Dawno w Formule 1 nie było tak wielkich emocji w walce o tytuł mistrza świata. Przed ostatnim wyścigiem Lewis Hamilton i Max Verstappen mają po 369,5 punktu i o losach mistrzostwa decydować będzie wyścig w Abu Dhabi. I będzie iskrzyło, tak jak zresztą przez cały sezon, gdy ścierały się Mercedes Hamiltona i Red Bull Verstappena.
– Max chce wygrać za wszelką cenę. Jestem pewien, że to zrobi. Spróbuje go wyraźnie pokonać. I zrobi wszystko, żeby wygrać, to pewne – powiedział w rozmowie z “Daily Mail” Jos Verstappen, ojciec kierowcy Red Bulla. Jak sam jednak dodał, nie spodziewa się, by w Abu Dhabi doszło do kolizji między Hamiltonem a Holendrem.
Ale nie da się ukryć, że jest to dość prawdopodobne.
Agresywny Max, rozsądniejszy Lewis
Verstappen już kilkukrotnie w tym sezonie pokazywał, że nie boi się agresywnej walki na torze. Tak było na torze Imola czy w Hiszpanii, gdy agresywnym manewrem zdobywał prowadzenie w wyścigu. Lewis Hamilton długo odpuszczał, ale w końcu zmienił swoją taktykę i na domowym dla Brytyjczyka wyścigu na Silverstone doszło do potężnego wypadku. Podobnie było na Monzy, gdy obaj kierowcy przedwcześnie zakończyli swój wyścig.
W tej elektryzującej rywalizacji koło w koło, a często bolid w bolid, to Verstappen jest tym bezkompromisowym, tym który nie odpuszcza. Hamilton wygląda na rozsądniejszego – takiego, który wie, że czasem trzeba przegrać bitwę, by wygrać wojnę. W Brazylii Brytyjczyk odpuścił, uniknął kolizji z Verstappenem, który “wywoził” go z toru. A chwilę później – sam był z przodu.
Z kolei ostatnio w Arabii Saudyjskiej, gdy między kandydatami do tytułu doszło do kolejnej kolizji, wygrał Hamilton, a Verstappen został dodatkowo ukarany. Czy słusznie? Zdania są mocno podzielone.
Temperatura rośnie, kibice spodziewają się w Abu Dhabi wszystkiego. Verstappen, który nie odpuszcza, jest w uprzywilejowanej sytuacji – jeśli żaden z nich nie zdobędzie punktów, to Holender zostanie mistrzem świata. Wygrał w tym sezonie dziewięć wyścigów, a Hamilton “tylko” osiem. I ta różnica tylko pomaga w tworzeniu teorii, że na torze Yas Marina wszystko rozstrzygnie kolizja, mająca dać tytuł mistrzowski właśnie Verstappenowi.
Schumacher i wyścigowa “ręka Boga”
W czwartek, przed rozpoczęciem weekendu wyścigowego, dyrekcja wyścigu postanowiła przypomnieć pewne zapisy z Międzynarodowego Kodeksu Sportowego. Zgodnie z przytoczonymi artykułami, w przypadku niesportowego zachowania na torze, odebrane mogą zostać wszystkie punkty zdobyte w sezonie. Ale nie tylko, bo w grę wchodzi także wykluczenie z jednego lub kilku wyścigów. Historia zna już przypadki, gdy sędziowie sięgali już po takie kroki.
Ostatnio w 1997 roku. W kończącym sezon wyścigu na torze Jerez na prowadzeniu był Michael Schumacher. Lepsze tempo od niego miał jednak jego bezpośredni rywal, Jacques Villeneuve. Gdy Kanadyjczyk zaatakował Niemca, Schumacher postanowił skręcić w jego kierunku i doszło do kolizji. Sędziowie orzekli, że Niemiec działał z premedytacją – gdyby obaj kierowcy nie dojechali do mety, to on zostałby mistrzem. Ale to wtedy sędziowie jedyny raz w historii podjęli decyzję o wykluczeniu kierowcy z całego sezonu Formuły 1. Tytuł powędrował w ręce Villeneuve’a.
Do podobnego zdarzenia doszło trzy lata wcześniej, w 1994 roku. Michael Schumacher przed ostatnim wyścigiem sezonu był liderem klasyfikacji generalnej. Miał jeden punkt przewagi nad Damonem Hillem. Niemiec prowadził przez pierwszą połowę wyścigu, ale popełnił fatalny błąd i uderzył w ścianę. Jego bolid nie pozwalał już na dalszą walkę o wygraną, więc w pewnym momencie Schumacher skręcił w prawo, wprost przed nadjeżdżającego Hilla. Doszło do kolizji, Niemiec uderzył w bandę z opon. Hill dojechał do swoich mechaników, ale nie był w stanie kontynuować jazdy po złamaniu zawieszenia. Wówczas jednak sędziowie… uwierzyli w tłumaczenia Schumachera, że nie zrobił tego celowo.
Co ciekawe, kiedy w 2003 roku BBC przeprowadziło badanie wśród kibiców, których zapytano o najbardziej niesportowe zachowanie sportowe w historii, wypadek Schumachera i Hilla z Adelajdy znalazł się obok takich zdarzeń jak “ręka Boga” Maradony czy odgryzienie ucha Holyfielda przez Mike’a Tysona.
Atak Senny, atak Prosta, decyzja sędziów
Do wypadku w wyścigu decydującym o mistrzostwie doszło także w 1990 roku. Ayrton Senna mógł zapewnić sobie tytuł na dwa wyścigi przed końcem. Wystarczyło, że nie przegra na Suzuce z Alainem Prostem. Pamiętając wydarzenia z 1989 roku, Senna zaatakował ostro swojego rywala na pierwszym zakręcie wyścigu, doprowadzając do kolizji i odpadnięcia obu kierowców z dalszej jazdy. Tytuł powędrował w ręce Senny.
A co wydarzyło się w 1989 roku? Prost był zdecydowanym liderem mistrzostw. Na Suzuce prowadził w wyścigu i gdyby to prowadzenie utrzymał, zdobyłby tytuł. Gdy Senna go zaatakował, Prost chciał wykorzystać okazję na to, by wyeliminować z rywalizacji i siebie, i rywala – i doprowadził do kolizji. Francuz wycofał się z dalszej jazdy, ale Senna przy pomocy porządkowych pojechał dalej. Prost natychmiast udał się do biura sędziów, a Brazylijczyk po wymianie przedniego skrzydła wrócił na tor i zdołał wygrać GP Japonii.
Jego radość nie trwała jednak długo. Sędziowie zdyskwalifikowali Sennę za ominięcie szykany. McLaren odwołał się od kary dla Brazylijczyka, jednak to tylko pogorszyło całą sytuację. Federacja nałożyła na zespół karę finansową, a Senna stracił licencję na pół roku w zawieszeniu. Nikt jednak nawet nie zamierzał ukrywać, że decyzja była bardzo stronnicza w związku z przyjaźnią ówczesnego szefa federacji Jeana Marie Balestre. Był on rodakiem Prosta, który dzięki tej decyzji mógł cieszyć się już z mistrzowskiego tytułu.
Wracając do 2021 roku – jeśli rywalizacja Hamiltona i Verstappena zakończy się kolizją, mistrza świata możemy długo nie poznać. Mercedes i Red Bull zespoły zrobią wszystko, by udowodnić swoją rację. O tytule mogą decydować sędziowie.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS