A A+ A++

Benfica, która w ostatnich jedenastu latach regularnie kwalifikowała się do fazy grupowej Ligi Mistrzów – najdalej dochodząc do ćwierćfinału – w Lidze Europy szuka odkupienia win. Nikt nie spodziewał się, że ten sezon będzie wyjątkiem, tym bardziej że do klubu wrócił Jorge Jesus, 66-letni legendarny trener, który w przeszłości już trzy razy w historii zdobywał z nim mistrzostwo Portugalii. Nie było go w Benfice przez pięć lat, ale cele doskonale znał, bowiem przez ten czas w ogóle się nie zmieniły: miał zdobyć mistrzostwo Portugalii, grać w Lidze Mistrzów i dalej promować zdolnych piłkarzy, by klub zarabiał kokosy na ich sprzedaży.

Zobacz wideo Prezes Lecha: Jesteśmy w stanie robić transfery za milion euro

Kosztowna wpadka Benfiki

Witany był z honorami, szefowie sprowadzili piłkarzy, których wypatrzył w lidze brazylijskiej, z której wracał bogatszy o kilka tytułów mistrzowskich. Na wzmocnienia wydali w sumie ponad 80 milionów euro. Portugalskie gazety pisały wręcz o “szaleństwie letnich wydatków”. Co ważne – kupili zawodników już ukształtowanych, mających po dwadzieścia kilka lat, żadnych tam nastolatków do oszlifowania. Wyrobili się wzorowo – na eliminacje Ligi Mistrzów byli już gotowi, a w klubie wciąż pozostały największe gwiazdy. Słowem – wszystkie siły na Champions League.

Benfica miała do przejścia dwie rundy, jednak odpadła już w pierwszym spotkaniu z greckim PAOK-iem. Formalność – myśleli Portugalczycy w chwili losowania, bukmacherzy też widzieli w nich faworytów. Ba, sam przebieg meczu kazał sądzić, że to rzeczywiście oni wywalczą awans: przeważali w posiadaniu piłki, oddali więcej strzałów, stworzyli więcej sytuacji, obijali słupek, nie trafiali na pustą bramkę. W drugiej połowie dali sobie wbić dwa gole po kontratakach, a sami odpowiedzieli tylko jednym. Odpadli i zderzyli się z falą krytyki. Musieli też ponieść finansowe konsekwencje odpadnięcia: do Tottenhamu odszedł napastnik Carlos Vinicius, który w poprzednim sezonie strzelił 24 gole i 13 razy asystował, a Manchester City za 68 milionów euro wykupił Rubena Diasa.

Dwa spojrzenia na Ligę Europy

– Chcemy w tych rozgrywkach dojść do samego końca i zagrać w finale – zadeklarował Jorge Jesus na konferencji prasowej w Poznaniu. Wie, że tylko w ten sposób zmaże plamę sprzed miesiąca. Tylko finałem może osłodzić gorycz gry w Lidze Europy, więc już teraz – ku pokrzepieniu serc – przypomina się, że to z nim na ławce Benfica była o krok od zwycięstwa w tych rozgrywkach w 2013 i 2014 roku, gdy pechowo – po golu w doliczonym czasie gry i po serii rzutów karnych – przegrywała z Chelsea i Sevillą. Teraz, wobec bardzo wysokich oczekiwań, strata punktów z Lechem zostałaby w Portugalii bardzo źle przyjęta. Przypominają o tym media: “Każde inne miejsce niż pierwsze w grupie ze Standardem Liege, Rangers i Lechem Poznań, a więc zespołami znacznie mniej utytułowanymi i z mniejszymi budżetami będzie rozczarowaniem” – pisze portal “Portugoal.net”. Dlatego też Jorge Jesus zabrał do Polski najważniejszych piłkarzy. Na konferencji zaznaczył jednak, że nie wszyscy muszą zagrać. – Mamy bardzo napięty terminarz, w krótkim czasie rozegramy bardzo wiele meczów, dlatego przypominam, że czasami zmiany w składzie są konieczne. Ktoś mógłby w tym widzieć lekceważenie przeciwnika albo zmęczenie zawodników, ale nie zawsze musi to być prawda. Powody mogą być inne. Na koniec zna je tylko trener – mówił dość tajemniczo. 

Jego zespół jest na fali: wygrał wszystkie cztery mecze ligowe, strzelił w nich 13 goli i stracił tylko 3. Jest liderem tabeli i już ma pięć punktów więcej niż FC Porto. Ale rany po porażce z PAOK-iem wciąż się nie zabliźniły. Pierwsze, o co zapytali portugalscy dziennikarze, gdy na konferencji prasowej pojawił się bramkarz Lecha – Filip Bednarek, to czy jego zespół gra podobnie jak Grecy. Ten zaprzeczył. – Gramy bardziej ofensywnie – powiedział. – To dobrze. My też chcemy grać otwarcie i do przodu, spróbujemy przejąć inicjatywę. Jeśli Lech chce grać podobnie, to szykuje się wymiana ciosów – komentował później trener Jorge Jesus.

Jakże inaczej postrzega się tę Ligę Europy w Poznaniu! Lech nie ma już nic do stracenia, może tylko zyskać: pokazać swoich młodych piłkarzy w Europie, podnieść z boiska jeszcze więcej pieniędzy, zapisać się w klubowej historii pojedynczymi meczami. To możliwe tylko w pucharach – w Poznaniu wciąż wspomina się przecież heroiczne spotkania z Juventusem czy Manchesterem City, a jeśli szukać głębiej to chociażby mecz z FC Barceloną z dogrywką i rzutami karnymi. Tylko tutaj jednym zagraniem można przykleić sobie łatkę na lata – zapytajcie Mateusza Możdżenia. To przygoda. I tak też grę w Lidze Europy traktują piłkarze Lecha. Najlepiej było to widać na nagraniach z samolotu, gdy wracali z Belgii po spotkaniu z Charleroi i dzień przed losowaniem mówili, z kim chcieliby zagrać: z Tottenhamem, bo Jose Mourinho, z Arsenalem, bo to klasa sama w sobie, z Milanem, bo Zlatan Ibrahimović – padały propozycje. Żaden z zawodników Lecha jeszcze nigdy nie był tak blisko wielkiej piłki. Ma więc rację Filip Bednarek mówiący na konferencji prasowej, że być może przed nim i drużyną mecz, który za kilkanaście lat będzie wspominać przy filiżance herbaty.

Przeczytaj też:

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułAborcja ze względu na wadę płodu. Przed TK rozpoczęła się rozprawa
Następny artykułSerwis na stadionie