Dzisiaj, 6 października (15:01)
Nie wszyscy pacjenci, mając objawy COVID-19, wykonują test na obecność koronawirusa. Część z nich, słysząc o takiej konieczności, dyskutuje z lekarzem, broni się, a nawet rozłącza się podczas teleporady. Inni, mimo objawów, po prostu do lekarza się nie zgłaszają. – Już nauczyli się, jak zakombinować, żeby tego testu nie wykonywać i by nie być na kwarantannie. To dotyczy coraz większej grupy osób – mówi Interii Tomasz Zieliński, wiceprezes Porozumienia Zielonogórskiego.
Polska jest w grupie państw Unii Europejskiej, które przeprowadzają najmniej testów na COVID-19. Według danych z 26 września siedmiodniowa średnia liczba testów na tysiąc mieszkańców wyniosła u nas 0,99. Mniej pacjentów testuje się tylko w Holandii – to tygodniowo 0,69 testu na tysiąc mieszkańców.
Doktor Michał Sutkowski, prezes Warszawskich Lekarzy Rodzinnych, mówi Interii: – Pacjenci przyzwyczaili się do tego, żeby się nie testować i nie chcą tego robić. To widać wyraźnie. Szczególnie młode osoby – one wręcz z nami dyskutują, bronią się przed tym. Często rozłączają się podczas teleporady, gdy słyszą o tym, że być może trzeba będzie test wykonać. Oczywiście to nie wszyscy pacjenci, ale jednak jest pewna grupa osób, która tak się właśnie zachowuje.
Jest też grupa pacjentów, która mimo objawów w ogóle nie zgłasza się do lekarza.
– Pacjenci nie rozmawiają z lekarzami, kiedy wiedzą, że mają objawy, przez które zostaną skierowani na test. Już nauczyli się, jak zakombinować, żeby nie musieć tego testu wykonać i by nie być na kwarantannie. To dotyczy coraz większej grupy osób – tak wynika z mojej obserwacji i z rozmów z kolegami lekarzami – mówi Tomasz Zieliński, lekarz rodzinny i wiceprezes Porozumienia Zielonogórskiego.
Zgadza się z nim Michał Sutkowski. – Część pacjentów, nie chcąc nie chodzić do szkoły, do pracy, bojąc się kwarantanny jak ognia, nie zgłasza się do lekarza w ogóle. Pacjenci narzekają najpierw, że lekarze nie chcą ich badać, a później twierdzą, że jest odwrotnie i że chcemy badać nadmiarowo. Żaden lekarz nie kieruje bez powodu na te testy – wyjaśnia lekarz.
Sutkowski ocenia, że grupa osób niezgłaszających się to około 20-30 procent pacjentów. – Część z nich chodzi później do pracy i może zarażać. Inni biorą urlop i przez tydzień siedzą w domu. Jednak oni też gdzieś wychodzą, słabiej bo słabiej, ale funkcjonują również poza domem – komentuje.
Tomasz Zieliński zauważa, że w ostatnich miesiącach w niektórych miastach zaczął powstawać problem z dostępnością punktów wymazowych.
– Kiedyś one działały i rano, i popołudniu – tak, by każdy mógł z nich w dowolnej porze skorzystać. Teraz w wielu miastach one funkcjonują tylko w godzinach porannych lub tylko popołudniowych. Dla ludzi, którzy są aktywni zawodowo jest to problem. Często z tego powodu ci, którzy gdzieś wahają się, czy się testować, rezygnują z wykonania testu – przyznaje Zieliński.
Przykładem takiego miasta jest Bydgoszcz. Działają tu cztery punkty, w których można wykonać darmowy test w kierunku SARS-CoV-2. Wszystkie działają w godzinach porannych – jeden przyjmuje również po południu, ale tylko w niedziele.
Jak dodaje Michał Sutkowski, część pacjentów nie jest też przyzwyczajona do tego, by szukać punktu wymazowego dalej niż w okolicy ich mieszkania. – W krajach Europy Zachodniej jest zupełnie inaczej. Włosi jeżdżą nawet po 100 kilometrów żeby dostać się do dobrego punktu medycznego. Jak ktoś chce i ma świadomość to pojedzie i zrobi ten test. Proszę zobaczyć, jak daleko jeździliśmy, żeby się szczepić – nawet po kilkaset kilometrów – zauważa.
Dla osób, które są niesamodzielne lub niemobilne, w przypadku konieczności wykonania testu RT-PCR lekarz może zlecić zrobienie go zespołowi karetki wymazowej.
– Dostępność karetek wymazowych jest niska – alarmuje Tomasz Zieliński. – Z moich obserwacji wynika, że w stosunku do poprzednich fal koronawirusa teraz najdłużej czeka się na … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS