A A+ A++

Minął najpiękniejszy okres turnieju. Ktoś złośliwy powie – ten z Polską. Ale nawet, gdybyśmy nie brali udziału w Mistrzostwach Europy – faza grupowa to jest esencja, to jest coś, na co się czeka dwa, a w czasach pandemii trzy lata. Wielkie turnieje kończą się w momencie, gdy zaliczamy ostatni maraton meczowy od 15 do 23, gdy ostatni raz zarywamy przed telewizorem cały dzień, od rana, od porannych pasm z zapowiedziami spotkań, do nocy, gdy w studio omawiamy cały dzień złożony momentami z czterech meczów rozgrywanych jeden po drugim.

Potem? Potem to już są jakieś dożynki, te wszystkie ćwierćfinały, podium, pucharki. Rozrywka dla gawiedzi, bez porównania z daniami dla elity, które serwuje faza grupowa. 

To już dzisiaj czuć, gdy powoli zaczynamy sobie przypominać, że istnieje życie poza turniejem. Że zamiast oglądać mecze można iść na spacer, że knajpy nadal funkcjonują, że rodziny istnieją. Trudno będzie w sobie na nowo rozniecić ogień, gdy częstotliwość meczów tak drastycznie spadnie. Jeszcze 1/8 finału – okej, po dwa mecze dziennie, cztery dni, raz za razem. Ale potem? Siedem meczów w dziesięć dni? Plaża. Na którą zresztą wielu z nas się pewnie wybierze w tych obłędnie długich przerwach pomiędzy kolejnymi piłkarskimi emocjami.

Stąd też można już powoli ten turniej podsumowywać, nic lepszego nas przecież nie czeka, teraz będzie badanie rywala przez 85 minut, a potem czekanie aż dogrywka się skończy, by wykazać się chłodną głową przy rzutach karnych. No i wreszcie dekoracja Francuzów, dla wszystkich przykry moment, bo ile można oglądać jak Pogba z Griezmannem świętują. Okej, a więc kilka moich subiektywnych wyborów, tak na koniec właściwych (prawdziwych) mistrzostw.

Najlepszy mecz fazy grupowej – Holandia – Macedonia Północna 3:0 

Nieoczywisty typ, wiem, ale też jednocześnie – wiem, co piszę. Duża część widzów pewnie postawiła na rozgrywany w tym samym czasie mecz Ukrainy z Austrią, gdzie dwaj mniej więcej równi rywale spotkali się w starciu o ułożenie się na miejsca 2-3 oraz ewentualną łatwiejszą drabinkę w kolejnej fazie. Wydawało się, że to może być bardziej wyrównany i emocjonujący niż starcie zdecydowanego lidera grupy z jej outsiderem.

A jednak, Holendrzy z Macedończykami stworzyli doskonałe show, które moim zdaniem zakasowało każdy inny z dotychczasowych meczów turnieju. Po obu drużynach było widać, że już o nic nie grają – a w związku z tym mogą sobie spokojnie odpiąć wrotki i puścić lejce. Rzadko się zdarza, by reprezentacja tego formatu co Holandia grała tak niefrasobliwie w defensywie. Rzadko się zdarza, by reprezentacja z poziomu Macedonii Północnej poszła na tak otwartą wymianę ciosów z gigantem. Mam wrażenie, że to jest możliwe właśnie jedynie w takich meczach, gdy od pierwszego gwizdka widać, że tych 22 gości chce po prostu się dobrze bawić.

No i bawili się, jedni i drudzy, momentami kompletnie zapominając o jakiejkolwiek grze defensywnej. Dwa nieuznane gole Macedończyków, do tego słupek, jedna zmarnowana patelnia. Pod drugą bramką czyste szaleństwo, momentami rywalizacja na najbardziej bezczelne zagranie pomiędzy Memphisem, de Jongiem czy Wijnaldumem. Miałem nadzieję, że sędzia doliczy 119 minut. A trzeba też dodać, że przecież mecz miał swoją historię – żegnał się w uroczy, wzruszający sposób Goran Pandew, oklaskiwany przez cały panteon gwiazd holenderskiej piłki obecny na trybunach.

Najpiękniejszy moment tego meczu? Jak Macedończycy przy 0:3 i dosłownie kilku minutach do końca atakowali siedmioma piłkarzami. Tak jakby za strzelenie gola na 1:3 mieli dostać po Polonezie Caro. Cudowny widok, symbol wielkich turniejów.

Najbardziej sprawiedliwe rozwiązanie – Dania na drugim miejscu

Jest zupełnie jasne, że ten turniej po latach będzie wspominany m.in. przez pryzmat sytuacji związanej z Christianem Eriksenem. Jeszcze długo zostanie z nami przesłanie, by zawsze być tak gotowym jak Simon Kjaer. By zawsze wiedzieć, jak działa pierwsza pomoc. Długo zostanie z nami dyskusja o tym, co można pokazać w telewizji, a co lepiej byłoby zostawić bez komentarza, bez tekstu i bez wizji. Na pewno pełen kamyczków ogródek UEFA dostał parę nowych głazów po tym, jak Duńczycy zdradzili kulisy “negocjacji” co do ewentualnego dokończenia spotkania.

Dlatego też cieszę się, że futbol w tym wypadku okazał się naprawdę sprawiedliwy. Nie byłem tego pewny, bo jednak to dość okrutna dyscyplina sportu, gdzie nie do końca “sprawiedliwe” rozwiązania to właściwie codzienność. Tutaj też było naprawdę blisko, porażka z Finami mogła być decydująca. Mecz, gdzie grasz po części z przymusu, ze świadomością, że przed momentem twój kumpel stoczył walkę o życie. Mylisz się w najprostszych sytuacjach, rywal pakuje ci gola po swoim jedynym celnym strzale w meczu. I możesz w ten pieprzony wieczór przegrać cały turniej, pojechać do domu przedwcześnie, albo skończyć na trzecim miejscu, gwarantującym mecz z potęgą w kolejnej fazie.

Dania się z tego podniosła. I to w sposób naprawdę piękny. Już Belgów momentami zdominowała i zamknęła na ich połowie, bombardując co chwila bramkę Courtois. Z Rosją też zrobiła swoje i wyszła z grupy z miejsca, którego pewnie byłaby niemal pewna po połówce trzeciego meczu, gdyby nie sytuacja z Eriksenem. Ten mecz… To było zresztą coś ekstra. Na przestrzeni minuty Dania otrzymała dwa sygnały, że dzisiaj futbolowi bogowie znów mogą być po stronie rywali. W meczu Belgów VAR cofnął gola Lukaku po minimalnym spalonym, w międzyczasie Rosja dostała dość dyskusyjny rzut karny. Zapachniało przez moment rozczarowaniem.

Jak odpowiedzieli Duńczycy? Podwójną salwą armatnią. Christensen, Maehle, 4:1. Drugie miejsce. To, które im się bez wątpienia należało. Także z uwagi na to, jak zostali potraktowani w drugi wieczór mistrzostw.

Najlepsza Drużyna (z wielkiego D) turnieju – Węgry

A tak! Najlepsza i koniec. Uwzględniłem w tym szalonym wyborze drużyny z 2 punktami na koncie dwa kryteria. Po pierwsze – drużyna to jest coś więcej, niż zbiór indywidualności. Moim zdaniem spora część sukcesów wielu kadr na tym turnieju to zasługa niemal wyłącznie indywidualnych umiejętności poszczególnych zawodników. Węgrzy na papierze byli w tej kwestii gdzieś na końcu stawki. Można się w paru przypadkach zastanawiać – o, na przykład przy Polsce – ile w naszym wyniku zasługi drużyny, a ile Roberta Lewandowskiego? Proporcja 60:40? 65:35 na korzyść Roberta? Czy Belgów momentami nie ciągnął na plecach Lukaku? Czy Chorwatów nie uratowali do spółki Modrić i Perisić?

W Węgrach nie ma żadnej proporcji pomiędzy “gwiazdy, które są motorem” i “drużyna, która jedzie na plecach gwiazd”. Dlatego, że Węgry nie mają gwiazd, wszystko, co w tym turnieju zdziałały, to wyłącznie efekt drużynowego wysiłku. A zdziałały naprawdę wiele.

Węgry to drużyna, która sprawiła, że Niemcy u siebie, na meczu w Monachium, zastawiali piłkę w narożniku boiska próbując wyciągnąć remis 2:2 z outsiderem grupy. To drużyna, która sprawiła, że jedyny gol mistrzów świata padł po 70-metrowym wykopie ich bramkarza. Zespół, który trafił do grupy śmierci z zadaniem uniknięcia kompromitacji, a przegrał tylko jeden mecz – i to nieznacznie, po tym, jak posypał się w końcówce.

No niebywale przyjemnie się tych Węgrów oglądało, w każdym kolejnym spotkaniu. Czuć było, jak się nakręcają razem z trybunami, poza tym też sami siebie nawzajem. Dwa remisy, w których wcale nie byli stroną ograniczającą się wyłącznie do destrukcji – dowodem trzy strzelone gole. Niby nic wielkiego, ale kurczę – to była szalenie specyficzna grupa. Węgrzy trafili na trzech rywali, z których każdy mógł wystawić na papierze dwie silne jedenastki, a dopiero ta trzecia, wzbogacona o piłkarzy w ogóle na turniej niepowołanych, mogłaby na papierze wyglądać porównywalnie z Węgrami.

To nie są jakieś moje hiperbole, to jest rzeczywistość. Węgrzy wprowadzali z ławki 50-letniego Lovrencsicsa, gwiazdę Ekstraklasy w latach, gdy Lech zajmował miejsce wyższe niż jedenaste (czyli dawno). Francuzi w ogóle nie zabrali na turniej Dayota Upamecano, Niemcy Juliana Brandta, Portugalia Cedrica Soaresa. Piłkarze, którzy w Niemczech, we Francji czy w Portugalii wchodzili do gry z ławki rezerwowych, na Węgrzech trafiają się raz na pokolenie. A przecież nasi bratankowie grali właśnie bez tego swojego “raz na pokolenie”, którym bez wątpienia jest Dominik Szoboszlai. Nie lekceważę Orbana i Gulacsiego, no ale właśnie – to jest już koniec spektakularnej wyliczanki Węgrów liczących się w poważniejszej piłce.

Dlatego uważam, że jako drużyna – Węgrzy zasługują na wszystkie dostępne wyróżnienia. Bo też sądzę, że dla nich dwa punkty z Francją, Niemcami i Portugalią, to jak dla Włochów dziewięć z Walią, Szwajcarią i Turcją.

Najpiękniejszy zwycięski remis, który niczego nie dał – ex aequo Polska – Hiszpania oraz Szkocja – Anglia

Odkąd Leszek Milewski opowiedział mi to i owo o Szkocji, o byciu Szkotem i o szkockiej reprezentacji – ogarnęła nas prawdziwa mania wyszukiwania podobieństw pomiędzy Polakami a Szkotami. Na tym turnieju jedni i drudzy zrobili coś, czego do tej pory raczej nie robili – dali ogrom radości swoim kibicom. Takie są fakty – i Polska, i Szkocja, to zazwyczaj po prostu historia rozczarowań i cierpienia. Rzadko zdarzają się powody do fetowania, rzadko zdarzają się powody do choćby tymczasowego uśmiechu po którymś z meczów. Tymczasem na Euro 2020 obie te reprezentacje dokonały niemal niemożliwego.

Dla Szkotów mecz z Anglią to prawie jak derby. Trudny rywal, bardzo mocny, mogący wzbudzać kompleksy – wystarcza fakt, że każdy młody szkocki piłkarz marzy zapewne o zarabianiu w Anglii. A pewnie i o grze w Anglii, z całym szacunkiem dla obu klubów z Glasgow. Urwać im chociaż punkt na wielkiej imprezie? Marzenie. Wydawać by się nawet mogło, że marzenie ściętej głowy.

Dla nas Hiszpania to po prostu zmora. Styl gry absolutnie przeciwny do naszego. Stężenie talentu na kilometr kwadratowy, którego zazdrościmy od wielu lat. Liczne porażki i piłkarskie upokorzenia, do tego wiecznego pobrzękiwanie trenerów, że nie jesteśmy Hiszpanią, żeby umieć prosto podać piłkę. Ten mecz nie miał może ładunku emocjonalnego na poziomie brytyjskich derbów, ale jednak: stanowił dla nas coś więcej, niż tylko 90 minut na murawie. Ach, no i oczywiście urwanie punktu wydawało się równie realne, jak 0:0 w spotkaniu Szkocja – Anglia.

A jednak, przegrywy w tej drugiej serii spotkań pokazały zęby. Szkoci zagrali odważnie, dzielnie, momentami narzucając własny styl gry faworyzowanym Anglikom. My też mieliśmy swoje okazje, mieliśmy swoje wielkie chwile, gdy Moder złomował dwóch Hiszpanów w środku pola. I my, i Szkoci ugraliśmy remis w sytuacji, w której już niska porażka byłaby akceptowalnym dla kibiców wynikiem. Glasgow, Edynburg, Warszawa i Łódź eksplodowały z radości.

Po to by dumni synowie narodu dostali w ryj w ostatniej kolejce i wrócili do domu po wywalczeniu 1 punktu w 3 meczach. Ach, typowy finisz pięknie rozpoczynających się historii – diabelnie życiowy. No ale wspomnienia pozostaną. I nam, i Szkotom.

Największe rozczarowanie – Polska z mocnym Lewandowskim

Długo się zastanawiałem, jak określić tę kategorię. Czy Polska jest największym rozczarowaniem całego turnieju? Bardzo prawdopodobne, chociaż chyba mimo wszystko oczekiwania i rzeczywistość jeszcze mocniej rozjechały się w przypadku Turcji czy Rosji. Natomiast na pewno rozczarowaniem jest wynik w stosunku do postawy.

Tu też ten dobór słów jest ważny. Gra? Nie była wcale taka dobra, jak ją malujemy. Ona bywała ładna, ale poza fragmentami, gdy udawało nam się zepchnąć rywala do defensywy, mieliśmy też sporo nudnych i pełnych błędów turniejowych minut. Postawa – i mam tu na myśli przede wszystkim Roberta Lewandowskiego. Do tej pory w meczach eliminacyjnych posiadając Lewandowskiego w gazie, mogliśmy rozgonić każdego przeciwnika. Te wszystkie Szkocje czy Rumunie – “Lewy” brał na siebie ciężar i przenosił nas przez niespokojne wody. Na turniejach było inaczej – Lewandowski przygasał. Snuł się często po boisku, bywał irytujący, czasami nawet to drużyna ciągnęła jego, a nie odwrotnie.

Dlatego te mistrzostwa są tak rozczarowujące i bolesne. Bo po raz pierwszy zobaczyliśmy Roberta w tej swojej morderczej formie nie w eliminacjach, ale na właściwym turnieju. Ze Szwedami zrobił swoje. Z Hiszpanią zrobił swoje. Zabrakło go tylko ze Słowacją, ale przecież to wcale niczego nie przekreślało – wystarczyło opędzlować Szwedów, by każdy zapomniał o porażce z Hamsikiem i kolegami.

Natomiast ze Szwecją mieliśmy mocnego Lewandowskiego, ba, dorzucił się do niego mocny Zieliński, a i tak, przepraszam za wyrażenie, gówno to dało. To jest rozczarowanie, którego jeszcze nie jesteśmy w stanie chyba dobrze zrozumieć. Przegrywamy mecz z dość średnim rywalem, mimo że Lewandowski gra kozackie zawody. To jak będzie z Lewandowskim grającym słabiej, albo… bez Lewandowskiego?

Najfajniejsza Chorwacja turnieju – jak zawsze Chorwacja!

No i zostaje ostatnia kategoria, tu nie było żadnych wątpliwości – najfajniejszą Chorwacją turnieju zostaje Chorwacja, choć chciałbym dodać, że dopiero w ostatnich 45 minutach “Igraj moja Hrvatska” na moich słuchawkach brzmiało wreszcie tak, jak powinno brzmieć od początku turnieju. Chorwaci rozczarowywali od dłuższego czasu, obawiałem się cholernie, że po prostu ta zmiana pokoleniowa im nie wyszła, że teraz nadchodzi czas, gdy zespoły, którym kibicuję, w komplecie odpadną już w grupie. Ale druga połowa meczu ze Szkotami to była już stara i dobra Chorwacja. Z werwą, pasją, a przy tym totalnym luzem, gdy Vlasić, Perisić czy Modrić konstruowali kolejne akcje ofensywne. Imponują mi swoim uporem w rozgrywaniu piłki od bramki, nawet przy wysokim pressingu, imponują mi zdolnością podnoszenia się po niepowodzeniach, imponują mi wreszcie umiejętnościami – bo takiego zewniaka, jaki zasadził Modrić, nie ogląda się w każdym meczu.

Oficjalnie – kibicuję im oraz Holandii. Czyli zapewne turniej dla mnie kończy się już definitywnie w okolicach wtorku.

Fot.Newspix

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPrzyjdźcie kibicować małym twardzielom!
Następny artykułRozłam w klubie PiS. Reaguje premier Morawiecki