A A+ A++

Nie bójmy się tych słów. Jest sport, w którym jesteśmy dominatorami.
Tym sportem nie jest, wbrew wszelkim pozorom (ha, ha, ha) i znakom na ziemi i niebie (ha, ha, ha, ha), piłka nożna. Mimo, że w roku 2020-tym mamy najlepszego piłkarza na świecie.
Nie jest nim też tenis. Mimo, że mamy może największy w tej chwili, licząc w skali całego globu, tenisowy talent.
Nie chodzi mi też o żużel, choć pewnie można mieć wątpliwości. W końcu to my mamy podwójnego w ostatnich dwóch latach, mistrza świata, a drużynowo rozbijamy resztę od lat. Przynajmniej tak było, póki to, jako tako, śledziłem i nie zamykałem na to uszu.
Nie mam również na myśli siatkówki, chociaż dwa ostatnie mistrzostwa świata zgarnęliśmy bez niczyjej łaski. W tej chwili bowiem, z powodu pandemii, zupełnie nie wiadomo kto w tym sporcie, w sensie reprezentacji, jaką wartość reprezentuje.
Gdyby ktoś się jeszcze nie domyślił o jakim sporcie będę pisał to, bolejąc nad jego refleksem tudzież mając bekę z jego braku orientacji w sprawach tak ważnych jak sport, wyjaśniam i podpowiadam. Chodziło mi, dobry choć w pewnym sensie pokrzywdzony przez los człowieku, o skoki narciarskie.
Parę linijek wyżej napisałem, że jesteśmy w skokach dominatorami. I to, mimo upływu tych paru linijek, cały czas podtrzymuję. Natomiast jedno trzeba sobie też powiedzieć otwarcie. Takiej dominacji jak nasza w Turnieju 4 Skoczni w ostatnich latach, to nie widział w skokach nikt od czasu… poprzedniej, ponad dwa razy dłuższej, dominacji Austriaków w tym samym Turnieju. Dominacji, która zakończyła się, o ile mnie pamięć nie myli, tuż przed rozpoczęciem naszej. Jakie dwa lata. Tyrolczycy i im podobne panowali niepodzielnie w Turnieju 4 Skoczni przez bite siedem lat z rzędu, zdobywali „Złotego Orła” nie pojedynczo, ale wygrywając z reguły parami, a raz nawet całą trójką. Raz tylko chyba, niech będzie dwa, zdarzyło się w tym czasie, że na podium, oczywiście najwyższym, stał tylko jeden Austriak. We wszystkich innych przypadkach stało ich na nim co najmniej dwóch. A w sezonie 2011/12, jak wspomniałem, trzech. Zimą 2009/10 w szóstce było ich, tak jak Polaków w tym roku, czterech. Tyle, że trzeci z nich skończył Turniej na miejscu czwartym, a nie tak jak teraz Żyła, na piątym. I szóste miejsce zajęli samodzielnie, a nie dzieląc je z innym skoczkiem.
Dlatego też, ciesząc się niebywale z tego, co tu dużo gadać, wielkiego sukcesu, miejmy na uwadze to że, po pierwsze, nie jesteśmy jedyni, a nawet pierwsi, którzy porozstawiali pozostałe Turniejowe bractwo po kątach jak dzieci, a po drugie, że to się kiedyś na pewno zmieni, choćby nam się wydawało, że będzie nie wiadomo ile trwać. Austriacy, na ten przykład, do dziś sprawiają wrażenie, że im się tak zdawało. Co za dobrze na ich dyspozycję w Turnieju nie wpływa.
Ale tym bardziej jest powód, by tę przewspaniałą wygraną celebrować. Szczególnie, że przecież niebywałe były jej okoliczności. Ludzie! Przecież 10 dni temu odbyły się w Oberstdorfie kwalifikacje do pierwszego z turniejowych konkursów. Odbyły się bez Polaków, których zdyskwalifikowano za domniemanego wirusa w organizmie Klemensa Murańki! A my tu, 10 dni później, świętujemy nie tylko niepodważalny triumf Stocha, ale do tego podium Kubackiego i obecność czterech Polaków w szóstce!
Są rzeczy dla mnie niepojęte. Od 28 grudnia 2020 roku, dzięki organizatorom konkursu w Oberstdorfie, wachlarz tychże rzeczy z lekka się poszerzył. Przynajmniej o dwie. Nie chce mi się jednak tego wątku rozwijać, bo znów jakiś obrońca uciśnionych zrobi ze mnie niemcożercę, a ja wcale do nich nie należę. No ale to, co akapit niżej, napisać muszę.

Pierwsza z wspomnianych dwóch niepojętych rzeczy to sposób, w jaki można, na mocy obowiązujących absurdalnych przepisów lokalnych, wyeliminować, i to bez powodu, z rywalizacji w niezwykle ważnych zawodach (czasem, być może, najważniejszych w roku, a innym razem może nawet czteroleciu) sportowca czy wręcz całą grupę sportowców, dla których te zawody są niemal wszystkim, nie biorąc za to żadnej odpowiedzialności. Przecież gdyby nie interwencja rządowa, to zamiast czterech Polaków w szóstce mielibyśmy wszyscy sześć, a może raczej szesnaście czy osiemnaście (bo tyle ich gdzieś jest, czy było w tamtym momencie, do końca sezonu) najbliższych konkursów w czterech. Ale literach. Tylko dlatego, że ktoś nie umie zrobić wiarygodnego testu! To na tym ma ten świat polegać? Na interwencjach premierów w sprawach skoków narciarskich? W sprawach, które powinien załatwić, na miejscu, powiatowy czyli po ichniemu chyba „kreisowy”, lekarz? Druga rzecz to nierówne traktowanie różnych nacji ze szczególnym uwzględnieniem „swoich”. A pozwolenie na udział Niemców w Turnieju, kiedy de facto byli w tej samej sytuacji co my, i wytłumaczenie tego faktu w taki, a nie inny sposób (przypomnę: wg Niemców ich fizjoterapeuta miął tylko ZDALNY kontakt z zawodnikami) jest tak kuriozalne, że przejdzie chyba nie tylko do annałów skoków narciarskich, ale będzie cytowane w kronikach wszelakich.
Wszyscy uczą się na błędach. FIS, jak widzę, też. Na szczęście. Przed Ga-Pa zdiagnozowano COVID-a u jednego z Rosjan, ale nikt już w Niemczech nie chciał dyskwalifikować całego rosyjskiego związku narciarskiego i odsuwać od Turnieju całej rosyjskiej drużyny plus dziadków, najlepiej z obu stron, zarażonego. Ograniczono się do samego Mańkowa i jego kolegi z pokoju. Co było, jak sądzę, rozwiązaniem zdroworozsądkowym.
A teraz już o stronie sportowej. Nie byliśmy przed Turniejem głównymi jego faworytami. Byli nimi niewątpliwie Norwegowie, to znaczy Halvor Granerud dokładnie i Niemcy w postaci świeżo upieczonego mistrza świata w lotach, Karla Geigera oraz szalejącego w listopadzie, ale również cały grudzień będącego w bardzo wysokiej dyspozycji, Marcusa Eisenbichlera.
Być może ulga, jaką odczuli z tytułu dopuszczenia do zawodów, miała jakiś dodatkowy wpływ na świetne wyniki Polaków w Turnieju. Ale, jeśli w ogóle miała, to był to właśnie wpływ dodatkowy. Taki bonus. Na pewno nie decydujący. Stoch nie dlatego wygrał 69-ty Turniej 4 Skoczni, że po decyzji jury czuł się tak, jakby mu założono współczesny, nowo wymyślony, odpowiednik wiązań Ammanna z roku 2010. On to zrobił, bo został do tego Turnieju świetnie przygotowany. Pozostali zresztą też. Mam, co prawda, swoje zdanie na temat trafienia Polaków z formą (moim zdaniem przestrzelili, bo chcieli wygrać, przynajmniej Stoch, w Planicy, a nie w Bischofshofen, tylko rzeczona forma przyszła o kilka tygodni za późno), ale to nie na ten temat rozmawiamy.
Może za wcześnie jeszcze na takie definitywne wnioski, ale zaczynam coraz bardziej, już zresztą o tym pisałem, dostrzegać wady naszego poprzedniego selekcjonera. I na tym tle zalety obecnego. Nie zamierzam w żadnym razie kwestionować warsztatu Stefana Horngachera. Nie ma zresztą po temu żadnych podstaw. Może poza popadnięciem w ruinę Macieja Kota. Ale, de facto,  popadł on w tę ruinę po uprzednim wydźwignięciu go przez Austriaka z poprzedniej (w którą, notabene, zapędził zakopiańczyka niezapomniany Kruczek; nie tylko jego zresztą). Ogólnie pisząc, bo kto wie czy zasługi Macieja Maciusiaka nie były tu równie duże. Natomiast niewątpliwą winą austriackiego szkoleniowca było wydzielenie wąskiej kadry czterech czy góra pięciu skoczków i odseparowanie ich od reszty kadr niczym teraz zrobili z naszą kadrą Niemcy przed Turniejem. Odseparował ich, zablokował pozostałym dostęp do wszelkich nowinek, nie było wspólnych treningów, wymiany doświadczeń między trenerami wszystkich kadr. Zrobił wynik dla wyniku. Po to, żeby mieć kartę przetargową w negocjacjach z nowym pracodawcą. Przyszłość polskich skoków (tę odległą, ale i tę za lat dwa czy cztery) mając w poważaniu. W znaczący sposób przyczynił się do rezygnacji z dalszej kariery kilku skoczków, którzy sroce spod ogona przecież nie wypadli. W tym dwóm, z zaledwie dziewięciu, konkursowych polskich zwycięzców PŚ, z których jeden był w wieku 25 czy 26 lat, czyli w wieku dla skoczka optymalnym!
Doleżal jest zupełnie inny. Nie wiem czy tak dobry merytorycznie jak Austriak. Może i nie. Ale dużo lepiej dogaduje się z zawodnikami. I też ma wyniki. W końcu dwie wygrane w T4S, 10 wygranych przez półtora sezonu konkursów i 27 podiów PŚ czy medal drużyny w MŚwL to nie jest chyba jakieś tam byle co. W zeszłym sezonie można było jeszcze złośliwie opowiadać, że to pochodna pracy Austriaka. Sam tak przez chwilę myślałem. Teraz już nie. Teraz ewidentnym staje się że, oprócz olbrzymich umiejętności poszczególnych skoczków, to efekt solidnej pracy trenerskiej i właściwego treningu, większego zaufania trenera głównego do asystentów i, co ma ogromne znaczenie, świetnej atmosfery w drużynie. Ponadto. Zobaczmy ile punktów zdobyli za Doleżala zawodnicy spoza „horngacherowskiej” kadry A. Czyli Stękała, Zniszczoł, Murańka i Wąsek. 409 naliczyłem!  A wygląda na to, że to będzie cały czas rosło. Czech nie udaje, że jest najmądrzejszy i wie wszystko najlepiej. I to jest czynnik, który go nam zdecydowanie przybliża.
Przy okazji chciałbym napisać o jeszcze jednym trenerze. Nazywa się Maciej Maciusiak. Wyśmiewany za Kruczka, lekceważony za Horngachera. Teraz tez nie wiem jak do końca traktowany, bo za każdym razem stoi gdzieś na boku albo go w świetle kamer w ogóle nie ma. A ten skromny facet przyczynił się w ogromny sposób do reaktywacji, najpierw Kota i Kubackiego, a teraz Stękały. Również, na tyle na ile się dało, Zniszczoła i Murańki.
A teraz wróćmy do Turnieju. Miał jednego bohatera, ale to dopiero w Austrii. W Niemczech miał kilku. Geigera, trzech i pół Polaka oraz Graneruda. Tego ostatniego wymieniłem na końcu, ale konia z rzędem, kto po niemieckiej części dalej nie uważał go za głównego faworyta. Tym bardziej, że był przecież po dwóch konkursach liderem. Z pierwszej połowy Turnieju najbardziej musiał każdemu utkwić w głowie niewątpliwie skok Dawida Kubackiego w Ga-Pa zakończony rekordem skoczni. Ale nie tylko. Również fantastyczna walka Stocha z Geigerem w zawodach inauguracyjnych. Także polska dominacja w Garmisch. No i, powodujący lekkie zdziwienie, brak Graneruda na najwyższym podium. Tak w jednych, jak i drugich zawodach. A na koniec jeszcze znakomite rezultaty, nie skaczącego nigdy wcześniej w niemieckiej części Turnieju,  Andrzeja Stękały.
