W miniony weekend Jarmark Jagielloński zdominował życie Lublina – jak co roku, acz na znacznie mniejszą skalę.
Od piątku do niedzieli (21-23 sierpnia) Stare Miasto próbowało uwieść gości imprezy tradycyjną kulturą i sztuką. Nie do końca się udało, bo frekwencja była taka sobie, choć było co obejrzeć, co kupić, co zjeść i czym popić. Doskwierał na pewno brak koncertów muzyki ludowej. Tak jak imprezie ubiegłorocznej patronowała pszczoła, tak obecnej zioła.
W tym roku Jarmarku Jagiellońskiego nie zaczął, jak zwykle, korowód artystów wokół jarmarkowej kury. Ten pomnik imprezy na kołach stał na pustym placu po Farze. Podobnie jak w ubiegłym roku zabrakło też charyzmatycznego wodzireja czy energetycznych bębniarzy i kobziarzy. Zarówno w warstwie wystawienniczej i w kulturalnej było o wiele, wiele skromniej…
Spacer po jarmarku w tym roku przyniósł podobne obserwacje co niegdyś, tylko na mniejszą skalę. Stragany oferowały przeważnie ozdoby na ludową modłę, do rzadkości należało rzemiosło użytkowe, nawet jarmarczne zabawki. Były pojedyncze kramy z kowalstwem artystycznym czy ceramiką, nieliczne tkackie czy plecionkarskie. Prym wiodły stoiska z żywnością, jak wypieki regionalne i miody. Niezawodnie mnóstwo kramów wystawiło świątki i dewocjonalia, zioła oraz „leki z bożej apteki” – jak głosił napis reklamowy.
W sumie około 100 wystawców, przeważnie z Lubelskiego. Najodleglejsi kupcy, przyjechali z terenu Kaszub – koronczarki, a z Augustowa młody winiarz.
Nie dało się słyszeć obcych języków
Mimo to sporo roboty mieli przewodnicy miejscy – jak pani Krystyna Basista, nestorka tej grupy pasjonatów, oprowadzająca liczną grupę młodzieży ze Stowarzyszenia Siemacha, przybyłą na Jarmark z Krakowa. Przysłuchiwał się tej opowieści bodaj najbardziej egzotyczny gość: Amerykanin z Texasu: „I’m the real cowboy” – jak rzekł z dumą o sobie Mr. Patrick Neely.
Jarmark nie królował tym razem w przestrzeni starówki, więcej osób można było ujrzeć w ogródkach piwnych niż przy straganach.
Złym pomysłem było ulokowanie w klaustrofobicznej przestrzeni ul. Szambelańskiej zbyt wielu stoisk, podczas gdy inne miejsca starówki w ogóle ich nie zaznały. Na długości ok. 60 m ustawiono tu kilkadziesiąt kramów, a ludzie dosłownie przeciskali się, by przejść obok. Dodajmy, że ta uliczka ma ok. 3 m szerokości, a zatem: wirus hulaj dusza! Lecz ta strefa nie należała do Jarmarku, jak wyjaśnia rzeczniczka Agata Fijuth. Zatem kto zawinił?
Jarmark nie brzmiał muzyką
Nie brzmiał jak dotychczas. Na deptaku dało się słyszeć jedynie młodzieńców z Ełku: to dwaj cymbaliści i bębniarz. Cóż, w piątek strażnicy na wniosek organizatora Jarmarku próbowali usunąć z deptaku innego ulicznego grajka. Po nerwowej interwencji muzyk obronił jednak swoje stanowisko. Lublinianie i turyści aktywnie bronili artystę, który wrósł w atmosferę tej ulicy. Incydent nasuwa wątpliwości o prawa do wykonywania popisów artystycznych w przestrzeni publicznej, oraz czy dyktat mogą stanowić tu organizatorzy konkurencyjnych wydarzeń.
W piątkowy wieczór, w warunkach restrykcji przed Covid, od 19 do 23 koncertowano na Zamku, gdzie na ludową nutę grali Orkiestra Jarmarku Jagiellońskiego oraz kapela Tęgie Chłopy i trio folkowe WoWaKin. Niestety, przy niewielkiej frekwencji widzów.
Podobnie w sobotę. Na rozgrzewkę obok OrkiestryJJ wystąpiła Kapela Maliszów, a wydzielonych 600 miejsc zapełnił wreszcie koncert Re:tradycja.
W niedzielę już tylko Łukasz Jemioła i jego trzech muzyków z grupy Drescode, w sanitarnych znów realiach patio przy ul. Grodzkiej 7, grający amerykański swing z lat 30. i 40. oraz polski swing okresu przedwojennego. Tak pyszna zabawa dla tak niewielu…
Mimo wszystko warto było odwiedzić ów „korona-Jarmark” choćby dlatego, by stało się zadość wielowiekowej tradycji grodu – by ją afirmować nawet w tak trudny czas. Smutne, że niewiele osób w miejscach skupisk dotrzymywało zasad sanitarnych, o które apelowali organizatorzy z Warsztatów Kultury. Rzadko kto trzymał dystans społeczny, przeciwnie wylewne rozmowy bez maseczek i towarzyskie obściskiwanie się było wkalkulowane w ryzyko powodzenia tej imprezy. Marek Rybołowicz
Tegoroczny Jarmark był z powodu koronawirusa o wiele skromniejszy niż poprzednie, a na jarmarkowych warsztatach i koncertach obowiązywały limity uczestników. Na szczęście przybyło trochę turystów z Polski, w tym grup zorganizowanych, których po imprezie i lubelskich atrakcjach oprowadzali miejscy przewodnicy
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS