A A+ A++

Po pierwszym poślizgu, właściciel, zamiast wyprowadzić auto na prostą i spuścić nogę z gazu, zaczął nerwowo kręcić kierownicą. Piłkarze zamiast się uspokoić, zaczęli się denerwować (Mahir Emreli w meczu z Piastem potrafił w jednej akcji dwa razy strzelać z bliska i raz obijał prawy słupek, a raz lewy), ale jeszcze nie było katastrofy.

Ekipa Michniewicza przegrała siódmy mecz w lidze, ale stwarzała mnóstwo sytuacji, momentami grała zupełnie przyzwoicie. Wciąż znajdowała się też na pierwszym miejscu w grupie w Lidze Europy po wcześniejszych udanych bojach w starciach eliminacyjnych. Kołdra była ewidentnie zbyt krótka, letnie wzmocnienia okazały się w większości wypadków niewypałami, a ci, którzy grali dobrze zaczynali tracić siły (nie mając wartościowych zmienników), ale jakaś nadzieja na pozostanie choćby ligowym średniakiem się tliła.

ZOBACZ TAKŻE: Sousa odejdzie jeszcze przed barażami? Ma kolejną ofertę!

Wtedy jednak do akcji wkroczył Dariusz Mioduski. Prezes i właściciel klubu postanowił ratować sytuację obsadzając w roli ratownika, trenera Marka Gołębiewskiego, który miał przeciętne wyniki z trzecioligowymi rezerwami Legii i właściwie żadnego doświadczenia. Ktoś celnie żartował, że to była tak absurdalna zamiana, jakby w samolocie pilot wyszedł na chwilę do toalety, a w tym czasie podsiadł go za sterami jeden z pasażerów.

To nie miało prawa się udać i się nie udało. Mioduski wykonał zatem kolejny niebezpieczny manewr. Przypomniał sobie, że wciąż płaci trenerowi, którego ponad rok wcześniej wywalił z pracy za brak wyników, czyli Aleksandara Vukovica. Vuković zapomniał z kolei, że zapowiadał, że już nigdy u tego szefa nie będzie pracować i chętnie złapał za kierownicę, tłumacząc, że robi to nie dla prezesa, ale dla domu, który uważa za własny, a ten właśnie stanął w płomieniach. Wygrał nawet na dzień dobry z Zagłębiem Lubin, ale w niedzielę został upokorzony przez beniaminka z Radomia, który znęcał się nad Legią w Warszawie, wygrywając aż 3:0.

„Vuko” zresztą też nie jest na stałe, bo latem ma przyjść Marek Papszun z Rakowa Częstochowa. A może ktoś inny, może nawet wcześniej. Np. na wiosnę… Właśnie działanie w myśl zasady: „a może spróbujemy tego, zobaczymy co z tego będzie” to jest ten słynny długofalowy plan, o którym zawsze mówi prezes, mydląc oczy, że istnieje jakaś strategia.

Dlaczego prawnik, biznesmen, człowiek bez wątpienia bardzo inteligentny i wszechstronnie wykształcony poległ aż tak bardzo? Bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że to właśnie on jest sprawcą tego rozgardiaszu…

Odpowiedź jest w sumie dość prosta. Zgubiła go pycha. Skoro udawało się wygrywać najważniejsze krajowe trofea obsadzając w roli trenerów specjalistę od szkolenia młodzieży, czy trenera kobiet, albo zmieniając trenerów przed końcem rozgrywek, przestawiając pionki na szachownicy wedle własnego uznania, obiecując coś, a później błyskawicznie zmieniając zdanie, to wydawało mu się, że tak będzie zawsze. Że największa nawet fanaberia i bezsensowne posunięcia i tak zawsze spowodują spadek na cztery łapy. Bo to jest Legia, a Legia to jest potęga…

A tu się okazuje, że nie. Że wieczne naciąganie struny, powoduje w pewnym momencie jej pęknięcie. Nie da się ciągle budować drużyny na zasadzie łapanki. I to takiej łapanki w ostatniej chwili, na wyprzedaży. Tak było zimą, podobnie latem. Powierzając tę łapankę nie trenerowi, który wie jakie ma potrzeby, ale działającemu w pojedynkę dyrektorowi sportowemu. Słynącemu zresztą z delikatnie mówiąc, średniego oka do piłkarzy.

Obecny stan kadry jest taki, że najbogatszy polski klub nie ma w drużynie na żadnej pozycji najlepszego zawodnika w kraju. Z Radomiaka, beniaminka, który jest dużo mniej zamożny, ale za to dysponuje ludźmi potrafiącymi wyszukiwać ciekawych graczy, czterech pięciu zawodników natychmiast miałoby miejsce pierwszy składzie Legii. To jest właśnie skala tej degrengolady przy Łazienkowskiej.

Na przeciwległym biegunie znajduje się Lech. W Poznaniu zrobiono wszystko dokładnie odwrotnie niż w Legii. Trener Maciej Skorża zanim podpisał umowę w właścicielami, negocjował kilka tygodni. Wręcz wymusił na nich swoją absolutną kontrolę nad transferami. Ułożył sobie drużynę po swojemu i ma wyniki. Plan jest taki, aby zimą dokonać trzech wzmocnień, latem mniej więcej podobnie i od razu mieć rozpędzoną gotową drużynę na europejskie rozgrywki. Żadnych rewolucji, żadnej łapanki, spokój i harmonia.

„Kolejorz” bez nerwów korzysta z sytuacji, w której największy konkurent wyłożył się okrutnie w połowie sezonu. Już ma cztery punkty przewagi nad Pogonią Szczecin, sześć nad Rakowem Częstochowa. I właściwie pustą autostradę po mistrzostwo Polski. Jasne, że to polska liga „kowbojska”, gdzie każdy może strzelić do każdego i wiele jest możliwe, ale… nie oszukujmy się. Mistrzem Polski 2022 będzie Lech Poznań.

Cezary Kowalski, Polsat Sport

Przejdź na Polsatsport.pl

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKrośnieńscy policjanci zwycięzcami turnieju siatkówki
Następny artykułW Częstochowie trwają targi świąteczne (zdjęcia)