Rosyjska napaść na Ukrainę i związana z tym fala uchodźców, która ciągle napływa do Polski, wyzwoliła w nas ogromne pokłady solidarności, współczucia i wsparcia dla uciekających przed ruskimi zbrodniarzami Ukraińców. Skala pomocy, jaką niosą zwykli, czy też należałoby raczej powiedzieć niezwykli Polacy, przeszła chyba najśmielsze oczekiwania nas samych. Wielu z nas otworzyło swoje domy dla ukraińskich kobiet i dzieci, wielu pomaga w innych sposób.
Niestety, niektórzy wykorzystują tę tragedię, by rozprawiać o rzekomych przywilejach, jakie mają jakoby ukraińscy uciekinierzy w naszym kraju. Solą w ich oku są drobne świadczenia pieniężne dla przybyłych, w większości z jedną walizką, rodzin (300 złotych jednorazowej zapomogi i 500+), darmowe szkoły i opieka medyczna, a nawet darmowy transport publiczny w niektórych polskich miastach. „Ktoś będzie musiał za to zapłacić” – biją na alarm. I natychmiast dopowiadają: „Zapłacimy my, polscy podatnicy”.
Czytaj też:
Ile ukraińskich dzieci może trafić do polskiego systemu edukacji? Przemysław Czarnek podał liczby
Zapłacimy także poprzez mniejszą dostępność do usług medycznych dla Polaków czy przepełnionymi klasami w szkołach. Wszystko to skończy się, ich zdaniem, wzrostem nastrojów antyukraińskich. Dlatego mówią: „pomagajmy, ale z głową”.
Jak by miała ta „pomoc z głową wyglądać”, mówił na konferencji prasowej poseł Grzegorz Braun, który zaproponował, żeby uciekającym Ukraińcom pomagać… na miejscu, czyli w ogarniętej wojną Ukrainie. Wyraził przy tym obawę, że nadanie Ukraińcom numerów PESEL oznacza ich trwałe osiedlenie się w Polsce, co będzie dla Polski „katastrofą”.
Czytaj też:
„Nawet nie śledzę tego, co się dzieje. To, co tutaj widzę, wystarcza”. Siły na granicy kończą się
Można byłoby oczywiście zbyć te wynurzenia wzruszeniem ramionami, gdyby nie to, że takie wystąpienia polityków Konfederacji (bo o nich tu przede wszystkim chodzi) z całą pewnością będą znajdować posłuch w jakiejś części społeczeństwa i u niektórych mogą rzeczywiście nakręcać antyukraińskie nastroje. Mogą się one nasilać z czasem, kiedy pierwsza fala „pomocowego entuzjazmu” opadnie.
Dlatego trzeba sobie powiedzieć jasno: Tak zapłacimy jako Polacy cenę za pomoc naszym ukraińskim gościom. Pomagający ludzie, samorządy i agencję rządowe wydadzą na to pieniądze, pewnie niemałe. Będzie trudniej dostać się do lekarza, bo system i tak już niewydolny będzie musiał obsłużyć więcej osób, a w szkołach pojawi się więcej dzieci, na co nie byliśmy przygotowani. Poniesiemy te koszty i zmierzymy się z tymi niedogodnościami, bo tak trzeba.
Kiedy przyjaciołom spalił się dom przyjmujemy ich do siebie, dzielimy jedzeniem i ubraniem. Na tym właśnie polega solidarność.
Niesienie pomocy kosztuje: czas, pieniądze, wysiłek. To oczywiste. Ale tak trzeba. Trzeba dzielić się tym, co mamy, bo to dowód naszego człowieczeństwa.
Pomoc, która nie wymaga wysiłku i nic nie kosztuje jest luksusem nielicznych. Większość z nas odczuje tę wojnę także tu, na polskiej ziemi. Pamiętajmy jednak, że ojcowie, mężowie, synowie i bracia tych kobiet i dzieci, którymi się opiekujemy, oddają swoje życie kilkaset kilometrów od naszych bezpiecznych domów także po to, żebyśmy nadal mogli żyć bezpiecznie.
Слава Україні!
Czytaj też:
Dzienniki wojenne. Studenci dziennikarstwa ze Lwowa piszą dla „Wprost”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS