A A+ A++
  • “Wszystkie skumulowane problemy, które pandemia trochę powstrzymywała, wracają ze zdwojoną siłą. Pacjenci, których stan zdrowia się pogorszył z powodu odwlekania leczenia, trafiają teraz do systemu. (…). Coraz więcej osób potrzebuje opieki medycznej, tymczasem politycy szarżują obietnicami obniżenia składki. Jeśli pójdziemy tą drogą, system publiczny przestanie się spinać”;
  • “Zwijanie systemu publicznego to cios w chorych. Już dziś wielu pacjentów tuła się po Polsce, rozpaczliwie szukając opcji leczenia. Poważnie chorzy ludzie nie są w stanie prowadzić takich poszukiwań na własną rękę, więc coraz więcej zależy od wsparcia bliskich i kapitału społecznego. Żeby znaleźć oddział wykonujący dany zabieg, a potem pojechać do innego miasta np. 300 km i jeszcze wrócić, trzeba mieć zasoby, rozeznanie, wspierającą rodzinę, możliwość transportu”;
  • “Widać, że testowane są na pacjencie kolejne granice. Ostatnio znajomy opowiadał mi, że w jednym gabinecie za leczenie zęba jednokanałowego usłyszał cenę 2500 złotych, a w innym za to samo – 700 zł. W tym samym mieście. To pokazuje, że inflacja kosztów w prywatnej opiece medycznej nie ma praktycznie limitów” – mówi Maria Libura z Polskiej Sieci Ekonomii oraz Zespołu Studiów Strategicznych przy OIL Warszawa w rozmowie Anny Kiedrzynek.

Anna Kiedrzynek, TOK FM: NFZ spóźnia się z wypłatami za świadczenia nielimitowane dla niektórych szpitali. Czy to oznacza, że Fundusz może stracić płynność finansową?

Maria Libura: NFZ nie może zbankrutować – nie jest to firma prywatna, tylko instytucja publiczna. Jeśli jest dziura budżetowa, o której głośno w mediach, to państwo będzie musiało do Funduszu dołożyć. Nie ona jednak jest w tej sytuacji najbardziej niebezpieczna. Najgorszym aspektem tych opóźnień jest erozja zaufania do państwa. Każda taka sytuacja to sygnał do opinii publicznej, że państwo traci kontrolę nad newralgicznym sektorem.


Zobacz wideo

Rozumiem, że zaufanie do państwa utracą głównie szpitale.

Szpitale są tu na pierwszej linii frontu. Te, które obstawiły wykonywanie teoretycznie nielimitowanych świadczeń, będą się mocno zastanawiać na przyszłość, czy warto to robić – skoro nie mogą mieć pewności, że otrzymają za nie środki w rozsądnym czasie. Dłuższe opóźnienia grożą utratą płynności i popadnięciem w długi. Już teraz słyszę od pracowników szpitali, że oni czytają obecną sytuację jako sygnał z góry, żeby powstrzymać się od wykonywania świadczeń nielimitowanych. To dużo mówi o nastrojach i stanie komunikacji pomiędzy autorami polityki zdrowotnej a jej wykonawcami.

A to z kolei odbije się na pacjentach.

Każde opóźnienie wypłat jest sygnałem, że państwo staje się nieprzewidywalnym partnerem. Każda sytuacja, w której szpitale muszą grać według określonych reguł, a strona publiczna nie do końca się do nich stosuje, wywołuje uzasadniony niepokój. Zwłaszcza u personelu medycznego, który może poczuć się zniechęcony do pracy w publicznych placówkach. Bo przecież zadłużenie szpitala może oznaczać problemy z wypłatą wynagrodzeń. A mniejsza liczba specjalistów w sektorze publicznym to jeszcze większe kolejki dla pacjentów. Jeśli odpukać – dojdzie do kolejnego takiego opóźnienia, to będzie to ogromny cios w zaufanie do systemu publicznego. Już teraz lobbing na rzecz komercjalizacji sufluje wszystkimi kanałami: “zobaczcie, państwo <nie umie> w zdrowie”.

Skąd te problemy w NFZ akurat teraz? Spotkałam się z teorią, że wszystko to wina podniesienia pensji minimalnej i wzrostu wynagrodzeń w ochronie zdrowia. 

To tylko jeden z czynników.

A jakie są pozostałe?

Po pierwsze, poprzedni rząd wykorzystał “górkę finansową”, jaka była w NFZ, i przerzucił do Funduszu kolejne zadania, w tym utrzymanie ratownictwa medycznego. Tylko że ta nadwyżka z ostatnich lat wzięła się stąd, że bardzo wiele świadczeń nie zostało wykonanych ze względu na pandemię. Odwoływane przecież były zabiegi, wizyty, ludzie też długo odwlekali chodzenie do lekarzy i korzystanie ze szpitali. Rosły też wpływy ze składki. Więc ta nadwyżka to efekt nadzwyczajnych okoliczności, które już nie obowiązują. Mało tego – te wszystkie skumulowane problemy, które pandemia trochę powstrzymywała, wracają ze zdwojoną siłą. Pacjenci, których stan zdrowia się pogorszył z powodu odwlekania leczenia, trafiają teraz do systemu. Podobnie jak osoby z powikłaniami pocovidowymi, których też jest dość dużo. Coraz więcej osób potrzebuje opieki medycznej, tymczasem politycy szarżują obietnicami obniżenia składki. Jeśli pójdziemy tą drogą, system publiczny przestanie się spinać.

A kwestia wzrostu wynagrodzeń? Na ile ona skomplikowała tę sytuację?

Początkowo podwyższanie wynagrodzeń kadry medycznej to była konieczność – chodziło o zlikwidowanie fatalnego modelu, w którym oszczędzanie na personelu umożliwiało niską kosztowość całego systemu. Problem w tym, że w parze z podwyżkami nie poszły reformy strukturalne, które pozwoliłyby bardziej racjonalnie wykorzystywać zasoby kadrowe, które mamy. Wręcz przeciwnie – doszło w niektórych obszarach do inflacji wynagrodzeń, napędzanej konkurencją o specjalistów. Poza tym wynagrodzenia personelu to jedno, ale przecież rosną też koszty technologii medycznych. Jednocześnie społeczeństwo się starzeje. Obciążenia systemu publicznego będą tylko rosły, nie malały.

Poza dosypaniem pieniędzy potrzebne są reformy strukturalne. Za jakie należałoby się zebrać w pierwszej kolejności?

Opieka, jaką dostaje dziś pacjent, zbyt często przypomina malarstwo kubistyczne: dostajemy świadczenia, które nie zawsze składają się w spójną całość. Potrzebujemy opieki skoordynowanej i zintegrowanej. Owszem, pojawiają się zalążki reform idących w tym kierunku, zwykle w formie tzw. pilotaży, które niestety nie są zwykle skutecznie implementowane w skali kraju. Nawet jeśli dają dobre efekty i są sukcesem. Opieka koordynowana w POZ pozostaje opcją dla chętnych zamiast stać się obowiązującym modelem działania. To generuje nierówności pomiędzy pacjentami: jedni mają dostęp do dodatkowych badań i konsultacji, a inni nie. Najbardziej zyskali ci, którzy byli w lepiej zorganizowanych przychodniach, bo te miały zasoby, by przystąpić do programu. Pacjenci mniej rzutkich lekarzy, z uboższych obszarów, mają jeszcze gorzej – pociąg z koordynacją im ucieka, bo poradni nie stać na sprzęt, a w okolicy brakuje specjalistów gotowych na współpracę z lekarzem rodzinnym.

Wróćmy do obecnej sytuacji w NFZ. Minister Leszczyna obiecuje, że pieniądze na świadczenia się znajdą. To wystarczy, żeby odbudować zaufanie?

Te pieniądze muszą się znaleźć – od tego zacznijmy. Natomiast zaufanie już zostało nadszarpnięte, a wątłe poczucie bezpieczeństwa – naruszone. Minister Leszczyna przede wszystkim musi teraz pokazać, co zrobi, żeby to się nie powtórzyło w kolejnym kwartale. Jest to równie ważne co wypłacenie zaległych pieniędzy. Bo jeśli wystąpi sytuacja, w której medycy nie będą pewni, czy otrzymają na czas wypłaty za pracę w szpitalu, to będzie to odebrane jako powrót do standardów z lat 90.

Pomówmy teraz o pacjentach. Powiedzmy, że sytuacja z opóźnieniem wypłat środków dla szpitali powtarza się w kolejnym kwartale. Leszczyna nie jest w stanie zapanować nad tym wizerunkowo. Jakie to będzie miało przełożenie na sytuację ludzi potrzebujących leczenia?

Chcę wierzyć, że tak się nie stanie. Zwijanie systemu publicznego to cios w chorych. Już dziś wielu pacjentów tuła się po Polsce, rozpaczliwie szukając opcji leczenia. Poważnie chorzy ludzie nie są w stanie prowadzić takich poszukiwań na własną rękę, więc coraz więcej zależy od wsparcia bliskich i kapitału społecznego. Żeby znaleźć oddział wykonujący dany zabieg, a potem pojechać do innego miasta np. 300 km i jeszcze wrócić, trzeba mieć zasoby, rozeznanie, wspierającą rodzinę, możliwość transportu. Nadwyrężone zaufanie do państwa to otwarcie drogi do komercjalizacji ochrony zdrowia, ze wszystkimi tego konsekwencjami: narastaniem nierówności w zdrowiu, inflacją kosztów leczenia i pogorszeniem stanu zdrowia populacji.

Pełzająca prywatyzacja już tu jest. Najlepszym przykładem jest stomatologia.

Rozróżniajmy jednak działalność komercyjną, dla zysku, od działalności podmiotów prywatnych finansowanych z pieniędzy publicznych – tak dziś działa np. wiele poradni POZ. To dwa różne światy.

Oferta komercyjna żywi się słabością systemu publicznego. Mówi się nawet o stomatologizacji kolejnych dziedzin medycyny. To z kolei prowadzi do postępującego rozwarstwienia się społeczeństwa, jeżeli chodzi o dostęp do ochrony zdrowia. Z jednej strony mamy mieszkańców dużych miast, którzy dobrze zarabiają i korzystają z dobrodziejstw typu abonamenty medyczne w firmie, a w razie czego dokupią sobie drobne zabiegi czy wizyty u fizjoterapeuty. A z drugiej strony – całą masę obywateli, którzy w ogóle nie mogą skorzystać z prawa, jakie daje im Konstytucja do ochrony zdrowia. A cenę tego rozwarstwienia zapłacimy wszyscy.

To znaczy?

Wiemy dobrze z badań prowadzonych w wielu krajach, że w społeczeństwach, w których występują duże różnice w stanie zdrowia obywateli, żyje się gorzej – wszystkim, nie tylko mniej zamożnym. Po prostu nierówności w dostępie do ochrony zdrowia nie opłacają się absolutnie nikomu. Dlaczego? Bo np. osoby, których nie stać na prywatną opiekę, trafiają do publicznego szpitala zazwyczaj później i w o wiele gorszym stanie niż obywatele żyjący w kraju z dobrze funkcjonującą opieką zdrowotną. Potem za skomplikowane leczenie takiego bardzo schorowanego pacjenta płacą wszyscy, bogaci też. A w lepiej działającym systemie można by go wyleczyć wcześniej i za mniejsze pieniądze, oszczędzając człowiekowi cierpienia, a współobywatelom – kosztów rent i zasiłków z tytułu niezdolności do pracy.

Tymczasem prywatyzacja w ochronie zdrowia postępuje coraz dalej. Popularność zyskują między innymi prywatne stacje dializ. 

To będzie postępować, jeśli pojawią się kolejne sygnały, że nie można ufać stronie publicznej. Grozi nam sytuacja, w której system publicznej ochrony zdrowia będzie już tylko od leczenia nagłych przypadków, zamiast kompleksowej opieki nad pacjentem. A to oznacza dla wszystkich – bogatszych pacjentów też – inflację kosztów. Wejście modelu mocno rynkowego prowadzi paradoksalnie do wzrostu kosztów opieki. Okazuje się wtedy, że musimy płacić więcej za to samo, nie dostając wcale świadczeń w lepszej jakości. Dzieje się tak, bo rynek zdrowia jest szczególnym rynkiem i bardzo daleko mu do warunków konkurencji doskonałej. Już dziś w Polsce podmiot komercyjny może – w dziedzinach, w których państwo skapitulowało – łatwo uzyskać zysk, podwyższając ceny i obsługując mniejszy odsetek populacji, zamiast urabiać się po łokcie, pracując z pacjentami ze wszystkich warstw społecznych. Dlatego system ochrony zdrowia, który serio traktuje zdrowie jako prawo człowieka, musi być sensownie regulowany. Świetnym antyprzykładem jest właśnie wspomniana stomatologia. Mamy doskonale wyposażone gabinety i fatalny stan uzębienia Polaków.

Mam niekiedy wrażenie, że ceny usług dentystycznych rosną niemal z miesiąca na miesiąc. To już dawno przekroczyło granice zdrowego rozsądku.

I widać, że testowane są na pacjencie kolejne granice. Ostatnio znajomy opowiadał mi, że w jednym gabinecie za leczenie zęba jednokanałowego usłyszał cenę 2500 złotych, a w innym za to samo – 700 zł. W tym samym mieście. To pokazuje, że inflacja kosztów w prywatnej opiece medycznej nie ma praktycznie limitów. Konsultacja u psychiatry dziecięcego za 800 zł nie trwoży, choć powinna.

Recepta na obecną sytuację związaną z NFZ może być gorsza od choroby. Na stronach rządowych pojawiła się zapowiedź projektu ustawy zawierająca magiczne słowa “konsolidacja podmiotów medycznych”. Wiemy dobrze, co to oznacza, było to już zresztą przerabiane. Projektu jeszcze nie ma, ale zakładając że będzie w nim mowa o zamykaniu szpitali – czy jest jakakolwiek szansa, że to pomoże rozwiązać problem zamiast go jeszcze bardziej pogłębić?

Zamykanie to powinien być ostatni etap szerszej reformy, zastępującej słabiej działające ośrodki siecią przychodni i ambulatoriów. Obecnie nawet kiepski szpital powiatowy pełni bardzo istotną rolę w zapewnieniu poczucia bezpieczeństwa zdrowotnego najbliższej okolicy. I często to jest jedyne miejsce, do którego można się udać w przypadku poważnego problemu zdrowotnego. Jeżeli nie pomyślimy najpierw w sposób kompleksowy, jaką rolę ten szpital spełnia, nie będziemy wiedzieli, czym go zastąpić. Jeśli nie pomyślimy, jak zapewnić transport do większych placówek ciężko chorym ludziom, to samo zamykanie oddziałów wyłącznie pogłębi i tak już duże nierówności w dostępie do opieki zdrowotnej. A za to, jak już mówiłam, ostatecznie zapłacimy wszyscy.

To nie wszystko, co mamy dla Ciebie w TOK FM Premium. Spróbuj, posłuchaj i skorzystaj ze specjalnej oferty. Wejdź tutaj, by znaleźć szczegóły >>

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułCzy wiesz, jak pomóc osobie z padaczką?
Następny artykułJak szybko i efektywnie ładować pojazd elektryczny?