone z kijowskiego muzeum.

Sokrates wśród Irokezów

Stanisław August był pierwszym z długiego szeregu polityków przekonanych, że Polacy nie dorośli do wyzwań, jakie stawia przed nimi współczesność. W liście do swej paryskiej przyjaciółki pani Geoffrin wywodził, że jego rodacy to duże dzieci, które trzeba cierpliwie oświecać, bo na razie same sobie szkodzą. Innym razem porównywał Polskę do głupiej i kłótliwej Ksantypy. A więc siebie uważał za Sokratesa. Te opinie dziwnie współbrzmią ze słowami króla Prus, który po pierwszym rozbiorze pisał do Paryża o nowych poddanych: „biednych tych Irokezów będę się starał oswoić z cywilizacją europejską”.

Fryderykowi Wielkiemu podobało się oddanie tronu Jagiellonów parweniuszowi, jakim był młody stolnik litewski. Oznaczało to odseparowanie słabej Rzeczypospolitej od Europy i zdawało ją na łaskę i niełaskę sąsiadów. Wyniku elekcji dopilnowały rosyjskie wojska, wprowadzone do Polski za wiedzą i zgodą przyszłego króla. Targowiczanie, chcąc zrealizować swoje ustrojowe koncepcje, zaprosili do kraju obcą armię i przeszli do historii z piętnem zdrajców. Stanisław August wcześniej zrobił to samo – czemuż więc mamy go uważać za patriotę?

Przypadek Polski potwierdza tezę Tocqueville’a, że najbardziej niebezpiecznym momentem dla złego reżimu jest ten, w którym próbuje się on zmienić na lepsze. Forsując reformy, „król walnie przyczynił się do wprowadzenia anarchicznej i zagrożonej z zewnątrz Rzeczypospolitej w stan dramatycznych wstrząsów, z których wyłaniała się coraz lepsza forma rządów, aż państwo przestało istnieć” – przyznawał Rostworowski.

Obrońcy Poniatowskiego często narzekają na jego czarną legendę. Niestety, jest ona dość dobrze zakotwiczona w faktach. Można wątpić, czy Stanisław August uwolniony od rosyjskiej kurateli okazałby się wybitnym władcą. Był mistrzem politycznego PR, ale miał problemy z podejmowaniem decyzji oraz odróżnieniem rzeczy ważnych od drobi … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPierwszy w Polsce pilotaż płatności NFC dla posiadaczy iPhone’ów
Następny artykułWspaniała Buda