A A+ A++

Feralna zima

O atmosferze zeszłorocznych, 42. urodzin, które obchodzi 22 lutego, chciałby pewnie jak najszybciej zapomnieć. Świat zaczął mu się wtedy walić na głowę.

A jeszcze kilka tygodni wcześniej w doniesieniach o tajemniczym wirusie z Chin nie widział żadnego zagrożenia dla biznesu, czerpiącego coraz większe dochody z pośrednictwa w rezerwacji wizyt klientów w salonach kosmetycznych i fryzjerskich. Specjalnych działań nie podejmował nawet wtedy, gdy wirus zaatakował Włochy. Dopiero po wprowadzeniu lockdownu w Hiszpanii Batory uznał, że trzeba się liczyć z najgorszym, czyli zamrożeniem branży beauty w większości krajów.

Czytaj też: Hatalska: „Aż 70 proc. ludzi nie wie, że żyje w zamkniętych bańkach”

To zaś oznaczało koniec świetnej passy Booksy, które w pięć lat doszło do poziomu przychodów rzędu kilkuset milionów dolarów miesięcznie. Tuż przed pandemią stałymi klientami w ponad 30 krajach było z górą 300 tys. salonów, w których za pomocą apki umawiało się na usługi ponad siedem mln ludzi, rezerwując ok. trzy mln wizyt miesięcznie. I nagle na większości rynków wpływy spadły o ponad połowę, w Polsce nawet w granicach 70 proc. To dla start-upu wręcz katastrofa. Bo jego rozwój zależy od zastrzyków kapitału od inwestorów wierzących w sukces tego biznesu. Booksy od powstania w 2014 r. do czasów pandemii pozyskał w sumie ok. 200 mln zł. Kolejna runda finansowania planowana była na jesień 2020 r., trwały negocjacje z inwestorami. Ale zimą wszystko wzięło w łeb.

– Mieliśmy świadomość, że przychody mogą spaść niemal do zera. I że nie będzie tegorocznej rundy finansowania. A pieniądze z poprzedniej w większości wykorzystaliśmy, mieliśmy ich na najwyżej sześć miesięcy względnie normalnej działalności – wspomina Batory. Musieli przejść na tryb awaryjny.

Ponad 80 proc. kosztów Booksy to wynagrodzenia pracowników, głównie informatyków oraz fachowców od sprzedaży i marketingu. Zwolniono połowę z liczącego ok. 300 osób personelu, najwięcej w Polsce i USA.

Batory bardzo to przeżył. – Gdybyśmy nie przeprowadzili tych zwolnień, to w czerwcu już byśmy nie istnieli jako firma. Ale odczucia z tym związane były najgorsze, jakie miałem w życiu – wspominał. Myślał o powrocie z rodziną do Polski, bo od trzech lat mieszka w San Francisco. Przeniósł się tam, aby mieć na oku największy pod względem przychodów rynek Booksy.

Stefan Batory – Oberwaliśmy, ale to nas zdopingowało do działań. Chcemy, aby Booksy służyło do umawiania wszystkich możliwych usług.


Stefan Batory – Oberwaliśmy, ale to nas zdopingowało do działań. Chcemy, aby Booksy służyło do umawiania wszystkich możliwych usług.

Fot.: Materiał prasowy

Z Kolbuszowej w świat

Już pierwsza firma, którą jako 22-latek stworzył z siedmioma kolegami, przyniosła mu sporo traumatycznych doświadczeń. Głównym biznesem EO Network było tworzenie stron internetowych dla firm. Stefan został prezesem, choć nie miał pojęcia o księgowości czy podatkach. Start był niezły, zdobyli sporo zamówień, ale po paru miesiącach na światowych rynkach pękła „bańka internetowa”. Większość młodych wspólników odeszła z EO Network do korporacji.

Batory z dwoma kolegami został, jak twierdzi, w poczuciu odpowiedzialności za firmę, pracowników i niezapłacone faktury. Biznes szedł słabo, ale on uparł się, że spłaci wszystkie długi. A potem zamknie firmę i da sobie spokój z przedsiębiorczością. Przez prawie dwa lata wypłacał sobie symboliczną pensję, 200 zł miesięcznie. Żywił się prawie wyłącznie ziemniakami, żartuje, że potrafi przyrządzać je na prawie sto sposobów.

