Opowiadający pasjonującą i pełną niespodziewanych zwrotów akcji film o historii ubogiego, wychowanego w ortodoksyjnej rodzinie żydowskiego chłopca, mógłby być „hollywoodzkim hitem”, co najmniej na miarę „W pogoni za szczęściem” – oto biedne dziecko ogrodnika i szkolnej asystentki, dzięki inteligencji, sprytowi i sile woli realizuje swoje marzenia, przebywając niewiarygodną drogę od pucybuta do miliardera i dając dowód na to, iż niektórym naprawdę udaje się urzeczywistnić legendarny „American Dream”.
To byłby klasyczny obraz ukazujący, że słynna ścieżka „od zera do bohatera” faktycznie istnieje i przy pomocy uporu, pracy i ogromnej ilości szczęścia, da się ją przejść. Biografia opisywanego przez nas „zera” stałaby się inspirującą motywacją dla tych, którzy marzą o życiu w luksusach, finansowej niezależności, zawodowym sukcesie, wielkich pieniądzach i sławie. To mógłby być gotowy scenariusz na Oskarowy film.
Ale tylko mógłby być, gdyż niestety tak naprawdę tejże bajce bliżej do mroczniejszej wersji „Wilka z Wall Street” Scorsese, aniżeli genialnego dzieła Gabriele Muccino. Jak to się bowiem czasem okazuje – tacy bohaterowie miewają niekiedy nie tyle nawet ciemne, co przerażająco mroczne oblicza.
To nie będzie więc ułożona i grzeczna historyjka o „walecznym wojowniku”, mozolnie dochodzącym do fortuny, lecz raczej trzymający w napięciu thriller kryminalny rozgrywający się w świecie wielkich pieniędzy, wielkiej władzy i wielkich zbrodni. Wciąż odtajniane sądowe akta wyłaniają obraz tak paskudny, iż momentami trudno w niego uwierzyć. A jednak ta historia z piekła rodem, o jakiej nie mogło się śnić filmowym scenarzystom, nie jest fikcją. To brutalny, bardzo trudny do zaakceptowania, fragment rzeczywistości, z którym wkrótce będzie się musiał zmierzyć cały świat.
„Eppy” i „Puggie”
Według relacji „Fox News” stojący przy 3742 Maple Avenue trzypiętrowy dom jest większy niż pozostałe budynki w okolicy. Dziś mieszka tam jedna rodzina, ale niegdyś – gdy Jeffrey Epstein był jeszcze dzieckiem – oferował oddzielne apartamenty na wynajem. To właśnie w jednym z nich, a konkretniej w tym położonym na pierwszym piętrze, zamieszkać postanowił 36-letni Seymour Epstein wraz ze swoją świeżo poślubioną żoną, 34-letnią Pauline.
– Byli tak delikatnymi, najdelikatniejszymi ludźmi – kreśli ich obraz dawny sąsiad – Prości. Najprostsi ludzie na świecie.
Seymour był synem rosyjskich żydów – Juliusa i Bessie – którzy w trakcie pierwszowojennej zawieruchy uciekli do Stanów Zjednoczonych, gdzie swoje życie musieli zacząć dosłownie od zera. Nie wiodło im się i nie byli w stanie zapewnić swemu synowi należytego wykształcenia, w związku z czym ten nigdy niczego nie osiągnął – mężczyzna najpierw pracował jako robotnik w firmie swojego ojca, zajmującej się rozbiórką domów, a później przez wiele lat był pracownikiem miejskich ogrodów, zajmując się segregacją śmieci. Sąsiedzi zapamiętali go jako cichego i pokornego jąkałę o bardzo dobrym sercu.
Rodzice Pauline – Max i Lena – również wywodzili się z Europy Wschodniej. Ich życie także nie było usłane różami, ale zdołali wykształcić swoje dzieci na tyle, iż dziewczynie udało się zdobyć posadę szkolnej asystentki. Była inteligentniejsza od szczerze kochanego przez nią męża i to właśnie ona nadawała ton życiu rodziny, która wkrótce po wprowadzeniu powiększyła się o syna – Jeffreya, zwanego przez nich „niedźwiadkiem”, a później także o jego brata – Marka, który to z kolei znany był jako „Puggy”.
„Paula była wspaniałą matką i gospodynią domową, pomimo faktu, że miała pracę na pełny etat” – przypomina sobie Gary Grossberg, najlepszy przyjaciel Epsteina z czasów młodości.
Po tym wstępie zapewne nietrudno się domyślić, iż w rodzinie Epsteinów pieniędzy nigdy nie zbywało. I choć życie wiedli bardzo skromne to trudno byłoby dzieciństwo chłopców określić mianem nieszczęśliwego, bo rodzice czynili wszystko, aby swoim dzieciom „nieba przychylić”.
– Byliśmy kochającą się rodziną – wspomina Mark – i byliśmy ze sobą wszyscy bardzo zżyci.
Bracia uczęszczali do Public School 188, przy Neptune Avenue, zaledwie cztery przecznice od bramy oddzielającej Sea Gate od miasta, a później do pobliskiego gimnazjum im. Marka Twaina. Już tam okazało się, iż obaj są bardzo zdolni. Mark pięknie rysował, a Jeffrey wspaniale grał na pianinie i był świetny z matematyki.
– W tamtym czasie nic nie wskazywało na nikczemnego, zaniepokojonego człowieka, którym miał się stać. – pisze na forum anonimowa kobieta, podająca się za ich sąsiadkę – Jeffrey był po prostu przeciętnym chłopcem, bardzo dobrym z matematyki, z lekką nadwagą, piegami, zawsze uśmiechniętym.
W liceum robotniczym Lafayette High School Jeffrey został członkiem zespołu matematycznego, który rywalizował z innymi szkołami w rozwiązywaniu zaawansowanych problemów z algebry, rachunku różniczkowego i trygonometrii. Już wówczas było jasne, iż jest ponadprzeciętnie inteligentny, choć koledzy z drużyny wspominają go raczej z niechęcią. Nie chcą o nim rozmawiać.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS