Na Twitterze odniósł się do tego John Cleese, filar grupy Monty Pythona. Napisał: „Nie przypominam sobie, żebym na niego [Junckera] głosował”. Ja, prawdę mówiąc, również. Na pewno też nie głosowałem na Timmermansa.
***
Jadąc parę tygodni temu do Leszna, pokonałem jeden z płatnych odcinków autostrady A2 za Koninem. Kosztowało mnie to 18 złotych. Gdybym jechał aż do niemieckiej granicy, czyli do Świecka, zapłaciłbym – uwaga, uwaga – 72 złote. I to w najniższej kategorii opłat. Czyli przejazd w obie strony to już 144 zł. W ciemno stwierdzam, że w zestawieniu z dochodami jest to najdroższa autostrada w Europie.
Przypominam, że autostrada ta na odcinku od Konina do Świecka jest zarządzana przez spółkę Autostrada Wielkopolska, z którą państwo polskie podpisało umowę koncesyjną w 1997 (rząd AWS) na 40 lat.
Teraz AW zapowiada, że musi podnieść cenę przejazdu na odcinku od Konina do Nowego Tomyśla z 54 na 57 złotych. Bo inwestycje robią. Jeśli cena przejazdu będzie podwyższana w takim tempie, to w ciągu czasu pozostałego do wygaśnięcia koncesji w 2037 r. cena przejazdu wzrośnie do 500 złotych. W jedną stronę, rzecz jasna.
Dlaczego to tak irytujące? Bo koncesjonariusze nie podjęli żadnego ryzyka. Na budowę autostrad dostali kredyty poręczone przez państwo. W ramach umów dostają wyrównania do zagwarantowanej w umowach sumy z publicznych pieniędzy. Żerują na publicznej kasie, nie ponosząc praktycznie żadnego ryzyka. Przyznam, że nie pojmuję, dlaczego rząd PiS, tak asertywny w innych sprawach, do tej pory nie przyjrzał się uważnie umowom nie tylko z AW, ale też ze Stalexportem (autostrada A4) i Gdańsk Transport Company (A1).
A żeby jeszcze bardziej podnieść Państwu ciśnienie, przypomnę, że roczna winietka dla samochodów osobowych, uprawniająca do jazdy po autostradach i drogach ekspresowych ile się chce, kosztuje (polskie ceny) w Słowenii 503 zł, w Czechach 280 zł, W Słowacji 252 zł, na Węgrzech 730 zł, w Austrii 431 zł, a w Szwajcarii 180 zł. Szwajcarska roczna winietka niedługo zrówna się z kosztem przejazdu A2.
***
Polska potęgą jest i basta. Będziemy nawet mieli własnego satelitę. Tak oznajmiła wiceminister rozwoju Jadwiga Emilewicz. Po co i dlaczego jest nam potrzebny własny satelita? To wyjaśniła Otylia Trzaskalska-Stroińska, zastępca dyrektora w Departamencie Innowacji Ministerstwa Rozwoju: – W Polskiej Strategii Kosmicznej mamy zdefiniowane, że powinien powstać taki satelita.
Wyobrażam sobie, jak ta strategia powstawała. Siedziało czworo znudzonych urzędników.
– Zenek, za mało tego jest – powiedział Wiesiek. – Musimy coś dopisać.
– Może dopiszmy wyprawę na Marsa? – zasugerowała Krysia.
– Nie – zaoponował Wiesiek. – To za drogie będzie. Ale coś z kosmosem może być.
– Wiem! – obudził się z odrętwienia przysypiający Waldek. – Satelitę dopiszmy!
No i dopisali.
Wiecie, co robi ten satelita? On odpowiada żywotnym potrzebom całego społeczeństwa. To jest satelita na skalę naszych możliwości. Wiecie, co my robimy tym satelitą? My otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie – mówimy – to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo.
***
Mariusz Barczak, aktywista fundacji „Normalna Przyszłość”, napisał na Facebooku, komentując akcję zbiórki na nowe seicento dla Sebastiana K.: „Może po prostu trzeba np. rozwalić samochód, aby zwrócić uwagę i zebrać kasę na szczytny cel?”. Następnego dnia zapukała do niego policja i zawiozła na przymusowe badania do psychiatryka w związku z rzeko-mą groźbą celowego rozbicia samochodu. Opisaliśmy tę historię na naszym portalu tutaj: Chciał zwrócić uwagę na obojętność. Policja zawiozła go do Tworek.
Gdy ją przeczytałem, coś mi się przypomniało. Bardzo podoba sytuacja zdarzyła się w 2012 r. Było to niedługo po tym, jak przed Kancelarią Premiera podpalił się zdesperowany człowiek.
Pewien biznesmen czytał w Ministerstwie Infrastruktury akta swojej sprawy – wywłaszczono go pod budowę drogi z parkingu przed niewielkim biurowcem, którego był właścicielem. Biurowiec stał się w ten sposób w zasadzie bezużyteczny. O dostęp do akt ubiegał się miesiącami, wynieść ich ani skopiować nie było mu wolno, a były to grube akta. Gdy pod koniec dnia usłyszał, że aby kontynuować ich lekturę, musi ponownie złożyć wniosek o ich udostępnienie i znów czekać Bóg wie ile, nie zdzierżył i wypalił: „Czy żeby cokolwiek w tym kraju załatwić, trzeba się podpalić pod Kancelarią Premiera?!”. I już następnego rana zapukała do niego policja. Po czym odwiozła na pięć dni do szpitala psychiatrycznego na przymusowe badania. Urzędnicy resortu, zarządzanego wówczas przez Sławomira Nowaka, donieśli, że mężczyzna „groził podpaleniem się”.
Jak widać, praktyka pozostała ta sama. Dobra zmiana? Nie, żadnej zmiany.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS