A A+ A++

Wśród moich osobistych zmagań z Kościołem, w którym się urodziłem, który opuściłem (nieformalnie, ale realnie) i do którego ostatecznie powróciłem, jednym z największym problemów jest kwestia tak zwanej wolności sumienia. Z perspektywy personalistycznej, do której się przyznaję, stanowi ona wartość ponad-podstawową (a więc podstawową, tylko trochę bardziej). Spośród wielu definicji osoby, jakie można filozoficznie sformułować, najbardziej zwięzła i sensowna jest ta, mówiąca że osoba to byt posiadający bezpośrednią relację (w sensie ontologicznym) do Absolutu. W tym, co w nas duchowe, wszyscy jesteśmy istotnie stworzeni ex nihilo – z niczego, a więc: bezpośrednio. I z tego też względu mamy zdolność bezpośredniego odnoszenia się (w sensie egzystencjalnym, głębokim) do Stwórcy – w tym do poznawania Go, na drodze doświadczenia religijnego poprzez inspirację, imaginację i intuicję (no i logiczne rozumowanie, choć ono pełni tutaj, jak zawsze zresztą, zaledwie rolę narzędzia). Proces ten – o ile oczywiście jest autentyczny – jako autonomiczna sprawa ducha, nie podlega jurysdykcji ani nawet osądowi społeczności ludzkiej. Państwo zatem, nie ma prawa weń ingerować. Rezygnacja zaś z zewnętrznej ingerencji w proces poszukiwań religijnych, to nic innego, jak właśnie to, co nazywa się współcześnie wolnością sumienia i wyznania.

Zwróćmy uwagę, że takie postawienie sprawy nie zagraża, wbrew twierdzeniom radykalnych zwolenników tego postulatu, w żaden sposób, istnieniu religii instytucjonalnej. Chodzi o metodę, nie o wynik. Nie ma sprzeczności w wolnym i osobistym uznaniu prawdziwości jakiegoś przedistniejącego systemu religijnego. Co więcej, ani ich istnienie, ani nawet wychowanie w jednym z nich (o ile, rzecz jasna, jest wolne od fanatyzmu) takiemu wyborowi nie zagraża, przeciwnie: może stać się sprężyną wzrostu, źródłem materiału i energii do osobistych poszukiwań. Nie ma tutaj zatem żadnego konfliktu. Jeśli chodzi o funkcjonowanie instytucji religijnych, na przykład ich rolę w porządku społecznym, sposobach przekazywania głoszonych treści itd. – tutaj sprawa jest bardziej skomplikowana. Ale co do meritum, co do samej istoty rzeczy – problemu nie ma.

No i teraz: czyżby? Być może. Ale, niestety, nie w wypadku katolicyzmu rzymskiego. Katolicyzm rzymski bowiem, to wypadek szczególny. Istotą jego bowiem jest oparcie na autorytecie. Nieprzypadkowo od początku pojawienia się postulatu wolności sumienia i wyznania papieża konsekwentnie go potępiali. Grzegorz XVI w encyklice „Mirari vos”, skierowanej przeciwko katolickiemu liberalizmowi (1832), pisał w ten sposób:

„Ze stęchłego źródła indyferentyzmu, wypływa również owo niedorzeczne i błędne mniemanie, albo raczej omamienie, że każdemu powinno się nadać i zapewnić wolność sumienia. Do tego zaraźliwego błędu wprost doprowadza niewstrzemięźliwa i niczym nie pohamowana dowolność poglądów, która wszędzie się szerzy ze szkodą dla władzy duchownej i świeckiej, za sprawą niektórych bezwstydników, którzy odważają się głosić, że z tego powodu religia odnosi jakąś korzyść. Ale czy może być ‘bardziej nieszczęśliwsza śmierć dla duszy niż wolność błądzenia?’ (14), mawiał św. Augustyn.

Kiedy zwolniony zostałby wszelki hamulec, który utrzymywał ludzi na drodze prawdy, wówczas ich zepsuta natura skłonna do złego już na oślep rzuci się za swoim popędem, wówczas powiedzmy to rzetelnie – otwarta jest ‘studnia przepaści’ (Apok 9, 3), stąd według objawienia św. Jana wydobywał się dym, który zaćmił słońce, i szarańcza, która spustoszyła ziemię.

Stąd pochodzi nieuporządkowanie umysłów, stąd w młodzieży coraz większe zepsucie, stąd u ludu pogarda najświętszych praw i rzeczy duchowych, stąd słowem: zaraza w państwie szkodliwsza nad wszystkie, ponieważ wiadomo na podstawie doświadczenia opartego na całym starożytnym dorobku, że państwa kwitnące potęgą, sławą i zamożnością upadły tylko z powodu tego jednego nieszczęścia, nieumiarkowanej dowolności opinii, wolności wypowiedzi i żądzy coraz to nowych zmian”.

Opinia ta podtrzymana została przez papieży następnych, oczywiście zwłaszcza przez strasznego Piusa IX w słynnym „Syllabusie” (potępiona w punkcie 79). Także Leon XIII, już znacznie bardziej liberalny, w encyklice „Libertas” wyraził przekonanie, że (w skrócie mówiąc za pewnym badaczem): „Wolność jest uprawniona jedynie wtedy, kiedy człowiek dostosowuje swoją wolę do woli Boga”, wyrażonej, rzecz jasna, w orzeczeniach kościelnych. Pius X, czemu przyjrzeliśmy się nieco w poprzednim moim tutaj wpisie, odrzucał ją totalnie, en bloc. Jeszcze Pius XII, w słynnej mowie o tolerancji „Ci riesce” stwierdzał absolutną konieczność odrzucania i TŁUMIENIA błędnych poglądów na niwie publicznej, chyba, że zachodzą okoliczności, dla których lepiej tego nie robić (z czego rzecz jasna wielu katolickich publicystów robi „dowód”, że papież był tolerancyjny – otóż śpieszę oświecić, że jeśli jest to dowód na cokolwiek, to na rzecz wprost przeciwną).

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułJak u Kafki: Trump nałożył sankcje na niewielką restaurację z Włoch
Następny artykuł“Grypa zniknęła i pojawił się koronawirus”. Nieznani sprawcy zakłócają radiowe audycje w Niemczech