Nie dał za wygraną. Kupił na kredyt garnitur i zaczął wędrówkę po klientach. A że biznes znów zainteresował się internetem, dla EO Network odwróciła się karta. Spłacili długi, obroty rosły. Kilka lat później mieli już 40 mln zł przychodów rocznie i kilka milionów złotych zysku. W 2011 r. 34-letni Batory wprowadził spółkę na warszawską giełdę, a wkrótce potem odsprzedał udziały wspólnikowi. Ale nie poszedł do korporacji.

Pochodzący z Kolbuszowej na Podkarpaciu Stefan imię ma po ojcu i po dziadku. Gdy był dzieckiem, jego rodzice prowadzili sklepik osiedlowy. – Nosiliśmy z bratem towar, robiliśmy remanent, czasem sprzedawaliśmy. To mi uświadomiło, że prowadzenie biznesu wymaga dużej odpowiedzialności – wspominał.

Na 14. urodziny dostał w prezencie komputer. Jedyny wtedy w Kolbuszowej informatyk nauczył go podstaw programowania baz danych. Po kilku miesiącach napisał mamie program do fakturowania dla zakładu krawieckiego, potem do prowadzenia magazynu.

Twierdzi, że jego edukacja to miks przypadku i szczęścia. Bo trochę przez przypadek dostał się do dobrego liceum z poszerzonym angielskim, a po dwóch latach uśmiech fortuny dał mu roczne stypendium w USA, w ramach grantu American Institute for Foreign Studies dla uzdolnionej młodzieży. – Zobaczyłem, jak wygląda świat. Kiedy wróciłem do kraju i poszedłem na studia, nie czułem, że istnieją jakiekolwiek bariery – wspominał.

Kuratorium nostryfikowało mu dyplom ukończonego w Iowa liceum, więc mógł od razu iść na studia. Wybrał informatykę na Politechnice Warszawskiej, ale na egzaminie zabrakło mu punktów, więc ostatecznie jest absolwentem fizyki i matematyki stosowanej. Jeszcze w czasie studiów zaczął pracować w firmie Internet Securities, jednym z pionierów internetu nad Wisłą. Po czterech spędzonych tam latach stał się specem od aplikacji internetowych.

Czytaj też: Co nam zrobią roboty

Wojna taksówkowa

Nic dziwnego, że jego późniejsze biznesy opierały się właśnie na apkach. Po szkole życia, jaką była dekada spędzona w EO Network, 33-letni Batory postanowił stworzyć w Polsce „zdalną” korporację taksówkową, działającą podobnie jak raczkujący wtedy Uber. Nie spodziewał się jednak, że napotka tak wielkie przeszkody. Pierwsze lata były gehenną. Licencjonowani taksówkarze chętnie podpisywali z nimi umowy, w większości traktując pracę dla iTaxi jako dodatkową, obok tej w tradycyjnych korporacjach. Już w pierwszych miesiącach aplikację ściągnęło kilkadziesiąt tysięcy warszawiaków, jednak gdy Batory i jego długoletni wspólnik, Konrad Howard, zacierali już ręce, korporacje taksówkowe niemal z dnia na dzień zakazały kierowcom pracy dla ich start-upu. Własnych kierowców nie mieli wtedy zbyt wielu. Klienci zamawiali taksówki w iTaxi, ale zleceń nie miał kto realizować. Ta wojna taksówkowa trwała ponad dwa lata.

W końcu zbudowali własną bazę taxi, w dużej mierze dzięki wsparciu kapitałowemu z zewnątrz, m.in. ze strony Sebastiana Kulczyka. Po kilku latach jego start-up stał się jednym z największych graczy na tym rynku. W 2017 r. Batory odsprzedał udziały w iTaxi. W tym czasie rozkręcał już Booksy.

Życie w biegu

Tu zaczęło się od biegania. Wcześniej go nie lubił, ale jako 34-latek nie miał wyboru, bo mocno przybrał na wadze. W końcu przystał na ofertę kolegi, by wspólnie biegać. Po jakimś czasie ten doświadczony już biegacz zaproponował mu start w Maratonie Piasków. Sześć dni biegu z plecakiem wypchanym jedzeniem, napojami i odżywkami, w sumie 250 km po piaskach Sahary. Batory podjął wyzwanie.

W czasie intensywnych treningów nabawił się problemów ze ścięgnem Achillesa i mięśniami, szukał pomocy u znajomego fizjoterapeuty. Ale przez ponad tydzień nie mogli się umówić. Wtedy uznał, że jest miejsce na aplikację do umawiania wizyt w szeroko rozumianej branży beauty, bo coraz więcej ludzi dba o wygląd i kondycję. I najlepiej uruchomić taki biznes najpierw w USA, gdzie ten rynek wart jest ponad 100 mld dol. Stwierdził, że jeśli tam się przebije ze swą apką, to ma szanse zawojować cały świat.

Biegać nie przestał. Zaliczył wiele maratonów i ultramaratonów, mówi, że wycofał się tylko raz, podczas ponad 200-km ultramaratonu wokół Balatonu, gdy miał problemy ze stopami.

Booksy już wtedy rozwijało się szybko, po trzech latach byli obecni na ponad 20 rynkach, poza USA i Polską m.in. w Brazylii, RPA i Singapurze. W 2016 r. pozyskali kilkanaście milionów złotych od międzynarodowego funduszu RTA Ventures, dwa lata później zebrali trzy razy więcej od brytyjskiego funduszu Piton Capital, a także od funduszu Manta Rey Sebastiana Kulczyka. A kolejna runda finansowania z 2019 r. dała im ok. 120 mln zł. Stali się największym na świecie serwisem rezerwacyjnym w branży beauty. W Polsce byli już rentowni, podobnie jak w kilku amerykańskich miastach. Umacniali się na kolejnych rynkach, w Wielkiej Brytanii, Indiach czy na Filipinach. Wciąż dużo wydawali na marketing, ale pojawił się nowy trend: salony kosmetyczne i fryzjerskie same zaczęły się do nich zgłaszać po subskrypcję Booksy. Mogli się chwalić, że z ich usług korzystają fryzjerzy Baracka Obamy, Christiana Ronaldo i Leo Messiego, a także stylistka Beyoncé.

I nagle zimny prysznic pandemii i lockdownów. Ale Batory z Howardem nie poddali się. Już późną wiosną, po odmrożeniu gospodarek, przychody znów zaczęły dynamicznie rosnąć. Jesienne lockdowny na świecie nie były już tak dotkliwe, odchudzone Booksy radziło sobie finansowo znacznie lepiej niż pół roku wcześniej.

Postanowili też wyjść poza branżę beauty. – Oberwaliśmy, ale dziś mam wrażenie, że to nas wzmocniło i zdopingowało do działań. Chcemy, aby Booksy służyło do umawiania wszystkich możliwych usług – przekonywał.

Zaczęli od umów z bankami – by przez ich aplikację można było rezerwować wizyty w oddziałach. Potem dogadywali się z firmami ubezpieczeniowymi i operatorami telefonii komórkowej. Wśród klientów pojawiły się nawet sieci handlowe. Booksy ma być portalem do umawiania wszystkiego, od wymiany opon po wizytę w urzędzie gminy.

Jednak za bodaj największy sukces zeszłego roku Batory uważa dopiętą w grudniu fuzję z Versum Sebastiana Maśki, prowadzącym serwis rezerwacyjny nr 2 w branży beauty na naszym rynku, pod marką Moment. Dotąd zawzięcie rywalizowali, teraz połączą siły pod logo Booksy, które zwiększy liczbę użytkowników z niespełna 8 do ok. 13 mln.

Ta reaktywacja nie mogła ujść uwagi funduszy inwestycyjnych. Z początkiem roku dostał rekordowy w historii polskich start-upów zastrzyk kapitału, prawie 120 mln dol., m.in. od funduszy Cat Rock Capital i Sprints Capital. Pieniądze pójdą na dalszą globalną ekspansję.

– Chcemy ostatecznie wygrać Stany. Myślimy o wprowadzeniu firmy na nowojorską giełdę. Marzymy, żeby zbudować największą firmę pochodzącą z Polski, której marka będzie równie rozpoznawalna jak Coca-Cola – zapowiada Batory.

Czytaj więcej: Zakaz niedzielnego handlu obowiązuje już tylko na papierze

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMetal Gear Solid 4 zestarzało się z klasą. Remaster potrzebny na wczoraj
Następny artykułKędzierzynian nakręcił film o trudnej miłości dwóch dziewczyn. Premiera w przyszły piątek na Szkwale