A A+ A++

Po dwóch szalonych miesiącach fala entuzjazmu chińskich inwestorów wyraźnie opadła. Wyceny spółek notowanych na parkietach za Murem są ponownie (nieznacznie) niższe niż przed oficjalnym wybuchem epidemii koronawirusa, a skala obrotów nie bije już kolejnych rekordów.

Choć pierwsze doniesienia o nowym, niepokojącym koronawirusie pojawiły się w Państwie Środka jeszcze w ubiegłym roku, to dopiero w drugiej połowie stycznia chińskie władze uznały powagę sytuacji i podjęły pierwsze zdecydowane działania w celu powstrzymania rozprzestrzeniania się COVID-19.

Pierwszą nieśmiałą reakcję inwestorów giełdowych zza Muru w wyniku wzrostu niepewności co do rozwoju sytuacji było widać we wtorek 21 stycznia, gdy główny indeks z Szanghaju zniżkował o niespełna 1,5 proc. Nieco głębsze spadki wywołało zamknięcie Wuhan – epicentrum epidemii – dwa dni później. Wówczas Shanghai Composite stracił blisko 3 proc. Wciąż zatem nie było widać paniki. Czwartkowa sesja 23 stycznia była ostatnim dniem handlu przed przerwą świąteczną.

Podczas gdy Chińczycy świętowali Nowy Rok księżycowy, inwestorzy z innych zakątków świata nie próżnowali i przeceniali chińskie aktywa. Było pewne, że 3 lutego – po wznowieniu handlu w Szanghaju i Shenzhen – zanurkują również giełdy za Murem. Inwestorzy musieli przecież dostrzec druzgocący wpływ obostrzeń wprowadzonych przez władze (m.in. zamknięcie fabryk czy ograniczenia w przepływie ludzi i dóbr) oraz decyzji samych konsumentów na kondycję chińskich spółek.

Pierwsza sesja w Roku Szczura faktycznie upłynęła pod znakiem wyraźnych, choć nie katastrofalnych, spadków. Główny indeks giełdy w Szanghaju stracił “tylko” 7,7 proc.

Kolejne tygodnie upłynęły pod znakiem odrabiania strat – aż 12 z kolejnych 14 sesji Shanghai Composite zakończył na plusie. Rosły nie tylko wyceny, ale i obroty. Jedne i drugie wspierały władze, m.in. luzując politykę pieniężną i fiskalną, zabraniając krótkiej sprzedaży, wpływając na decyzje największy graczy na rynku, a być może nawet wprost nakazując “drużynie narodowej” zakupy. Takiej okazji nie mogli przegapić znudzeni długotrwałym siedzeniem w domach i kochający hazard Chińczycy. Obroty w Szanghaju i Shenzhen wystrzeliły i przez 11 sesji z rzędu przekraczały bilion juanów.

Pod koniec lutego rozpoczęła się, na początku dość nieśmiała, wyprzedaż na Wall Street, która pociągnęła za sobą również giełdy w Chinach. Początek marca przyniósł jednak kolejne odbicie i powrót do poziomów notowanych przed oficjalnym uznaniem epidemii przez Pekin. Potem jednak entuzjazm inwestorów osłabł i na parkiety za Murem wróciła przecena, a obroty zaczęły maleć. Podczas sesji 19 marca Shanghai Composite przebił dołek z pierwszego dnia Roku Szczura, a w poniedziałek zamknął dzień najniżej od lutego 2019 r. W kolejnych dniach nastąpiło lekkie odbicie i stabilizacja, już przy wyraźnie niższych, sięgających (łącznie na obu parkietach) ok. 600 mld juanów obrotach.

“Szaleństwo” nie ominęło również inwestorów zagranicznych lokujących kapitał w akcjach spółek notowanych w Szanghaju i Shenzhen za pośrednictwem połączenia tych parkietów z giełdą w Hongkongu. W marcu obroty z oboma parkietami wzrosły do niemal 2 bln juanów, podczas gdy w drugiej połowie ubiegłego roku nie przekraczały biliona. Udział “zagranicy” w chińskim rynku pozostaje jednak marginalny – wynosi zaledwie ok. 2 proc.

O ile w lutym “zagranica” kupowała nieznacznie więcej chińskich walorów, niż sprzedawała, to w marcu sytuacja odwróciła się. Na realizację zysków nie zdecydowali się wyłącznie rodzimi inwestorzy. W ubiegłym miesiącu podmioty handlujące notowanymi w Szanghaju i Shenzhen akcjami z Hongkongu wyprzedały netto walory za ponad 60 mld juanów, najwięcej w historii.

Chiny jako pierwsze z dużych gospodarek zamroziły swoją gospodarkę na czas ostrej walki z epidemią koronawirusa i jako pierwsze starają się ją “odmrozić”, zdając sobie sprawę z fatalnych konsekwencji zbyt długiego zamknięcia. Jest to zapewne 1 z powodów, dlaczego mimo decyzji władz i mieszkańców, które poczyniły spustoszenie w chińskim biznesie – wystąpił zarówno szok popytowy, jak i podażowy – to na tle innych wiodących giełd świata, parkiety zza Muru radziły sobie więcej niż przyzwoicie.

W stosunku do otwarcia z 21 stycznia (pierwsza spadkowa sesja z powodu koronawirusa) Shanghai Composite stracił dotychczas zaledwie nieco ponad 10 proc. W tym samym okresie S&P500 spadł o ponad 20 proc., a WIG20 o niemal 30 proc. O ile w przypadku amerykańskiego indeksu jest to w pewnym stopniu uzasadnione bardzo wysokimi wycenami przed epidemią, to polski już wcale nie radził sobie w ostatnich latach specjalnie dobrze. SHCOMP był zresztą w ostatnich dwóch miesiącach najlepszym spośród głównych indeksów giełdowych świata.

Mimo że Pekin donosi, że niemal wszystkie nowe przypadki zakażeń koronawirusem są “importowane” z zagranicy, a gospodarka wstaje na nogi, to problemy Państwa Środka wcale się nie skończyły.

Wciąż pojawiają się obawy przed drugą falą epidemii, wiele firm działa na pół gwizdka (czyli ok. 80 proc. normy z 2019 r. – wyliczenia Trivium na podstawie oficjalnych danych), a inne pozostają zamknięte. Biznes boryka się z brakami płynności i poprzerywanymi łańcuchami dostaw oraz niższym popytem w kraju i za granicą. Konsumenci wydają mniej – czy to dlatego, że mniej przebywają w miejscach publicznych, czy z powodu wzrostu do oszczędzania w obawie przed ponownym pogorszeniem sytuacji. Setki milionów Chińczyków nie odzyskają dochodów utraconych nieuzyskanych z powodu dłuższej przerwy w pracy w okresie po Nowym Roku – zmniejszyły się zatem ich możliwości nabywcze.

“Chińska giełda jest rajem dla spekulantów, oderwanym od realnej gospodarki – czynniki fundamentalne mają marginalne znaczenie, liczy się umiejętność przewidywania sentymentu inwestorów (indywidualnych, których liczba sięgała 150 mln) i działań Pekinu. Wbrew pozorom nie ma w tym nic nieracjonalnego. Taki po prostu musi być “rynek”, na którym absolutnie nie można ufać raportom publicznych spółek czy nawet podstawowym informacjom o ich akcjonariacie, nie wspominając o danych makroekonomicznych czy nieprzejrzystym procesie decyzyjnym na szczytach władzy. Po głębokich spadkach sprzed tygodnia inwestorzy po prostu poczuli, że warto skorzystać z “przeceny”. Taki mają klimat” – pisaliśmy w pierwszej połowie lutego.

Władze nadal nie decydują się na tak istotne wsparcie gospodarki, jak choćby rządy państw Zachodu – luzują politykę pieniężną i fiskalną, ale nie w tak ogromnej skali. Co więcej, nie wydaje się, by mieli w przyszłości zmienić zdanie. Dlatego giełdowe szaleństwo na razie przygasło, ale jak zawsze się tli.

Maciej Kalwasiński

Źródło:

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułChmura obliczeniowa w Polsce – badanie „Computerworlda”
Następny artykułKościerzyna.Policjanci ujawnili pięć przypadków naruszeń