Agnieszka przyznaje, że choć na początku epidemii wydawało się, że ten mały azjatycki kraj może zostać dotknięty przez wirusa wyjątkowo dotkliwie, ona czuje się tam bezpiecznie. I chyba nie jest to kwestia osobistego odbioru sytuacji. Statystyki także dowodzą, że Singapur dobrze sobie radzi z kryzysem. Dotychczas odnotowano tam “tylko” 1309 przypadków zarażenia koronawirusem (stan na 6 kwietnia), ale sytuacja wciąż się zmienia, dlatego wprowadza się nowe restrykcje.
Magda Bukowska: W styczniu, gdy byłaś w Polsce, fala zachorowań dotarła do Singapuru. Gdy coraz głośniej zaczęło się mówić, że wirus wkracza do Europy, ty wracałaś do siebie. Nie miałaś wątpliwości, zostać w Polsce czy wracać – do Azji, centrum epidemii?
Agnieszka Dębowska: Nie. Mieszkamy w Singapurze od bardzo wielu lat, tam pracujemy, tam żyjemy. Mój mąż przeżył tu SARS. Już razem byliśmy tu, gdy pojawił się wirus Zika, potem ptasia grypa. Przeżyliśmy to i wiemy, że tutejsze władze naprawdę potrafią sobie w takich trudnych sytuacjach radzić, jak mało kto na świecie. Oczywiście, dziś wszyscy żyjemy w sytuacji zagrożenia, myślę jednak, że akurat w Singapurze, ten kryzys jest wyjątkowo dobrze zarządzany.
Dobrze czyli jak?
Bardzo konsekwentnie i transparentnie. A kiedy ludzie wiedzą co się dzieje, mają dostęp do rzetelnych, pełnych informacji zawsze mniej się boją. W Singapurze ta troska o informowanie mieszkańców jest bardzo duża. Powstały specjalne aplikacje, które wysyłają nam sprawdzone komunikaty, natychmiast prostowane są wszystkie niesprawdzone doniesienia, dostajemy pełny opis wszystkich przypadków zachorowań. Oczywiście bez nazwiska, ale z pełnymi danymi, gdzie dana osoba przebywała, w jakim jest stanie, gdzie się zaraziła. Także ten proces wyłapywania osób, które mogły mieć kontakt z zakażonymi jest bardzo sprawnie prowadzony.
To kwestia przejrzystości informacji, a co miałaś na myśli mówiąc o konsekwencji?
Mieszkańcy Singapuru są bardzo karni. Oni doskonale wiedzą – także w normalnych warunkach – że jeśli jest przepis, to się go przestrzega. Bo za złamanie prawa kary są nie tylko dotkliwe, ale co ważniejsze, natychmiast egzekwowane. Niedawno osoba, która znajdowała się na kwarantannie, wyszła z domu i próbowała się dostać do Malezji. Miała status rezydenta, który natychmiast utraciła, podobnie jak prawo wjazdu do Singapuru w przyszłości. I nie jest to jakiś wyjątkowy, czy spektakularny przykład. Tu natychmiastowe wyciąganie konsekwencji jest po prostu normalne.
Komfortowa sytuacja dla rządzących. Wydajesz zalecenia czy nowy przepis i wiesz, że ludzie potraktują to poważnie i będą przestrzegać.
Tak, ale to zaufanie jest mimo wszystko ograniczone, bo sytuacja jest bardzo poważna. To znaczy np. że osoby na kwarantannie domowej są ściśle kontrolowane. Aplikacja sprawdza położenie GPS ich telefonów komórkowych, są też kontrolne telefony, które musisz odebrać, oczywiście z funkcją wideo i pokazać, że faktycznie jesteś w domu.
A czy pojawiły się jakieś wytyczne, nakazy, zakazy, które dla nas Europejczyków są dziwne, zaskakujące?
Tak. Informacja o tym, że trzeba myć ręce i instrukcje, jak to robić są obecne wszędzie na świecie. Tu jednak podkreślany był też fakt, że ręce należy myć po wizycie w toalecie, a nie przed. Faktycznie często się dziwiliśmy z mężem, obserwując zachowania ludzi np. w toalecie publicznej, że o ile umycie rąk przed się zdarza, to po już nie. Teraz widzę, że przynajmniej kobiety – bo tylko to mam okazję obserwować – znacznie częściej myją ręce po wyjściu z wc.
Pojawiły się też instrukcje dotyczące jedzenia, np. żeby nie wypluwać jedzenia na stolik, co nie jest tu oczywistością. Żeby nie nakładać jedzenia ze wspólnego talerza czy miski swoimi pałeczkami, tylko osobną łyżką.
Są też apele do ludzi, żeby nie pluli w miejscach publicznych, żeby zużyte chusteczki higieniczne wyrzucali do kosza, a nie zostawiali np. w podłokietnikach w taksówkach, co jest tu normą. Z perspektywy Europy te zalecenia wydają się śmieszne, ale są jak najbardziej adekwatne dla tej kultury i codziennych zachowań.
W Europie właściwie wszystkie miejsca publiczne są zamykane, w Singapurze też?
Jeszcze nie, ale jutro (7 kwietnia) się to zmieni. Decyzja została ogłoszona w piątek. Większość firm, które mogły przejść na pracę zdalną już się na nią przestawiły, żeby dostosować się do nowych wytycznych. Od wtorku czynne będą tylko sklepy spożywcze, apteki, placówki służby zdrowia, restauracje – ale tylko na wynos lub z dowozem. Ciekawostką jest to, że nie będą zamykane np. zakłady fryzjerskie, ale już np. gabinet logopedyczny tak. Mieszkańcy dostali zalecenie, by do minimum ograniczyć przemieszczanie się. Wychodzimy więc tylko na niezbędne zakupy, albo dla higieny psychicznej na spacer do parku – oczywiście z zachowaniem dystansu. Za pomocą aplikacji monitoruje się, czy w jakimś miejscu nie gromadzi się zbyt dużo osób – każdy z nas może z niej skorzystać i wybrać na spacer miejsce, gdzie nie ryzykujemy spotkania z innymi osobami.
Sytuacja zmienia się dynamicznie. W tej chwili do zakażeń przypadków “importowanych” przez osoby wracające z Europy i Stanów Zjednoczonych, dołączyły przypadki zakażeń poziomych. W porównaniu do innych krajów ich liczba jest stosunkowo mała, ale rząd nie chciał czekać na rozwój sytuacji i postawił na radykalne posunięcia, by sytuacja nie wymknęła się spod kontroli. Ograniczenia zostały wprowadzone na miesiąc. Z tego samego powodu wprowadzono też obowiązek używania maseczek w miejscach publicznych. Właśnie dziś odbierałam pakiet dla mojej rodziny.
W Azji noszenie maseczek nie jest niczym niezwykłym nawet bez pandemii, czy w dobie wirusa wszyscy chodzą z zasłoniętą twarzą?
Faktycznie tu maseczki nie są niczym niezwykłym. Dużo osób je nosi ze względu na zanieczyszczenie powietrza. W tej chwili ta grupa jest z pewnością większa. Maseczki są tu dostępne, państwo zapewnia je wszystkim mieszkańcom, wystarczy się po nie zgłosić. Wcześniej rekomendowano, żeby nosiły je osoby chore, albo u których istnieje ryzyko zarażenia, pracownicy służb medycznych, którzy są narażeni na kontakt z chorymi i nosicielami. W tej chwili mają korzystać z nich wszyscy.
Kiedy rozmawiałyśmy kilka dni temu, sytuacja w Singapurze była zupełnie inna. Wydawało się niemal niemożliwe, że ktoś zamknie bary i restauracje.
To prawda. Gastronomia działała prawie normalnie. Oczywiście była możliwość zamawiania jedzenia na wynos i specjalne procedury, pozwalające na odbieranie przesyłek, nie tylko żywnościowych, bez kontaktu z dostawcą. Ale do dziś można też było zjeść na miejscu. W punktach typu Coffee Shop, gdzie często stoliki i krzesła są na stałe montowane do połogi, co drugie siedzisko oklejono taśmami wyłączając z użytku, żeby przypomnieć ludziom o konieczności zwiększenia dystansu.
Tym bardziej, że dotkliwie się przekonaliśmy czym ten brak dystansu grozi. Na początku epidemii, kiedy wirus trafił do nas z Chin, dwa największe zbiorowe zakażenia miały miejsce w kościołach, gdzie ludzie są ze sobą stłoczeni.
Jesteś logopedą, w Singapurze prowadzisz swój gabinet. Twój mąż pracuje w dużej firmie. Czy obecna sytuacja w jakiś sposób wpłynęła na waszą pracę?
