A A+ A++

Życie inteligenta w czasach komuny w Polsce, to czas dość trudny, szczególnie dla kogoś kto chciał zrozumieć otaczająca go rzeczywistość i poszukiwał autorytetów.

Historię znał z domu od rodziców, z książek wydanych przed wojną, z biblioteki dziadków, książek wydawanych w latach powojennych i z podręczników szkolnych. Bieżące wydarzenia poznawał z radia, TV i rozgłośni radiowej Wolna Europa. Natłok informacji, a autorytetów brak. Stefan „Kisiel” Kisielewski był na pewno tym autorytetem, ale czy wszyscy mieli dostęp do jego publikacji? Nie. Piaseczno ma skwer, którego patronem jest Stefan Kisielewski. Jednych mieszkańców napawa to dumą, a innych dziwi. Wyszukałam w Dziennikach Stefana Kisielewskiego fragmenty pisane w Domu Pracy Twórczej „ZAiKS w Konstancinie”, warto jednak zapoznać się z całą spuścizną literacką i kompozytorską tego niezwykłego twórcy.

23 lutego 1969 r.

Jestem już w Konstancinie: cisza, spokój, śnieg, wille wśród trochę ohydnych „domów czynszowych”, stara, podupadła, sławna niegdyś knajpa Berentowicza – ot i wszystko. Byłem tu dwa lata temu w czerwcu, Konstancin tonął wtedy w kwiatach, mnóstwo tu ogrodników rezydujących w brzydkich ceglanych domkach. Teraz wszystko gołe i bezbarwne. Może będzie to sprzyjać pisaniu, pisał tu dużo Żeromski – może i mnie się uda?…

Patrzę przez wielkie okna mojego pokoju: śnieg, sosny, ceglane domki, krajobraz jałowy, ale kochany, mam go w sobie do śmierci, podwarszawski pejzaż to przecież kraina moich lat dziecinnych. Może mi przyniesie szczęście: bardzo chcę pisać, skończyć, zostawić coś ze swoich myśli i doświadczeń. Stara to ludzka chętka – stara, ale jara. Może się uda? Tu cisza, spokój, samotność, sosny na śniegu – warunki idealne. Więc do dzieła.

28 lutego 1969 r.

Nasza propaganda tak niewolniczo podąża za sowiecką, że aż się chce rzygać – a nie mam tu w Konstancinie „Wolnej Europy” na odtrutkę. Premier Izraela Eszkol umarł na serce, pewno w związku ze zbombardowaniem jego willi – tutaj nabrano na ten temat wody w usta: bez komentarzy. W Wietnamie ofensywa partyzantów jak cholera, a delegaci wietnamscy na konferencji w Paryżu łają Amerykanów jak diabli. Rosja w ofensywie na wszystkich frontach – a może ci wariaci zdecydowali się na wojenkę, np. na szybkie zajęcie NRF-u i przyłączenie go do NRD? Ruscy podpalą w końcu i zniszczą świat – czuję to. Czy też próba sił na wszystkich frontach? Ja tu ciągle piszę o polityce, a raczej o naszej prasie, pewno to nudne, mam na punkcie naszej prasy i telewizji tzw. zajoba. No cóż, było się dziennikarzem i żal patrzeć, jaką kloakę oni z tego wszystkiego robią. A ludzie są obojętni, przygaszeni, nic ich to wszystko nie obchodzi – tu w Konstancinie widać to doskonale. Wczoraj byłem u Berentowicza – kiedyś sławna knajpa, Cyrano przyjeżdżał tu, w kurniku macał i wybierał kurczaki – teraz już nie to, ale jest…

Konstancin – miejscowość luksusowa, blisko stolicy, z kliniką rządową, szpitalem, willami. Smutno!

27 lutego 1970 r.

Dziś dopiero uchwyciłem wdzięk zimowego Konstancina, bardzo polski urok sosen i jodeł tonących w śniegu, starych willi i leśnych duktów. Musi się tu myśleć o Żeromskim, pisarzu, który zmarnował swój geniusz przez polskość. Mieszkał tutaj długie lata [Żeromski mieszkał w Konstancinie w latach 1920-1925], miał zdrowy pęd do prowincji, do wsi. W ogóle różne tu gryzipióry mieszkały, biedny Zawieyski, a dziś spotkałem Leopolda Buczkowskiego, który tkwi tutaj 25 lat. To chyba wielki pisarz, choć dziwaczny i niezrozumiały. Drugi taki to Parnicki – mamy też swoich Joyce’ów obok starczych gawędziarzy jak Iwaszkiewicz – osioł. Dobry to jest pisarz, a zarazem osioł – jak to idzie w parze? Wacek pisał, że już dwa miesiące czeka na paszport, z czego wniosek prosty, że albo już ma swój nieważny, albo niedługo będzie miał, i co wtedy…

2 marca 1970 r.

Śnieżyce trwają jak diabli, Konstancin zasypany. Nie ma szczęścia pan Gomułka – przedtem susza go zjadła, teraz zjada śnieg. Mnóstwo szos zablokowanych, węgiel nie odchodzi ze Śląska, wagonów brak – dawno takiej zimy nie było, długiej i złośliwej.

13 marca 1970 r.

Oglądałem telewizyjne widowisko seryjne „Czterej pancerni i pies”. Jest to propagandowa bujda pełna żołnierskiej „krzepy” i polsko-radzieckiego „braterstwa” z czasów ostatniej wojny, bujda zresztą nieźle grana i ogromnie popularna (biednaż ta obełgana młodzież)

23 stycznia 1972 r.

Jestem w Konstancinie, przyjechałem skończyć powieść i odpocząć trochę od… domu.

28 stycznia 1972 r.

A więc dziś skończyłem powieść – to już trzecia z tej serii (!) Czy dobra? Hm. Chyba zrobiłem to, co chciałem, ale nie mam odpowiedniej perspektywy, żeby o tym sądzić. W każdym razie ściśle współczesna – kończy się w marcu 1968…

Byłem dziś pieszo w Piasecznie, trochę nadmroziłem ucho. Nawiązałem tu miłą znajomość, z młodym (czterdziestoletnim) człowiekiem R. [Robertem Jareckim]. Były zetempowiec, aktywista, mając osiemnaście lat uciekł z inteligenckiego domu w Krakowie, mając dziewiętnaście kierował propagandą ZMP w Białymstoku, potem w Poznaniu. Jednocześnie mój czytelnik od dwudziestu pięciu lat i wielbiciel „Sprzysiężenia”. Wszystko rozumie, uważa się za komunistę, ale teraz marnie jest widziany, konfiskują go, ile wlezie. W grudniu 1970 był na Wybrzeżu, opowiadał dużo ciekawych rzeczy. Dał mi swoją książeczkę o czasach zetempowskich, bardzo zabawne nowele, w rodzaju Zoszczenki, oczywiście też mnóstwo skonfiskowane. Szczery chłopak i ciekawy – odpowiednik „pryszczatych”, tylko że nie obracał się po salonach literackich, lecz męczył w autentycznym terenie. Wolę tamtych komunistów od obecnych, tamci naprawdę walczyli, ci robią kariery. Opowiadał mi on, że w marcu 1968 robotnicy stoczni uważali, iż wszystkiemu winni Żydzi i studenci i trzeba ich walić. Wszyscy już są skołowani – absurdalnie. Oglądam tu sporo telewizji.  Młody J. też twierdzi, że bez jakiejś, choćby ograniczonej, wolności prasy nic nie będzie. Twierdzi, iż robotnicy Wybrzeża przed grudniem 1970 w ogóle nie wiedzieli, że w Polsce jest cenzura, myśleli, że prasa pisze tak, jak chce, tylko nie jest informowana. O naiwni.

Nixon złożył wcale rozsądne propozycje w sprawie Wietnamu, a cała nasza prasa huzia na niego.

8 marca 1973 r.

Już czwarty dzień jestem w Konstancinie. Nic się tu nie zmieniło, jest tylko stary skrzypek K., który mnie okropnie nudzi i przygnębia – przede wszystkim tym, że nic nie robi, po prostu czeka na śmierć. Co prawda on o tym nie wie (ma dużo forsy – dom w Warszawie), jest z nim dziewczyna, młodsza o lat 27, z którą on żyje od dawna, ale nie chce się ożenić i jeszcze źle ją traktuje. Ona pewno leci na tę jego forsę i przeliczy się – historia jak ze starego mieszczańskiego filmu.

10 marca 1973 r.

Ciągle się u nas krzyczy o konieczności zbudowania „drugiej Polski”. Dziś poszedłem pieszo do Piaseczna i przypomniało mi się to hasło. Zaiste – przydałoby się. Cóż to za obskurna ohyda to Piaseczno…cdn

Widok na rynek w Piasecznie w latach 70. fot: Jacek Mrówczyński

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZapisy na letnie półkolonie DSB Baribal Lubin
Następny artykułKorea Północna grozi odwetem za słowa południowokoreańskiego ministra obrony