Wtorek, 10 marca. Anna [imię zmienione], gdynianka, leci do Wielkiej Brytanii na badania. Od pięciu lat choruje na stwardnienie rozsiane. Kiedyś mieszkała w Anglii, ma status osoby osiedlonej i angielskie ubezpieczenie zdrowotne. Na Wyspach też taniej kupuje leki na SM.
Środa, 11 marca, Anna dowiaduje się, że w Polsce mają zostać zamknięte szkoły. Decyduje się wcześniej wrócić do kraju, kupuje nowy bilet. Udaje jej się wrócić w ostatniej chwili, tuż przed zamknięciem granic. Wysiada z samolotu w Gdańsku, jest kilka minut po północy 15 marca. W Polsce obowiązują już nowe rozporządzenia, musi więc poddać się dwutygodniowej kwarantannie.
Jest epidemia koronawirusa. Po co pani przyjechała?
Wtorek, 24 marca. Anna jest dziewiąty dzień na kwarantannie. Jest odizolowana od dwóch nastoletnich synów – oni są w nowym mieszkaniu, ona w starym, w którym za chwilę kończy się umowa najmu.
Zaczyna się źle czuć – ma suchy kaszel, duszności, ból w klatce piersiowej, drapie ją w gardle. Dzwoni do Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Gdańsku. Tam słyszy, że jeśli objawy będą się utrzymywały, ma zadzwonić pod numer alarmowy 112.
Środa, 25 marca, rano. Anna dzwoni na 112, ale nikt nie odbiera. Policjant dzielnicowy, który codziennie sprawdza, czy kobieta przestrzega kwarantanny, sam dzwoni po pomoc dla niej. Tego samego dnia kobieta odbiera telefon – ktoś (nie jest pewna czy lekarz, czy ratownik medyczny) zbiera od niej informacje o stanie zdrowia i podaje numer telefonu, pod który ma zadzwonić. Dzwoni. Tym razem jest pewna, że rozmawia z lekarzem. Ten pyta Annę o stan zdrowia i decyduje, że musi mieć zrobiony test na koronawirusa.
Wieczorem karetka na sygnale zawozi Annę do Uniwersyteckiego Centrum Medycyny Morskiej i Tropikalnej w Gdyni. Na wejściu słyszy: “Po co pani przyjechała? Kaszel? Duszności? To mogła się pani zgłosić na SOR”. Anna tłumaczy, że jest na kwarantannie oraz, że ma gorączkę. W szpitalu robią jej najpierw EKG, po czym stwierdzają, że musi poddać się testowi na grypę i koronawirusa. Test na grypę daje wynik negatywny. Na wynik drugiego testu musi poczekać pięć dni. Zalecenie: przedłużenie kwarantanny. O to, jak Anna wróci do domu, szpital się jednak nie zatroszczył.
Z młodszym synem Anna widzi się z daleka, ze starszym rozmawia tylko przez telefon. Psa wyprowadzają ludzie z grupy “Widzialna Ręka”, a obiady przynosi jej właścicielka mieszkania. To jej musi wystarczyć. Raz przyszedł z zakupami syn, zostawił siatkę pod drzwiami i poszedł.
“Czekanie jest naprawdę ciężkie”
Środa, 1 kwietnia. Anna jest 18. dzień na kwarantannie. Od siedmiu dni nie ma wyniku testu na koronawirusa i to nie jest primaaprilisowy żart. Codziennie dzwoni do sanepidu albo do UCMMiT. Za każdym razem słyszy: Nie ma jeszcze pani wyniku. Przez cały czas ma objawy COVID-19.
– Czekanie jest naprawdę ciężkie – przyznaje Anna smutnym głosem. – Trudno jest mi to opisać komuś, kto nie znalazł się nigdy w takiej sytuacji, brakuje mi słów. Objawy choroby to jest coś, z czym mogę sobie poradzić, ale czekanie…
– Myślę sobie, że inni ludzie, czekający na wyniki np. biopsji, mają gorzej, ale ich choroba nie jest zaraźliwa, martwią się tylko o swoje zdrowie. Ja zaczynam popadać w obłęd, zastanawiam się, czy dwa metry to wystarczająca odległość, bym nikogo nie zaraziła, czy ludzie wyprowadzający mojego psa mogą czuć się bezpiecznie, czy taksówkarz, który wiózł mnie z lotniska do domu na kwarantannę, nie zaraził się ode mnie. W oczach innych ludzi, z którymi mam kontakt, widzę to “coś”, strach przede mną – opowiada Anna.
Dlaczego kobieta jest zmuszona tak długo czekać na wynik testu zapytaliśmy przedstawicieli Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologiczną w Gdańsku, wojewody oraz Uniwersyteckiego Centrum Medycyny Morskiej i Tropikalnej w Gdyni. Czekamy na odpowiedź.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS