Plany kosmicznej ekspansji deklarują zarówno państwa, jak i prywatne firmy. Wraz z planowaniem podróży kosmicznych znaczenia nabierają starania, aby nie skazić – życiem ani w żaden inny sposób – najbliższego otoczenia naszej planety.
Kosmiczny wyścig, dotyczący powrotu ludzi na Księżyc, trwa w najlepsze. Zwycięzcy z epoki zimnej wojny, Stany Zjednoczone, pod presją Chin próbują na nowo powrócić do programu załogowych misji księżycowych.
Ich zwieńczeniem ma być – inaczej niż w przypadku programu Apollo – założenie na Księżycu stałej bazy. Wśród związanych z tym problemów jednym z największych jest kwestia zasilania. Skąd wziąć na Księżycu energię konieczną do przetrwania załogi i funkcjonowania wszystkich instalacji?
Sądząc po programach rozwojowych, finansowanych przez agencje kosmiczne, najbardziej prawdopodobnym rozwiązaniem wydają się niewielkie, mobilne reaktory jądrowe. Prace nad nimi prowadzi m.in. NASA we współpracy z amerykańskim DOE (Departamentem Energii).
Księżycowe reaktory
Plan przewiduje montaż reaktora jeszcze na Ziemi. Gotowa do działania instalacja ma być dostarczona na orbitę Księżyca, skąd – za pomocą lądownika – trafi na jego powierzchnię i rozpocznie pracę, przez rok działając w trybie testowym, pozwalającym na sprawdzenie, czy wszystko działa zgodnie z założeniami.
Dopiero po tym czasie na Srebrny Glob zostałyby wysłane kolejne reaktory. Każdy z nich ma zapewnić moc 40 kW przez co najmniej 10 lat pracy, co – zdaniem NASA – powinno zaspokoić potrzeby energetyczne księżycowej bazy.
Podobny program prowadzą równolegle Chiny. Chiński reaktor, którego elementy zostały już zaprojektowane, a częściowo także zbudowane, jest tworzony z myślą o działaniu zarówno na Księżycu, jak i na Marsie. Ma zapewniać 100 razy więcej mocy od amerykańskiego.
Wyścig oznacza ryzyko
Zbieżność planów, a także opóźnienia w amerykańskim programie Artemis sprawiają, że załogowe misje ze Stanów Zjednoczonych i Chin mogą wyruszyć na Księżyc w zbliżonym czasie – Amerykanie zakładają misję NASA w roku 2025, a Chiny dwa lata później chcą rozpocząć budowę kosmicznej bazy. Choć obie strony odcinają się od sugestii o nowym, kosmicznym wyścigu, oznacza to kosmiczną rywalizację.
Problem w tym, że pośpiech i rywalizacja skłaniają do ryzyka, a to oznacza możliwość popełnienia błędu – czyli radioaktywnego skażenia Srebrnego Globu.
Kosmiczne skażenie
Wizja skażenia kosmicznych obiektów i związane z tym zagrożenia nie są jednak nowe. Już w latach 50. – czyli na długo przed programem Apollo – pojawiły się głosy dotyczące zabezpieczenia przestrzeni kosmicznej przed “skażeniem”, rozumianym również jako niekontrolowane przeniesienie poza macierzystą planetę ziemskiego życia.
Słusznie zauważono, że może to całkowicie zafałszować wyniki badań dotyczących poszukiwania życia poza naszą planetą. Dlatego dekadę później, w Traktacie o Przestrzeni Kosmicznej, pojawiły się zapisy dotyczące tzw. ochrony planetarnej.
Są to zalecenia i wskazówki, mające chronić Ziemię przed przeniesieniem z jakiegoś kosmicznego ekosystemu życia, w tym potencjalnie śmiercionośnych mikroorganizmów. Ochrona działa także w drugą stronę – zapisy traktatu zwracają uwagę na konieczność zabezpieczenia kosmosu przed niekontrolowaną transmisją życia z Ziemi.
Nowe wyzwania
Nad zagadnieniami tego typu czuwa w NASA Planetary Protection Officer – osoba odpowiedzialna za zabezpieczenie ciał niebieskich przed niekontrolowanym przenoszeniem życia pomiędzy nimi.
O stojących przed nią wyzwaniach opowiadała m.in. Catharine Conley, pełniąca tę funkcję w NASA w latach 2006-2018: “A gdyby ktoś z członków marsjańskiej misji podczas powrotu poczuł się źle z nieznanych powodów? Będziemy mieli poważny problem. W długiej historii prawa morskiego statek opanowany przez zarazę zawracano do ostatniego portu, z którego wypłynął. Czy prawo morskie można zaadaptować do warunków kosmicznych? To coś, nad czym obecnie głowią się prawnicy, a i próbka wyzwań, z którymi musimy się zmierzyć przed wysłaniem ludzi na Marsa.”
Bakterie, których nie znaliśmy
O tym, że ochrona planetarna nie jest jedynie wymysłem teoretyzujących naukowców, dobitnie świadczy przypadek z 2013 r., opisany w piśmie International Journal of Systematic and Evolutionary Microbiology.
W pomieszczeniach, służących do obsługi kosmicznych ładunków w porcie kosmicznym Kennedy Space Center odkryto wówczas nowy gatunek bakterii.
Jak podaje Europejska Agencja Kosmiczna: “bakteria nazwana Tersicoccus phoenicis okazała się być bardzo odmienna od znanych gatunków, nie tylko dlatego, że była nowym gatunkiem, ale że miała nowe geny – utworzyła nową grupę taksonomiczną – i że wyizolowano ją jedynie z próbek z pomieszczeń o wysokiej czystości.”
Badania, których nie można przeprowadzić
Choć obawy naukowców związane z ochroną planetarną wydają się w pełni zrozumiałe, nie brakuje głosów, że zbyt restrykcyjne procedury nie tylko utrudniają, ale nawet uniemożliwiają odnalezienie życia w kosmosie. Przykładem takiej sytuacji są choćby misje łazików marsjańskich.
Choć na Ziemi z uwagą śledzimy ich poczynania i wyniki przeprowadzonych badań, warto pamiętać, że nie prowadzi się ich w miejscach, gdzie – zdaniem naukowców – występują najlepsze warunki do rozwoju życia.
To celowe działanie: misje planuje się w taki sposób, aby wysłane z Ziemi obiekty omijały tzw. rejony specjalne, czyli miejsca – w teorii – szczególnie sprzyjające powstaniu życia. Ma to na celu ochronę potencjalnie istniejących ekosystemów przed zanieczyszczeniem, ale jednocześnie utrudnia ich wykrycie i badanie.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS