A A+ A++

fot. Pla2na / Shutterstock

Końcówka lutego przyniosła ostrą przecenę złota. Cena uncji żółtego metalu spadła o blisko sto dolarów, osiągając najniższy poziom od czerwca 2020 roku. Czy to sygnał, że na rynku złota mamy odwrócenie trendu?

W piątek notowania kontraktów terminowych na złoto spadły o blisko 2,5%, a w czwartek o prawie 2%. Łącznie w ostatnim tygodniu doszło do obniżenia dolarowych cen kruszcu o blisko 100 USD na uncji. Tym samym królewski metal pogłębił trwającą już siedem miesięcy korektę, osiągając najniższe notowania od czerwca 2020.

/ Bankier.pl

Negatywny sentyment do złota utrzymywał się przez prawie cały styczeń i większość lutego. Żółty metal wypadł z łask inwestorów, którzy woleli grać na rozgrzanych rynkach kryptowalut oraz na bijącej rekordy wszech czasów Wall Street. Przy konkurencji ze strony bitcoina oraz mocno optymistycznych oczekiwaniach dotyczących gospodarki USA złoto jakby straciło swój blask.

Stopy w górę, złotu trudniej

Katalizatorem spadków na rynku złota był szeroko komentowany w finansowych mediach wzrost rentowności amerykańskich obligacji skarbowych. Dochodowość papierów 10-letnich przez ostatni miesiąc wzrosła z 1% do 1,5%, osiągając najwyższą wartość od przeszło roku. Choć to poziom wciąż śmiesznie niski jak na historyczne standardy, to jednak 50-puntkowa podwyżka długoterminowej stopy procentowej dla dolara nie mogła przejść niezauważona.

Rentowność 10-letnich obligacji rządu USA (w %). / Bloomberg.

Dlaczego to takie ważne? W świecie finansów obligacje Wuja Sama wciąż uznaje się za najbezpieczniejszy instrument finansowy. Taki, w przypadku którego ryzyko kredytowe (czyli niewypłacalności dłużnika) praktycznie nie istnieje i który nie generuje ryzyka płynności. Jeśli tzw. stopa wolna od ryzyka idzie w górę, ma to wpływ na wycenę praktycznie wszystkich innych klas aktywów. W tym także złota, ponieważ rentowność 10-letnich obligacji rządu USA wyznacza koszt alternatywny trzymania żółtego metalu.

W dużym skrócie wygląda to tak: inwestor chcący bezpiecznie przechować swoje oszczędności na długi termin ma do wyboru albo złoto, albo amerykańskie Treasuries. W przypadku złota nie ma pewności, ile dolarów będzie ono warte za 10 lat. Można jednak przypuszczać, że w ciągu dekady siła nabywcza USD spadnie na tyle, że potrzeba będzie większej ilości dolarów, aby kupić uncję złota. Ile dokładnie, tego jednak nie wiadomo. Alternatywą jest deal z Wujem Samem, któremu możemy pożyczyć pieniądze na 10 lat, licząc w zamian na stałą, niską i (względnie) pewną stopę zwrotu. Na początku stycznia wynosiła ona niespełna 1%. Ale w ostatni czwartek przekraczała już 1,5%.

Co więcej, wyższe rynkowe stopy procentowe w Ameryce mogą wesprzeć dolara, który już na początku stycznia przestał się osłabiać względem euro. Mocniejszy dolar, podobnie jak wyższe stopy procentowe w USA, zwykle negatywnie wpływają na notowania złota w amerykańskiej walucie. Tak też było i tym razem. Dodatkowo wciąż utrzymuje się bardzo pozytywny sentyment na Wall Street, co zmniejsza zainteresowanie „bezpiecznymi przystaniami”, takimi jak złoto, Treasuries czy frank szwajcarski. Wszystkie te trzy aktywa w ostatnich tygodniach były w odwrocie.

Czy fundamenty uległy zmianie?

Pogłębienie trwającej już siedem miesięcy korekty na rynku złota skłania do postawienia pytania, czy dotychczasowe fundamenty dla wyższych cen kruszcu straciły na aktualności. Spójrzmy najpierw na dolara. Jego indeks wciąż znajduje się blisko najniższych poziomów od trzech lat i niedawne odbicie trudno traktować inaczej niż tylko lokalne odreagowanie po wcześniejszych silnych spadkach.

Przed „zielonym” czai się ryzyko drastycznego zwiększenia „dodruku” pieniądza ze strony Rezerwy Federalnej. Ktoś przecież musi sfinansować potężny, blisko dwubilionowy program wydatków budżetowych forsowanych przez administrację Joe Bidena. Są to pieniądze wydane niemal w całości w ciężar długu publicznego, w coraz większym stopniu monetyzowanym przez kreację pieniądza w wykonaniu banku centralnego USA (QE). Bidenowe stymulanty przy braku takowych w strefie euro, Chinach czy Japonii są czynnikiem, który ma potencjał działać na niekorzyść dolara w perspektywie następnych miesięcy. Z kolei w horyzoncie wieloletnim jest dość prawdopodobne, że dopiero rozpoczął się 6-letni cykl dolarowy. Jeśli to przypuszczenie okaże się poprawne, to obecne odreagowanie na rynku dolara powinno być tylko korektą.

/ Bankier.pl na podstawie danych Rezerwy Federalnej.

Po drugie, warto sobie odpowiedzieć na pytanie, co stoi za niedawną przeceną amerykańskich obligacji skarbowych. W tej materii analitycy są dość zgodni i uważają, że wyższe rentowności w USA są efektem nasilenia się oczekiwań inflacyjnych w USA. O tym, że uczestnicy rynku finansowego spodziewają się istotne wyższej inflacji w perspektywie następnych kilku lat, pisaliśmy Państwu kilka tygodni temu. W horyzoncie 5-letnim oczekiwana inflacja wynosi blisko 2%, a w horyzoncie 10-letnim rośnie do blisko 2,2%. Oznacza to, że realna oczekiwana długoterminowa stopa procentowa w Ameryce wciąż pozostaje ujemna. Nie jest może aż tak ujemna, jak była w drugiej połowie 2020 roku, lecz nie zmienia to tego, że trzymanie amerykańskich Treasuries do terminu wykupu najprawdopodobniej przyniesie realną utratę kapitału.

Zatem ujemne realne stopy procentowe wciąż przemawiają na korzyść złota, które zwykło zyskiwać wobec dolara w otoczeniu represji finansowej. Poza tym rosnące oczekiwania inflacyjne są jedną z ostatnich rzeczy, które mogłyby zaszkodzić popytowi na złoto, przez wielu traktowanego jako zabezpieczenie przed spadkiem siły nabywczej „papierowego” pieniądza.

Czy Fed zareaguje?

I tu dochodzimy do chyba najważniejszego pytania, czyli jak długo władze USA mogą tolerować rosnące rentowności obligacji skarbowych. Po 2008 roku Rezerwa Federalna stała się w praktyce pożyczkodawcą ostatniej instancji dla rządu USA. Trudno sobie wyobrazić, aby Powell i spółka zaakceptowali wzrost rentowności 10-latek w rejon 2-3%. Z pewnością nie w sytuacji, gdy administracja Bidena tylko w tym roku potrzebuje pożyczyć „skromne” 3-4 biliony dolarów. I nie w sytuacji, gdy na gospodarce żerują tysiące firm-zombie, czyli nierentownych korporacji funkcjonujących tylko dzięki taniemu kredytowi z Fedu. Dla tych ostatnich znaczący wzrost rynkowych stóp procentowych byłby zabójczy i skutkował falą upadłości i masowych zwolnień pracowników. A na to władze USA nie mogą sobie teraz pozwolić.

Można więc spekulować, że dalszy wzrost rentowności długu USA wywoła jakąś reakcję Fedu. Ostatecznie może po prostu zwiększyć program skupu obligacji skarbowych (QE), co jednak miałoby negatywne konsekwencje dla dolara. Możemy też być niemal pewni, że decydenci z Rezerwy Federalnej nie będą się przejmować inflacją rzędu 2-3%. Ba, wielokrotnie wspominali, że takie tempo deprecjacji pieniądza byłoby pożądane „przez jakiś czas”. Mamy więc otwartą na oścież furtkę dla wyższej inflacji w USA i minimalną przestrzeń dla tolerowanego wzrostu kosztów obsługi długu. Trudno więc oczekiwać, aby realne rynkowe stopy procentowe w Ameryce powróciły do wartości dodatnich, a takie właśnie wydarzenie w 2013 roku wywołało bessę na rynku złota.

Wall Street gra na reflację

Od początku listopada dominującym tematem na rynkach finansowych jest eskalacja zakładu na reflację, czyli wzrost inflacji wywołany nadzwyczajnymi posunięciami władz monetarnych („drukowanie pieniędzy”) i fiskalnych (wdrożenie olbrzymich i bezwarunkowych transferów socjalnych). Na tej fali od kilku miesięcy płyną zwyżkujące notowania surowców, rynków akcji i kryptowalut.

Jednakże ta „hossa na wszystkim” nie może trwać w nieskończoność. Ryzyko dotyczy zwłaszcza rozgrzanego amerykańskiego rynku akcji, którego siła opiera się prawie wyłącznie o brak alternatywy w otoczeniu oficjalnie niskiej inflacji cenowej. Jeśli (gdy?) ta ostatnia się wreszcie zmaterializuje, to giełdowa hossa stanie się zagrożona, a wtedy inwestorzy mogą się przeprosić ze złotem i innymi bezpiecznymi przystaniami. Nikt jednak nie wie, kiedy to nastąpi. Inwestorzy z Wall Street słyną z tego, że potrafią długo ignorować potencjalne zagrożenia. Ale gdy już zaczną je wyceniać, robią to bardzo gwałtownie. Tak jak to miało miejsce choćby w lutym 2018, grudniu 2018 czy marcu 2020.

Źródło:
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMZDiM Jaworzno: Bezpieczne Jaworzno – nowe parkingi, chodniki, oświetlenie w dzielnicach
Następny artykułSOK Suwałki: Kolacja dla głupca. Premiera teatralnego hitu