Tak. Jeśli chodzi o Marcina, czyli przykład reagowania w dużych firmach, to już kilka tygodni temu wprowadzono dwa rozwiązania. Po pierwsze podzielono pracowników na grupy i rozdzielono po piętrach, by nie mieli ze sobą kontaktu. W ten sposób nawet gdyby jeden pracownik się zaraził, nie byłoby konieczności badania i obejmowania kwarantanną całego zespołu, tylko jego część. By dodatkowo zmniejszyć liczbę osób, które wychodzą do pracy, a więc też korzystają z komunikacji, wprowadzono też zmianowy system pracy. Np. w jednym tygodniu Marcin był w domu, a w kolejnym on jeździł do pracy, a inne osoby zostawały w domach. W tej chwili cała firma przeszła na pracę zdalną.
Jeśli chodzi o mnie, sytuacja jest inna. Wcześniej nie miałam ograniczeń w prowadzeniu działalności, za to otrzymywałam mnóstwo wytycznych i to od samego początku. Dostawałam informacje, jakie mam nowe obowiązki, jakie środki higieniczne muszę mieć w gabinecie, jak mam go czyścić, że muszę badać temperaturę sobie i pacjentom. Od jutra, po prostu zawieszam działalność na miesiąc. Z tyłu głowy mam więc już wizję trudności ekonomicznych, ale jednocześnie z ograniczeniami od razu wprowadzono też system ochrony pracowników, więc mam nadzieję, że choć będzie ciężko, to nie dramatycznie. Jako Polka, czyli rezydentka, a nie obywatelka Singapuru, nie łapię się wprawdzie na różne formy wsparcia, ale patrząc perspektywicznie cieszę się, że Singapurczycy dostali naprawdę dobrą ochronę – każdy, bez względu na sytuację finansową dostanie minimum 600 dolarów singapurskich (przyp. red. ok. 1700 zł) zapomogi, a są też inne formy pomocowe. Wierzę, że kiedy kryzys minie, będą mogli spokojnie wrócić na terapię.
Przez wiele tygodni w Singapurze nie było śmiertelnych przypadków zakażenia wirusem. To efekt profilaktyki, czy skuteczności służby zdrowia?
Myślę, że obu tych czynników. Tuż po wybuchu epidemii, Singapur był drugim w kolejności krajem pod względem liczby przypadków, teraz jesteśmy na tej liście daleko. I nie chodzi tu wyłącznie o niewielką liczbę mieszkańców, a o to, że te zachorowania przyrastają stosunkowo powoli, nie lawinowo.
Dzięki temu nie mamy zatoru w szpitalach i pacjenci mogą być objęci opieką na najwyższym poziomie. Myślę, że także sama organizacja całego procesu bardzo dobrze zadziałała. Ludzie dokładnie wiedzą, co mają zrobić, gdy podejrzewają zagrożenie, krótko czekają na wyniki testów, które są dostępne. To wszystko pozwala opanować sytuację.
Wydaje się, że Singapur, któremu przepowiadano katastrofę epidemiologiczną, jest dziś bezpieczną wyspą na oceanie pandemii…
Może nie aż tak. Tu też jest lęk, też są fale paniki, wykupowania towarów. Inna jest skala. Gdyby analizować naszą sytuację w oderwaniu od reszty świata, powiedziałabym, że jest trudna. Jednak patrząc na dramaty, które dzieją się dziś we Włoszech, Hiszpanii, Francji i innych krajach Europy, po prostu nie możemy narzekać. Mieszkamy w małym państwie, do tego rozwiniętym, bogatym i mającym duże doświadczenia z poprzednich epidemii. W takich warunkach znacznie łatwiej jest kontrolować sytuację: szybko wprowadzać konieczne zmiany, skutecznie pilnować, by mieszkańcy stosowali się do zaleceń, a co za tym idzie ograniczyć rozwój epidemii, a osoby dotknięte chorobą objąć efektywnym leczeniem. Dodatkowo mamy poczucie bezpieczeństwa, wynikające z jasnego i prostego komunikatu, który idzie od góry. Nikt niczego nie bagatelizuje, ale też nie sieje paniki, przeciwnie – daje taki przekaz, że ktoś faktycznie nad tym wszystkim czuwa, działa konsekwentnie aż do bólu i że jest robione absolutnie wszystko, by zapewnić mieszkańcom bezpieczeństwo. Taki komunikat, o ile oczywiście jest wiarygodny i znajduje potwierdzenie w rzeczywistości, bardzo pomaga odnaleźć się w trudnej sytuacji.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS