A A+ A++

Wybory parlamentarne w Rosji zaczynają się w piątek. Jak nigdy przedtem będą to wybory wyłącznie dla zwolenników Putina i rodzaj plebiscytu, którego celem jest demobilizacja oponentów i sprawne przeprowadzenie wyborczej operacji logistycznej.

Kończąca się kampania wyborcza przed rozpoczynającymi się pod koniec tego tygodnia wyborami do rosyjskiej Dumy państwowej (17-19 września) była najnudniejsza w historii. Opozycja – wyeliminowana. Media niezależne – zakneblowane i opieczętowane obowiązkową, zamieszczaną pod każdym tekstem formułką, że są „zagranicznymi agentami”. To samo nieliczne jeszcze organizacje pozarządowe. Emocje – zerowe.

Nawet te sztucznie kreowane zwykle przed wyborami przez kremlowskich „spindoktorów”. Tym razem ci sami specjaliści od zarządzania przekazami władzy i kreowania posłusznej sceny politycznej, robili wiele, by o wyborach…niewiele mówiono. Ba, robił to sam Władimir Putin, który na ostatniej prostej kampanii wyborczej udał się do tajgi na odpoczynek i zamiast mobilizujących wystąpień, raczył Rosjan filuternymi zdjęciami z lasu, po którym wędrował w towarzystwie ministra obrony Siergieja Szojgu.

Zmienili nazwiska i wygląd, by odebrać głosy opozycyjnemu kandydatowi w Petersburgu

Taki jest bowiem kremlowski plan na wybory. Wyciszyć emocje. Nie dopuścić do prawdziwej debaty. Nawet tej, w ramach systemu. Odhaczyć wybory, bo są w kalendarzu. Podnosić frekwencję kremlowski przemysł wyborczy jednak umie, nawet kiedy Rosjanie niezbyt ochoczo idą do urn.

Marzenia o Dumie

Według przeprowadzonych na przełomie sierpnia i września badań ośrodka WCIOM 51 proc. respondentów jest przekonanych, że na wybory pójdzie. Frekwencja marzeń dla Kremla to ponad 60 proc. Taka była w czasie wyborów w 2007 i 2011 – w czasie sondażowej hossy Putina i wtedy, kiedy polityka jeszcze potrafiła budzić emocje. Już w poprzednich wyborach do Dumy do urn poszło niecałe 48 proc. Rosjan, co na Kremlu odnotowano jako porażkę.

Osiągnięcie dziś frekwencji ponad połowy wyborców również będzie wymagało uruchomienia machiny biurokratycznej i sztuczek przy urnach. Pierwsze sygnały już napływają – np. Nowaja Gazieta” donosi, że w obwodzie rostowskim są organizowane punkty wyborcze dla bezdomnych i mieszkańców samozwańczych republik z ukraińskiego Donbasu (DRL i ŁRL). Ułatwi to manipulacje, bo nikt nie jest w stanie kontrolować liczby takich wyborców.

Partia władzy, Jedna Rosja, według sondaży zbierze nieco poniżej 30 proc. głosów. Drudzy są komuniści z KPRF, z ponad 16 proc. poparciem. W przełożeniu na kształt Dumy wyglądać to będzie tak, że jedna Rosja zbierze prawdopodobnie 40-42 proc. mandatów, KPRF 19 proc., a LDPR (partia Władimira Żyrinowskiego) ok. 11 proc. Do parlamentu mogą dostać się również narodowo-lewicowi populiści z koalicji „Sprawiedliwa Rosja- Patrioci Rosji – Za prawdę” (8 proc.) oraz być może nowa, centrowo liberalna partia grupująca mieszankę celebrytów i przedsiębiorców, „Nowi ludzie” (5 proc.).

Dla kremlowskiej partii władzy mogą to być najgorsze wyniki od lat. Słabiej było na początku ery putinowskiej, w 2003 r., kiedy panował jeszcze względny pluralizm, konkurencja była rzeczywiście większa, a partia władzy dopiero się formowała. Takie wyniki zbliżających się wyborów dadzą Jednej Rosji większość, ale nie większość konstytucyjną. Wiele będzie zależało od okręgów jednomandatowych, gdzie równie jak aparat partyjny, liczy się osobowość kandydata. Kremlowi na Dumie zależy, ale jeszcze bardziej chce mieć spokojnie przeprowadzone wybory i zmobilizowany swój, żelazny elektorat. Nawet kosztem gorszych wyników.

Kampania nudy

Duma nie jest najważniejszym ośrodkiem władzy w Rosji. Zaczęła tracić znaczenie już w czasach Borysa Jelcyna. Rosyjski prezydent lat 90. Walczył z parlamentem bardzo dosłownie. W 1993 r. ostrzelał ówczesny budynek rosyjskiego parlamentu (wtedy jeszcze odziedziczonej po ZSRR Rady Najwyższej) „biały dom” z czołgów. Po tych wydarzeniach odbyły się chyba jedne z bardziej wywołujących prawdziwe emocje wyborów do nowej Dumy Państwowej. Jednocześnie znaczenie parlamentu systematycznie topniało.

Kiedy do władzy doszedł Władimir Putin, postanowił umeblować scenę polityczną według dość prostego schematu: w centrum wielka, dominująca partia władzy (Jedna Rosja), na skrzydłach „przystawki” koncentrujące, w skrócie dwa typy elektoratu, umownie lewicowy i nostalgiczny, postradziecki (KPRF), oraz imperialny, nacjonalistyczny (LDPR). Znalazło się miejsce i dla radykalnych populistów (Sprawiedliwa Rosja), a do czasu było i dla liberalnej opozycji.

Putin zredukował rolę Dumy do sprawnej maszynki do przegłosowywania ustaw, oraz platformy do lobbingu interesów regionalnych i korporacyjnych. Właściwie Duma z poprzednich wyborów, z 343 mandatami Jednej Rosji (na 450 miejsc w dumie) i trzema „przystawkami” byłaby idealna. Tyle że od 2016 r. nabrzmiały wśród Rosjan niepokojące Kreml emocje. Wybuchały momentami bardzo gwałtowne protesty – np. w obronie Aleksieja Nawalnego, czy te w Chabarowsku w ubiegłym roku. Popularność Putina mocno nadwątliła reforma emerytalna, oraz stagnacja w gospodarce. Narastało poczucie apatii i zmęczenia.

W podmoskiewskim miasteczku odbył się kurs fałszowania wyborów

Kremlowscy „spindoktorzy” zazwyczaj mieli na wybory mnóstwo pomysłów. Kreowali nowe partie, wprowadzali na listy wyborcze pozorujących walkę kandydatów i narzucali emocjonującą społeczeństwo narrację. Tym razem niewiele się jednak działo. Co nie znaczy, że władza nie poszła na wybory bez strategii. Armia doradców oczywiście pracowała w regionach, w poszczególnych okręgach wyborczych i na poziomie centralnym. Głównym zdaniem, postawionym nawet przed spektakularnym sukcesem partii władzy, było zapewnienie spokoju. Po ciężkim, pandemicznym roku, po rozprawie z opozycją i po doświadczeniach z Białorusi, Putin chciał mieć spokojne, niemal niezauważone i sprawnie przeprowadzone wybory. Kreml za wszelką cenę studził emocje. Jeśli mobilizował, to tylko swój, żelazny elektorat. Stąd pod koniec sierpnia Putin obiecał jednorazową wypłatę 10 tys. rubli emerytom, a 15 tys. – żołnierzom. Agitacja była ukierunkowana jedynie na klasę „budżetową”, pełna nostalgii po czasach radzieckich i oparta o kult Putina.

Tylko dla swoich

Głównym instrumentem kształtowania spokojnej kampanii było odrzucenie wszelkich kandydatów, którzy mogli potencjalnie sprawiać kłopoty, już na etapie formowania list wyborczych, w lipcu i sierpniu. Tak było np. w wyjątkowo newralgicznym Kraju Chabarowskim. Komisja wyborcza po prostu odrzuciła np. kandydaturę Antona Furgała. To syn Siergieja Furgała, aresztowanego w ubiegłym roku gubernatora z Chabarowska. W jego obronie zaczęły się ogromne, zaskakujące władze i trwające kilka miesięcy protesty. Mieszkańcy dalekowschodniej prowincji po prostu poczuli się dotknięci, że Moskwa zabrała im gubernatora. Anton Furgał chciał startować po hasłem „syn za ojca”. Ale nie wystartuje, podobnie jak większość kandydatów, których uznano za na tyle nieprawomyślnych, że mogą zyskać głosy wściekłych na Kreml mieszkańców. W efekcie ci, którzy nie chcą głosować na partię władzy i jej przystawki, nie pójdą na wybory wcale. W podobnej sytuacji są zresztą miliony Rosjan.

Władza zablokowała kandydatów realnej opozycji, albo ich wtrąciła do więzień, lub zmusiła do emigracji. Nie dopuściła do udziału w wyborach tzw. młodej, nowej opozycji – ludzi związanych z Aleksiejem Nawalnym i protestami ostatnich lat. Struktury Nawalnego zostały zdelegalizowane, a kluczowi działacze wyjechali za granicę (jak np. jedna z najbliższych jego współpracowniczek, Lubow Sobol, czy Dmitrij Gudkow. Dochodzi też znużenie politykami. Giennadij Ziuganow, czy Żyrinowski, którzy pełnią w kremlowskiej układance rolę liderów opozycji. To dinozaury rosyjskiej polityki.

Kreml już zimą i wiosną postarał się o zbudowanie wrażenia, że te wybory nie mają sensu, bo i tak będą przeprowadzone po jego myśli. To przekaz dla klasy średniej i dla młodzieży: nie idźcie na wybory, nie ma złudzeń, Duma i tak nie będzie was reprezentować. Ten przekaz okazał się skuteczny. Jego efektem będzie niższa frekwencja, ale i Duma pozbawiona niepewnych elementów, oraz demobilizacja antykremlowskiego elektoratu.

W ten sposób Putin uzyska Dumę, która tylko z nazwy będzie parlamentem. Bo w żaden sposób nie będzie reprezentować sporych grup rosyjskiego społeczeństwa. Nawet czysto symbolicznie, choćby kilkoma deputowanymi. Natomiast taki parlament zapewni sprawne przejście Putina do przedłużonych rządów w 2024 r. Wtedy kończy się obecna kadencja Putina, a kadencja wybranej za tydzień Dumy trwać będzie do 2026 r.

Rosyjska opozycja jest na razie rozbita, a duża część społeczeństwa pogrążona w apatii. Zabetonowanie sceny politycznej i utrwalenie jej w kształcie narysowanym lata temu było celem. Tylko że tak się nie da. Pod fasadą coraz mniej nawet udającego demokrację systemu buzują prawdziwe emocje. I kiedyś eksplodują, a ich erupcja będzie tym bardziej dramatyczna, im bardziej zabetonowana będzie dziś rosyjska polityka.

Michał Kacewicz/belsat.eu

Inne teksty autora w Dziale „Opinie”

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPolicja poszukuje kolejnych złodziei
Następny artykułBałtycki Komentarz Sportowy – Odcinek 19