Konkursy w Innsbrucku nigdy nie były sprawiedliwe. Ale to nie znaczy, że nie zdarzało się, że czasem wygrywali w nim jednak najlepsi. Dokładnie tak samo było tym razem. Nie było równych warunków. Ale niewątpliwie wygrał zdecydowanie najlepszy. Co do kolejności na innych pozycjach, to faktycznie mogło być różnie, przy czym miotającemu gromy na wszystkie strony Granerudowi kazałbym, zamiast grozić mu śmiercią w internecie (swoją drogą niektórzy polscy internauci to wyjątkowe świry są),  porównać warunki panujące podczas jego drugiego skoku i drugiego skoku Piotra Żyły. Albo sumaryczny wiatr z obu skoków z Rioju Kobajaszim czy Eisenbichlerem. I by się chłop pewnie uspokoił.
W ogóle ta cała sytuacja to kuriosum jakieś jest. Media biegają za skoczkami, prowokują ich i nagrywają 10 sekund po nieudanym skoku, a potem podchwytują to, co powiedzieli w, wytłumaczalnych w końcu, emocjach i złości, i robią z tego aferę. Ja kiedyś, na ME podczas meczu z Niemcami, tuż po tym, jak Piszczek podał przed naszym polem karnym wprost pod nogi rywala, powiedziałem w emocjach, że robi za piątą kolumnę Niemców na ten mecz. Pięć sekund później wiedziałem, że należy mi się kompres na czoło. A jakbym był kimś ważnym i jakby tak wtedy jakiś dziennikarzyna podstawił mi mikrofon pod nos? Do tej pory robiłbym pewnie w przestrzeni publicznej za niezrównoważonego psychicznie homofoba. Na szczęście słyszały to tylko trzy osoby, które po tychże pięciu sekundach, razem ze mną zresztą, lały z tego do końca meczu. Czasem, po prostu, człowiek coś palnie. Młody człowiek szczególnie. A co dopiero jak mu przed chwilą uciekło sprzed nosa 20000 EUR. Moim zdaniem należy wziąć przeprosiny Norwega za dobrą monetę i zamknąć temat. Ma we łbie, jak to mówiła niegdyś moja Babcia, lekko poprzestawiane (w końcu kto normalny skacze na nartach z gołą dupą?), ale jest dobry. A to trzeba w każdym sportowcu, i człowieku w ogóle, cenić, a nie hejtować tylko dlatego, że może wygrać z naszym. Jak Granerud będzie takie zachowania w przyszłości ponawiał, to wtedy można go piętnować. A na razie proponuję o incydencie zapomnieć.
Natomiast nie sposób zapomnieć o przedbischofshofenowej narracji norweskich mediów które, próbując zagotować Stocha tak, jak kiedyś robiły to z Kowalczyk, rozpisywały się o dużym prawdopodobieństwie odrobienia strat przez Graneruda w ostatnim konkursie sugerując, że nie powinno mu to przysporzyć aż tak dużych trudności, bo do odrobienia jest „zaledwie 10 pkt na skok”. Okazało się, że w każdym skoku różnica wyniosła więcej, bo 15 punktów. Tyle, że na korzyść Polaka.
Bischofshofen to był popis jednego aktora jeszcze większy niż Innsbruck. I nieporównywalnie większy niż finałowe konkursy poprzednich Turniejów 4 Skoczni, które Kamil wygrywał. Nie ma żadnych wątpliwości, że 69 Turniej 4 Skoczni wygrał zdecydowanie najlepszy skoczek tego Turnieju. Przy czym, bo sprawdziłem, najlepszym skoczkiem w historii tej imprezy Polak na pewno jeszcze nie jest. I chyba jednak już nie będzie. Stał tu na podium 12-krotnie (7-4-1), a taki Weissflog, na przykład, aż razy 28 (10-11-7). Janne Ahonen jeszcze częściej (9-11-9).
Raz jeszcze chciałem poświęcić chwilę Andrzejowi Stękale. Nasz, wygnany z reprezentacji przez Horngachera, a przywrócony kadrze przez Maciusiaka, zmartwychwstaniec robi furorę od samego początku tego sezonu, ale to, co nawyprawiał podczas tegorocznego T4S, musi budzić niekłamany szacunek. Został szóstym skoczkiem Turnieju, a gdyby ewidentnie nie zepsuł drugiej próby w Innsbrucku, to byłby niewątpliwie jeszcze przed Piotrem Żyłą.
O tym jak zdominowaliśmy Turniej świadczy łączna ilość pucharowych punktów, szczególnie jeśli zestawimy ją z punktami rywali. Otóż. Z liczących się w rywalizacji o PN sześciu reprezentacji, Polska wywalczyła w Turnieju łącznie 813 oczek, Norwegia 495, Niemcy 436, Austria o cztery mniej, Słoweńcy 286, a Japończycy jeszcze dwa mniej. To jest pogrom! Przystępowaliśmy do Turnieju mając nad Norwegią 46 punktów przewagi. Aktualnie ta przewaga wynosi już 364 punkty. Oprócz Macieja Kota, którego sensowność wyjazdu na Turniej wydawała mi się od początku wątpliwa ( w dużo lepszej dyspozycji, mimo mniejszych punktów w PK byli przed Turniejem i Wolny, i Wąsek), każdy ze skoczków polskiej kadry ma w te punkty swój wkład. O najlepszej czwórce już może wystarczy. Olek Zniszczoł i Klimek Murańka punktowali po dwa razy. Zakopiańczyk w konkursach niemieckich (łącznie 10 punktów), skoczek z Cieszyna z kolei w austriackich (18). Lepsze wrażenie robi w tej chwili oczywiście Zniszczoł. I to on, zasłużenie jest w ekipie na Neustadt. Murańka, tak jak i Kot, zostaje zastąpiony przez zmiennika. I słusznie. Po tym jak został ojcem, mocno się chyba rozkojarzył.  
No to może wreszcie parę słów o innych. Największy zawód spotkał oczywiście kibiców lidera i wicelidera klasyfikacji generalnej PŚ. Ale czy ci dwaj aż tak zawiedli? Ok, w porównaniu z tym co skakali wcześniej, na pewno. Tyle, że do tego sezonu ani Niemiec, ani tym bardziej Norweg, nigdy nie należeli do największych dzików w stadzie. Od kilku lat w skokach najwięcej do powiedzenia, oprócz będącego aktualnie w lekkim kryzysie Kobajasziego Młodszego, mieli Stoch, Kraft, w nieco mniejszym stopniu Geiger i Kubacki. Od kilku lat Kraft zawsze zawala konkurs w Ga-Pa? Więc kto powinien stać na końcowym podium Turnieju? Pozostała trójka. A kto stał? Dziękuję.
Zaczynają sprawiać lepsze niż na początku sezonu wrażenie pozostali Norwegowie. Johansson, Tande, a przede wszystkim Lindvik. Budzi się pomalutku Rioju, z którym o pierwszeństwo w kadrze cały czas rywalizuje Sato Mniejszy. Świetne występy coraz częściej notuje, choć stać go na taki numer jak w Bischofschofen, Lanisek. Budzi się wyraźnie do życia Kraft. Coraz groźniejszy jawi się Huber.
Spoza wielkiej szóstki też można wyróżnić paru skoczków, choć to już nie jest oczywiście ten poziom. O co zresztą trudno mieć do nich pretensje. Startują z nieporównywalnie niższego pułapu. W każdym aspekcie tego słowa. Ale o paru z nich, w związku z dobrą postawą w Turnieju (choć może nie we wszystkich konkursach), ale całym sezonie, wspomnieć wypada. Szwajcar Gregor Deschwanden, który dopiero w Bischofshofen pierwszy raz od początku sezonu nie zapunktował, ale w Innsbrucku, jako jedyny spoza wielkiej szóstki, ukończył turniejowy konkurs w czołowej 15-tce. Finowie Aalto i Kytoesaho, Rosjanin Nazarow. Może jeszcze Kanadyjczyk Boyd-Clowes, dużo lepszy niż w kilku poprzednich sezonach.
Po raz pierwszy czuję, że naprawdę zaczęliśmy rządzić w skokach. Jako reprezentacja. Nie Stoch, nie Żyła, nie Kubacki, nie Stękała, nie Wolny, który dzisiaj w Neustadt próbował nawiązywać do siebie sprzed dwóch lat. Wszyscy razem. I wszyscy naraz. To, jakby nie spojrzeć na sprawę, jest coś nowego.
Koniec. Kropka.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNie żyje Dearon Thompson. Aktor z „Ostrego dyżuru” miał 55 lat
Następny artykułPrawo.pl: e-skierowania ułatwią dostęp do szpitali i specjalistów