Dokładnie z karaibskiego wybrzeża Kolumbii, z regionu zwanego kiedyś Magdalena Grande, obecnie tworzonego przez trzy departamenty: Guajirę, Magdalenę i Cesar. Najbardziej charakterystycznym dla vallenato instrumentem jest akordeon, ale wybrzmiewa też caja (bębenek) i guacharaca (instrument perkusyjny).
Może być szybsze, bardziej skoczne, albo zmieniające się w smutny son, ale zawsze przekazuje silne emocje. Jego wielkim fanem był… narkotykowy baron Pablo Escobar. Od 2015 r. vallenato jest wpisane na Listę Niematerialnego Dziedzictwa UNESCO, a na współczesne salony wprowadza tę muzykę właśnie Carlos Vives, bodaj najbardziej znany jej wykonawca.
– Vallenato powstało z połączenia pieśni północnej Kolumbii, niewolników afrykańskich, hodowców bydła i tańców mieszkańców Sierra Nevada de Santa Marta. Na początku była to muzyka, która umilała dzień robotnikom wiejskim, hodowcom bydła. W czasie ciężkiej pracy opowiadali sobie różne historie, a ich opowieści nieśli ze sobą muzycy juglares, przemierzający region. Ludzie często płacili im za to, aby w swój repertuar włączyli i przekazali jakąś wiadomość. Wkrótce stali się popularnymi artystami – o korzeniach vallenato z pasją opowiada Anna Maria Karczewska, doktor nauk humanistycznych, autorka licznych publikacji na temat nowego dziennikarstwa, literatury i kultury krajów latynoamerykańskich.
Prywatnie jest podróżniczką, miłośniczką seriali telewizyjnych, bachaty, vallenato i muzyki Carlosa Vivesa. Pasja zaprowadziła ją oczywiście do Kolumbii. Po raz pierwszy pojechała tam w 2010 r. razem z mężem i marzyła o tym, by wrócić.
Opowiada: – Zwiedziłam wiele krajów Ameryki Łacińskiej: Nikaraguę, Gwatemalę, Meksyk, Panamę, Dominikanę i Kubę, ale to Kolumbia skradła moje serce. Ludzie tam są wspaniali, towarzyscy, gościnni. I ta muzyka!
Przyjaciele żartują z niej trochę, dziwiąc się, że poważna naukowczyni zajmuje się “kolumbijskim disco polo”. Ania energicznie protestuje, słysząc to porównanie: – Może ze względu na akordeon i na to, że na ogół jest to muzyka skoczna, wesoła, ale znana jest w całej Ameryce Łacińskiej, a jej wykonawcy odnoszą światowe sukcesy. Absolutnie nie można jej do disco polo porównać.
Przyznaje jednak ze śmiechem, że docinki zdarzają się nie tylko w Polsce. Gdy mieszkała w Medellin, partner właścicielki mieszkania, który był zawodowym muzykiem, nie mógł nadziwić się jej pasji. A kiedy jeszcze opowiedziała mu, że była na koncercie Malumy [popularnego wykonawcy latynoskiego popu – red.] w Polsce, pokiwał głową: “Pełna sala na Malumie w Gdańsku, ty przyjeżdżasz tutaj badać vallenato… To wszystko niedobrze świadczy o guście Polaków”.
Anna wróciła do Kolumbii w ramach stażu naukowego z programu Regionalna Inicjatywa Doskonałości na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu w Białymstoku. Z tej podróży narodziły się trzy projekty: o Pablo Escobarze, na którego temat artykuł już opublikowała w niemieckim czasopiśmie “Fabula”; teraz kończy opisywanie przemocy w mieście Medellin; i wreszcie zajmuje się emocjami wyrażonymi w biografiach słynnych piosenkarzy vallenato.
Przyznaje, że w tym ostatnim projekcie czeka ją jeszcze sporo pracy, a jest w tej dziedzinie w Polsce prekursorką. Gdy szukała jakichkolwiek informacji w języku polskim, żeby móc mówić i pisać po polsku o czymś, o czym myśli po hiszpańsku, nie znalazła żadnych naukowych opracowań.
Anna weryfikowała np. hipotezy dotyczące nazwy gatunku. Jedna z nich mówi, że nazwa pochodzi od młodego wieloryba, który po urodzeniu ma plamy na skórze, co przypomina skórę człowieka chorego na tropikalną chorobę, na którą często zapadali biedni chłopi na kolumbijskich wsiach. Druga, że podróżujący na mułach i grający vallenato, pytani skąd są, odpowiadali w swoim narzeczu: “Soy nato del valle” – urodzony w dolinie [w dorzeczu rzeki Cesar].
Jednak taka praca naukowa ma swoje jaśniejsze strony, jak np. parranda – impreza z muzyką vallenato, tańcami i lejącym się strumieniami rumem.
Inne pozamuzyczne elementy nierozerwalnie związane z tą kulturą, to torebki z owczej wełny i sombrero vueltiao – z wielkim rondem. Nosił takie sam Gabriel García Márquez, jeden z najważniejszych ambasadorów kultury vallenato. Anna opowiada, że w jego książce „Sto lat samotności” jednym z narratorów jest Francisco El Hombre. To postać zaczerpnięta z legendy o genialnym muzyku, który dzięki swemu talentowi pokonał diabła w pojedynku na akordeony.
– Zresztą o “Stu latach samotności” mówi się, że to 350 stron vallenato – ciągnie Anna Maria Karczewska. – Z kolei początek “Miłości w czasach zarazy” to utwór kompozytora vallenato Leandro Diaza – “La Diosa Coronada”. Podobno kiedy Márquez odbierał Nagrodę Nobla, złamał protokół i pojechał do Sztokholmu z kilkoma zespołami vallenato.
Márquez urodził się w miejscowości Aracataca i to na niej wzorował swoje Macondo – fikcyjną wioskę, w której rozgrywają się rzeczy nie mieszczące się w głowach.
– To słowo jest mocno zakotwiczone w świadomości Kolumbijczyków. Sami często o swoim kraju mówią: “U nas jest Macondo”, komentując np. doniesienia w telewizyjnych wiadomościach – dodaje Anna.
Jeśli ktoś podróżuje po Kolumbii śladami Márqueza, może też otrzeć się o kolebkę vallenato. Anna poleca zwłaszcza gorące, wilgotne miasto Valledupar z kąpieliskiem nad rzeką Guatapuri, które najlepiej odwiedzić w weekend. Od ponad 50 lat, co roku w kwietniu odbywa się w mieście festiwal vallenato. Tradycja została przerwana przez pandemię, w tym roku festiwal planowany jest online.
Do miasta ciągną przede wszystkim Kolumbijczycy zafascynowani tą muzyką. Na każdym kroku można tam znaleźć coś związanego z vallenato: a to rzeźby, to ławeczki, czy koncerty, także gwiazd. Jest też Muzeum Casa Beto Murgas, który sam jest muzykiem, kopalnią wiedzy. Mieszka na piętrze swego domu, a na parterze udostępnia zwiedzającym ogromną kolekcję wszystkiego, co związane jest z muzyką vallenato, w tym akordeonów i innych instrumentów.
Anna Maria Karczewska też może opowiadać bez końca: o najsłynniejszych kompozytorach vallenato, jak Rafael Escalona, o którym nakręcono serial, a gdy był emitowany w 1991 roku, ulice kolumbijskich miast pustoszały, bo wszyscy siadali przed telewizorami. Albo o Alfredo Gutierrezie znanym jako “potwór akordeonu”, który potrafi grać stopami, albo siedząc na ramionach kolegów z zespołu. I oczywiście o swym ukochanym Carlosie Vivesie, którego wersję słynnego utworu “La gota fría” magazyn “The Rolling Stone” uznał za jedną z 40 najlepszych latynoskich piosenek. Anna słyszała ją na żywo, na koncercie w Berlinie.
Choć muzyka Vivesa to bardziej melodyjny pop niż ludowe vallenato, rozsławiła tradycję kolumbijskiej wsi. Tradycję, która – jak przekonuje Ania – jest dobrem kulturowym Kolumbijczyków i którą trzeba chronić.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS