Dlaczego detektyw powinien charakteryzować się skromnością i unikać
medialnego blichtru? Jakie są największe wyzwania związane z tą niełatwą
profesją? Czy podczas obserwacji można poczuć się zagrożonym? Jak
radzić sobie ze zbyt gorliwymi funkcjonariuszami? No i wreszcie –
dlaczego testowanie wierności partnera może być jak najbardziej etyczne?
O profesjonalne przybliżenie detektywistycznej codzienności poprosiłem doświadczonego przedstawiciela tego zawodu – Marcina Wasilewskiego z Wrocławia (www.detektywwroc.com.pl), byłego wiceprezesa Polskiego Stowarzyszenia Licencjonowanych Detektywów, mającego na koncie już czterocyfrową liczbę rozwiązanych spraw.
Zanim zaczniemy rozmawiać musisz wiedzieć, że opowiadam prawdziwe historie, ale zmodyfikowane na tyle, żeby nikt się nie zorientował, że mówię o nim. Dla mnie niektóre sytuacje mogą być zabawne, dla samych zainteresowanych już mniej. Nie pytaj mnie też o kojarzonego z naszą profesją telewizyjnego celebrytę, który nie ma ani licencji, ani koncesji i prowadzi tylko biuro doradcze.
Jakoś sobie chyba poradzimy! Zatem na początek tradycyjna kwestia porządkowa. W rubryce „zawód” wpisujesz po prostu detektyw?
Jak najbardziej. Niektórzy jednak myślą, że skoro detektyw, to pewnie jakiś śledczy z policji, ale proszę nie mylić mnie z niebieskimi. Nie mam z nimi niczego wspólnego, choć wcześniej przez wiele lat latałem w wojskowych tematach. Po odejściu z zielonych, a byłem wtedy tuż przed czterdziestką, poszedłem na kurs. Na początku planowałem pobawić się w detektywa w ramach zajęć dodatkowych. Tak naprawdę zawsze to lubiłem robić, tylko się sprofesjonalizowałem i sprywatyzowałem. Biznes prowadzę od ponad dekady i stale rozwijam się jako prywatny, licencjonowany detektyw; byłem nawet najmłodszym wiceprezesem Polskiego Stowarzyszenia Licencjonowanych Detektywów. Jak w każdym zawodzie bardzo istotne jest tu samodokształcanie. Uważam też, że detektyw powinien być skromny, schludny – w przenośni niewidzialny – a nie zgrywać showmana. To ciężka praca i, w ogromnej większości, ludzkie tragedie. Nie przynoszę dobrych wiadomości i nie mogę pajacować. Podobnie jak w innych profesjach zauważam też pewne schematy. Choć wiele zleceń może być prawie identycznych, to za wszystkim stoi inna historia życia, odmienni ludzie, początki i końce, pułapy zawodowe czy finansowe. Niektórzy tną się o kanapę i lodówkę, a inni o luksusowe auto i willę. Najbardziej wszystko psują pieniądze.
Każdy może zostać detektywem? To branża wciąż stereotypowo kojarzona ze wszelkiej maści służbami i działaniem na pograniczu prawa.
To dość zamknięty zawód i wcale nie tak prosto do niego się dostać. Oczywiście podstawą jest zaświadczenie o niekaralności. Ogromna większość detektywów to wciąż byli milicjanci i policjanci, ewentualnie dawni reprezentanci przeróżnych „agentur”. Deregulacja zawodu paradoksalnie jednak zepsuła nieco rynek, bo dostęp do kursów został uproszczony, czego konsekwencji nietrudno się domyślić. Dawniej trzeba było przejść pełne szkolenie i egzamin w Komendzie Głównej Policji przed ośmioma osobami: sędzią, prokuratorem, przedstawicielami służb. Na pięćdziesięciu kandydatów zdawało dwóch. Teraz płacisz dwa tysiące za kurs, odbębniasz 52 godziny teorii rozłożone na trzy weekendy i masz licencję – zdawalność sięga 101 procent. Sam kurs jest relatywnie prosty, teorię może zaliczyć przeciętny jajogłowy. Znacznie gorsze są badania psychotechniczne, psychologiczne i wszystko, co za nimi idzie. Ciemny pokój, sto pytań tak-nie niczym na wariografie, mało przyjazne warunki. Rozwiązujesz test tylko w świetle lampki, jak na milicji, do tego ktoś ci specjalnie przeszkadza i jeszcze w międzyczasie mierzy ciśnienie. Też mogę przeprowadzać szkolenia, ale wcale się do tego nie palę. I wcale nie chodzi o tworzenie sobie konkurencji, a etykę. Wielu pseudodetektywów nabiera spraw tylko dla pieniędzy, bo przecież papier wszystko przyjmie. Ja na wszystko mam dowód w postaci zdjęć. Jeżeli nie wezmę tego zlecenia i nie wykonam go etycznie, z zachowaniem prawideł rzemiosła, może przyjąć je osoba, która za pięć koła z pozycji laptopa na łóżku czy podczas jedzenia obiadu wystawi niemający żadnego odbicia w rzeczywistości, suchy papier dla sądu. Ktoś zrobi gniota, a odpowiedzialność idzie na branżę. Widziałem sprawozdania, gdzie detektyw oddawał jedną kartkę bez żadnej adnotacji. Nawet jeśli kompletnie nic się nie dzieje, co godzinę robisz kontrolkę – notatkę i zdjęcie – na potwierdzenie wykonywanej pracy. Będąc w Stowarzyszeniu dostawałem masę skarg na takie praktyki.
Zanim jeszcze włączyłem dyktafon, kilka razy nawiązałeś do etyki zawodowej. Z jakich powodów nie przyjmujesz zleceń?
Jestem w pewnym sensie najemnikiem, ale odmawiam pracy, jeśli jest nieetyczna i kiedy ktoś na siłę chce coś udowodnić. Zleceniodawca nie powie przecież nic złego o sobie, a często prawda stoi pośrodku. Lubię najpierw przyjrzeć się sprawie, bo nie chcę zrobić krzywdy niewinnemu człowiekowi. Nie patrzę na robotę pod kątem finansowym – kasa zawsze się zgodzi; da się wyżyć z ciężkiej pracy. Od razu uczciwie mówię też o budżecie. Połowa sumy na początku, reszta po oddaniu sprawozdania. Ale jeśli komuś nie uda się „wymusić” oczekiwanych efektów, nierzadko pojawiają się problemy z wyegzekwowaniem całej kwoty. Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o orzeczenie o winie, alimenty, podział majątku – kwoty rzędu przynajmniej kilkunastu tysięcy miesięcznie. Od razu wyczuwam intencje w stylu: „Proszę śledzić mojego męża, chcę na niego znaleźć haka i mieć korzystny rozwód”. Ale jak się zatnę, nie odpuszczę. Nawet jeśli budżet się skończy, poświęcę swój prywatny czas, żeby dorwać kogoś, kto na to zasługuje.
Jakie jest podstawowe know-how twojej roboty?
Generalnie to zbieranie, przetwarzanie i przelewanie informacji na papier. Najpierw muszę dobrać odpowiednie środki do roboty na konkretny teren. Dla dobra sprawy jadę na bezpłatne rozpoznanie – sprawdzam okolicę, weryfikuję co będzie mi potrzebne i dopinam szczegóły. Niektóre sprawy są nudne, mozolne i wymagają dużego nakładu pracy oraz cierpliwości. Sytuacja, gdy przychodzisz przebrany za listonosza i w chwili nieuwagi gospodarza przyklejasz mikrokamery na gumę do żucia i zaraz wszystko widzisz w zaparkowanym obok busie, jest fikcją filmową. Wszelkiego rodzaju lokalizatory i podsłuchy są zastrzeżone dla służb i organów ścigania, a te i tak muszą uzyskać zgodę prokuratora. To nie „Zdrady” czy „W11”, gdzie wszystko rozwiązują w 40 minut, włącznie z reklamami. Można zrobić zdjęcie z ukrycia czy przez okno – w końcu każdy przechodzący ulicą mógłby być świadkiem takiej sytuacji – ale nie wolno naruszać miru. A wkroczenie na czyjś teren? Przecież nawet policja musi mieć nakaz. Dodam jeszcze, że lepiej nie brać biura ze swojej najbliższej okolicy. Świat jest mały. Ktoś znajomym pochwali się przy wódce, plotka pójdzie w miasto i sprawa w głupi sposób może zostać spalona. Do tego łatwiej skojarzyć konkretne twarze.
Przyznam szczerze, że przedstawiana przez ciebie codzienność detektywa raczej nie brzmi zbyt zachęcająco.
Najbardziej nie lubię statystycznej pracy – godzin spędzonych w samochodzie, obserwacji na „martwe auto”, przesiadania się na tylne siedzenia. Raz jesteś kierowcą, raz pasażerem. Zupełnie nic się nie dzieje i czekasz tylko na strzał, jedno zdjęcie. Może ktoś wyjdzie koło północy, a może nad ranem. Czasami tygodniową w założeniu pracę „trafiasz” pierwszego dnia, a innym razem ślęczysz piąty dzień i nic. Do tego warto zaopatrzyć się w dobre przebrania. Najlepszym monitoringiem osiedlowym są emerytki oparte na poduszce w oknie i ludzie wyprowadzający psy. Na takim standardowym osiedlu nie utrzymasz się dłużej niż pół godziny siedząc w bezruchu – jeśli potrzebujesz kupić trochę czasu, zawsze możesz podnieść maskę i symulować awarię, albo nawet czekać na lawetę. Nie możesz też za długo siedzieć na schodach, w końcu przyjedzie patrol.
O poczytaniu książki podczas nudnego posiedzenia chyba możesz zapomnieć? Swoją drogą, takie wielogodzinne skupienie pewnie nieraz jest bardziej męczące niż praca fizyczna.
Siedziałem kiedyś już jedenastą godzinę w aucie i zwyczajnie musiałem skoczyć na kilkadziesiąt sekund w krzaki. Gdy wróciłem, światło w obserwowanym przeze mnie oknie było już zgaszone, a auto tej osoby też zniknęło sprzed bloku. Dlatego najlepiej pracować w grupach. Skuteczne są pary damsko-męskie, „randka w ciemno”. Nikogo nie dziwi, że facet z kobietą siedzą na ławce i rozmawiają. Można w ten sposób utrzymać się nawet do sześciu godzin, ale sytuacja musi wyglądać realistycznie. Jeśli nie gadają, tylko lampią się w jedną stronę, to albo się pokłócili, albo kogoś obserwują. Dlatego jedna osoba nawija, druga patrzy, a potem zmiana. Takie drobne operacyjne triki mogą dać nam znacznie więcej czasu na działanie. Ale nie ma sensu skupiać się tylko na negatywach, bo ja bardzo lubię swoją robotę (śmiech). Najfajniejsza jest w niej adrenalina, obserwacja dynamiczna, pościg. Śledzisz gościa i zastanawiasz się, czy się już ściął. Czasami możesz za kimś nieświadomie przejechać przez pół miasta i obaj nie zwrócicie na to uwagi, ale na złodzieju czapka gore. Przyhamował, zerknął w lusterko, skręcił – pewnie czegoś się domyśla! Odpuszczamy czy nie? Trzeba podejmować szybkie i dobre decyzje. Bardzo tu procentuje wyczucie. Gdy ktoś się zorientuje, potem bardzo trudno nadrobić taką wtopę, a tygodniową robotę można spalić w chwilę. Z doświadczenia wiem, że zawsze lepiej odpuścić.
Wróćmy jeszcze na moment do policji. Żyjesz dobrze z funkcjonariuszami ubranymi na niebiesko?
W ogóle staram się z nimi nie żyć. Nie są mi do niczego potrzebni i nie chcę, żeby mi przeszkadzali. Czasami ktoś zadzwoni i przyjeżdżają. Rozmowa wypada różnie. Trzeba znać swoje prawa i obowiązki. Nikt nie może mnie przegonić, bo jestem w legalnej pracy w wolnym kraju, mogę przebywać gdzie chcę, nie wszedłem na teren prywatny, wojskowy ani strategiczny i mogę siedzieć tu, ile będę potrzebował. Obowiązuje mnie tajemnica zawodowa, więc nawet z policjantami nie dzielę się detalami. „Pracuję” – odpowiadam. Czasami są nerwowi, nie wiedzą jak zareagować, więc im to ułatwiam. Pokazuję licencję i jeszcze raz podkreślam, że jestem w pracy. Zaznaczam, że nigdzie się nie ruszę i proszę, żeby nie psuli mi zlecenia. Absolutnie nie chcę być złośliwy, ale czasami trzeba postraszyć biurem spraw wewnętrznych i utrudnianiem mi roboty. Ale ci bardziej kumaci kulturalnie podchodzą i zwyczajnie proszą, żebym się przestawił, bo nie chcą więcej telefonów. Idę im na rękę.
Ludzie zazwyczaj są wyczuleni na swoim punkcie czy da się śledzić obywatela w miarę swobodnie?
Wiele osób ma manie prześladowcze. Z góry czują, że są obserwowani. Trudne sprawy. Śledziłem kiedyś męża podejrzewanego o romans. Nie wiedziałem, czym ten facet się zajmuje. Wszedłem za tym wielkim typem do bramy, a tam już czekało na mnie czterech koni. „Czego, kurwa, chcesz? Czego za nim chodzisz?”. To było chyba retoryczne pytanie. Co miałem odpowiedzieć? Pierwszy z brzegu dostał bombę i w nogi. Nie będę bawił się w Chucka Norrisa. Okazało się, że gość obawiał się niezbyt legalnej zawodowej konkurencji, więc zadzwonił po kolegów. Nie mogłem wyciągnąć blachy i powiedzieć: „Sorry, chodzę za tobą i sprawdzam, czy nie kisisz ogóra na boku”. (śmiech) Jakby nie było, obowiązuje mnie klauzula poufności.
Detektyw musi być dobrym aktorem?
W samochodach wozimy całą szatnię: stroje listonosza, hydraulika, kurierów – różne firmy – czy dostarczycieli jedzenia. Czasami, gdy trzeba udowodnić, że konkretna osoba znajduje się w mieszkaniu, trzeba zastukać „na pomyłkę”, co nie jest naruszeniem miru. Gdy otwierasz drzwi gościowi z pizzerii, raczej nie spodziewasz się detektywa. „Czy pan zamawiał pizzę? Nie? To może pana żona albo córka?” – odruch jest taki, że facet pyta, a kobieta odpowiada, czy tam odwrotnie. W każdym razie mamy strzał. Trzeba ogarniać 1001 patentów, sposobów, przykrywek i legend na każdą sytuację. Musisz się wtopić w sytuację, ubrać się adekwatnie do okolicy. Pod sklepem założę dresową bluzę, a do hotelu nie wbiję bez marynarki. Kiedyś jeździłem za gościem, który wszedł do kasyna. Na środku ulicy, w centrum miasta, rozebrałem się do bokserek, założyłem na siebie eleganckie ciuchy i pobiegłem za nim. Ludzie trochę na mnie się gapili.
Dużo osób, zanim sięgnie po profesjonalną pomoc detektywa, próbuje śledzić na własną rękę?
Większość ludzi najpierw bawi się samemu. Pośledzi, potropi, poprzebiera, wypożyczy auto, poprosi o pomoc znajomego. Chińskie zabawki były kiedyś zastrzeżone, a teraz te podsłuchy i GPS-y chodzą po kilkadziesiąt złotych. Amatorzy nie wiedzą jednak, jak się za to zabrać, i prawie wszystkie takie sytuacje kończą się wpadką. Oczywiście zazwyczaj nie powiedzą o wtopie, ale już po kilku godzinach zauważam, że figurant, czyli osoba obserwowana, jest elektryczny – bardzo czujny. W końcu zleceniodawcy się przyznają: a tu że któraś jeździła autem koleżanki śledząc męża, ewentualnie próbowała przyczepić GPS do tłumika, ale ten się rozgrzał i misterna konstrukcja odpadła. Strzelają sobie w kolano nie wiedząc też, że to nielegalnie zdobyty dowód. A taki nie dość, że będzie odrzucony przez sąd, to druga strona może jeszcze założyć sprawę cywilną o nękanie czy stalking, w sumie jest chyba z sześć podobnych paragrafów. Honorowane w sądzie raporty i sprawozdania z czynności detektywistycznych może wystawiać osoba z licencją. Jeśli detektyw coś napisał, to tak prawdopodobnie było, w końcu reprezentujemy zawód zaufania publicznego.
Ludzie wkurzają się na brak efektów? Jak sam powiedziałeś, sprawy potrafią być żmudne i mozolne…
Niektórzy myślą, że jesteśmy jasnowidzami. Dlatego, żeby uniknąć nieporozumień i pretensji, kwestie finansowo-logistyczne ustalamy odgórnie. Kto jak sobie życzy: tygodniowo, na godziny, ryczałtowo, ale warto zaufać specjaliście. Trzeba wiedzieć, w których godzinach kogoś obserwować, żeby nie był w pracy, na zakupach czy fitnessie – czyli zdradzie. Kiedyś pilnowaliśmy panią, która – jak się okazało – chorowała i przez kilka dni nie wychodziła z domu. A już zaczęliśmy słyszeć pretensje, że jeszcze nie mamy żadnego dowodu. W razie czego winę zrzuca się na detektywa.
A na czym polegają inne metody niż obserwacja?
W obserwacji detektyw pracuje nad figurantem. Kontrobserwacja jest znacznie trudniejsza. Sprawdzamy wówczas, czy zleceniodawca nie jest śledzony. Nie dość, że musimy go widzieć, to jeszcze obserwować otoczenie – dziwnie zachowujących się ludzi, wszystkie auta i tak dalej. Musimy być jeszcze bardziej oddaleni, a potrzebnych jest od czterech do sześciu osób. To generuje większe koszta, ale ludzie mają różne zajawki. Zazwyczaj pracujemy na dwa samochody; w razie gdy jeden się przypali, zawsze warto mieć wsparcie. Dwie osoby w samochodzie i ewentualnie trzecia, żeby na szybko wyskoczyć. Czasami ktoś parkuje w zatłoczonym miejscu, a ja przecież nie jestem w stanie wziąć auta pod pachę albo zatrzymać się na środku ulicy.
Wspomniałeś o maniach prześladowczych. Zdarza się, że najlepszą pomocą dla twoich klientów jest wizyta u psychiatry?
Takich półśmiesznosmutnych sytuacji jest mnóstwo. Współczuję tym ludziom. To zazwyczaj osoby wykształcone i na stanowiskach: dyrektorzy, prezesi, ordynatorzy, zazwyczaj w średnim wieku – między czterdziestką a sześćdziesiątką. Chyba jeszcze za wcześnie na demencję. Pewna kobieta zapewniała mnie, że jest obserwowana. Kontrobserwacja oczywiście nic nie udowodniła. Dzwoniła, że jest bardzo źle, bo śledzą ją całą dobę. Skąd to wywnioskowała? Bo parę razy minęła lawetę z napisem „24/7”. Inna pani, z pełną powagą patrząc mi w oczy, twierdziła, że mieszkający na górze studenci chcą ją zabić słyszanym tylko przez nią dźwiękiem; w jej interpretacji przypominał on trochę pociąg. Jak nietrudno się domyślić, jej córka na żadne podejrzane akustyczne fale nigdy nie trafiła. W końcu postanowiłem zostać u tej kobiety na kilka dni, a mieszkała w wieżowcu przy ruchliwej ulicy. Wieczorem wszystko stało się jasne. To były… tramwaje zjeżdżające do zajezdni. Przestawiłem sprawę córce, a ta zabrała mamę do lekarza. Ktoś inny był pewny, że wchodzą do jego domu w nocy. Przyniósł mi karton pełen drogich zamków z patentem, które wymieniał co drugi dzień. Każdy około pięciu stów razem z instalacją. Naliczyłem 32 sztuki. A chodziło o trzymane w pancernej szafie… własnoręcznie wykonane bombki, które rzekomo zaginęły. Okazało się, że te cały czas były zdeponowane w zewnętrznym sejfie. Takie osoby można byłoby zdoić do spodu, kazać im się zapożyczyć, ale zamiast do bankomatu trzeba kierować je na drogę leczniczą. Etyka!
Możesz się przyzwyczaić do tych wszystkich trudnych spraw?
A da się uodpornić na kop w jaja albo na wbicie palca w oko? Ale trzeba zachować dystans, bo inaczej dostaniesz korby. Najsmutniejsze sprawy są z kobietami i z dziećmi. Ale wybacz, nie chcę poruszać takich tematów. Wykonuję robotę 25 godzin na dobę przez 8 dni w tygodniu. Nie da się od poniedziałku do piątku odbijać karty od 7:00 do 15:00 i mieć czil. Zrezygnowałem ze Stowarzyszenia, bo już brakowało mi czasu. Telefon mogę dostać zaraz. Zło nie dzieje się w konkretnych godzinach, najczęściej coś się odwala w nocy, podczas świąt, na sylwestra, w najmniej oczekiwanych momentach. Rzadko jestem w domu na specjalne okazje. Wtedy u ludzi budzą się złe instynkty, napiją się i ciągnie wilka do lasu. Zazwyczaj wiadomo też, po co są wyjazdy służbowe czy wypady do miejscowości uzdrowiskowych.
Częściej dzwonią do ciebie mężczyźni czy kobiety?
Na przestrzeni dekady prowadziłem przeszło tysiąc spraw. Na samym początku osiem na dziesięć zleceń miałem od kobiet, które chciały sprawdzić facetów. Pięć lat temu to się wyrównało, a teraz sytuacja jest zupełnie odwrotna. Kobiety są świadome. Przychodzą do biura ze wstępnie zebranymi dowodami, wyłapanymi screenami i SMS-ami, potrzebują tylko wisienki na torcie, czyli nagrania z dowodem. Pewna pani zbierała przez kilka miesięcy z pościeli włosy męża, bo chciała potwierdzić, że zgadzają się z DNA. Nierzadko widzę, że jakaś pani chce znaleźć haka, bo włączył się jej kalkulator, a gdy wychodzi, że mąż jest czysty, bywa niezadowolona. Jak na złość często zdrada staje się faktem, gdy żona oczekuje pozytywnych informacji. To może załamać. W razie potrzeby mamy dobrych psychologów. Faceci natomiast, gdy tylko zorientują się, że ich partnerka kupiła nowe buty, była u kosmetyczki, fryzjera czy na solarium, zaczynają zadawać sobie pytania, czy aby na pewno wszystko jest w porządku.
Czym zajmujesz się jeszcze – oprócz romansów, zdrad i domorosłych szpiegów?
Sprawdzam pomieszczenia, biura czy auta pod kątem kamer, GPS-ów i podsłuchów. Popularne jest wyciąganie pieniędzy na pseudostudia – rodzice często płacą grube tysiące, a cwaniaki zapisują się na cokolwiek, żeby tylko mieć papierek. Często nawet nie chodzą na zajęcia. Weryfikuję takich kombinatorów. Istotne są też kwestie narkotyków u nastolatków – młodzież jest bardzo wyedukowana i wie, że trzeba się zakwaszać. Wszystkie apteczne multitesty po kilku godzinach można oszukać cytryną czy grejpfrutem. Jako biuro mam wyłączność na takie testy, które wykryją wszystko – miękkie i twarde – z włosów: opioidy, benzodiazepiny, klonazepam, flunitrazepam, kokainę, marihuanę. Gówniarze zaczynają od największego syfu, bo jest najtańszy. Wyniki są podpisywane przez biegłego sądowego i nie do podważenia. Z włosów możemy wykryć też pigułki gwałtu.
W pewnych momentach trzeba odpuścić ze względów bezpieczeństwa? Zdarzają się jakieś niebezpieczne sytuacje?
Mam tylu wrogów, ilu przyjaciół – oczywiście w przenośni. Ludzie wyszukują „jak dowalić detektywa”. Nie mogą znieść, że zostali trafieni. Praktycznie zawsze dowiadują się o tym dopiero w sądzie, a mnie mogą zobaczyć, jeśli jestem wezwany na świadka. Odmawiam dalszych czynności choćby ze względu na bezpieczeństwo dziewczyn, bo czasami trafiają się zwyrodnialcy. To jednak wyszkolone profesjonalistki, z licencjami detektywistycznymi i mogące zeznawać w sądzie. Nigdy nie są też same. Ale bezpieczeństwo zawsze stawiam na pierwszym miejscu.
Dywersyfikacja płci jest ważna w waszej profesji?
Od dekady pracuję z żoną (kobieta-detektyw.com.pl) i wiem, że gdzie diabeł nie może, tam kobietę pośle. Wysyłam dwie panie detektyw, które jak nie drzwiami, to wejdą oknem, a jak nie oknem, to kominem. Skuteczność prawie sto procent. Można też spojrzeć na sytuację od drugiej strony. Pierwsze przełamanie jest trudne i nie każdy mężczyzna chce powiedzieć drugiemu, że go żona puszcza bokiem. Kobiety natomiast bywają bardzo roztrzęsione i mają trudności z wyznaniem, o co chodzi. Wtedy też raczej skuteczniejsza jest damska empatyczna pomoc.
A na czym polega testowanie wierności?
Wielu osobom testerki, zupełnie bezpodstawnie, kojarzą się z seksem. To wyłącznie testowanie partnera na podatność na flirt, romans w delegacji czy podczas wyjścia z kolegami Jak facet zareaguje, gdyby w pobliżu pojawiła się jakaś pani – brunetka, blondynka, w zależności od zlecenia. Robi się dwie, trzy próby. Propozycja ma paść ze strony figuranta, testująca kobieta nie może nagabywać. Dochodzi do wymiany numerów, potem zazwyczaj przechodzi się na komunikatory. Jeśli pan odpisuje zdawkowo, nie jest zainteresowany, przekazujemy screeny zleceniodawczyni i kończymy temat. Ale nic na siłę, to żadne podstawianie. Jeżeli by idealnie dopasować kandydatkę, to złapie się ośmiu na dziesięciu facetów. A dlaczego pozostali nie byliby zainteresowani? Bo woleliby faceta. Jeszcze raz wrócę do etyki: nie wyrażam zgody na żadne przytulanie, biuro detektywistyczne to nie agencja towarzyska. Panowie często tak się napalają, że nie zaczną jeszcze dobrze rozmowy, a już wysyłają zdjęcie klejnotów. Kobiety są bardziej subtelne. Umawiają się do kina czy do restauracji nie wiedząc, że obok pracuje dwójka detektywów nagrywająca cały materiał. Wszyscy są świadkami, kończy się kolacja i nie ma śniadania. Wyłącznie uścisk ręki, co najwyżej delikatne przytulenie na misia.
Przeprowadzasz czasami niezaplanowane coming outy?
Kobieta czasami myśli, że mąż ją zdradza. I rzeczywiście – robi to, ale nie z kobietą. Pewna pani podejrzewała męża o schadzki z sąsiadką. Za jej zgodą zainstalowaliśmy w mieszkaniu kamerę, a tu w niedwuznacznej sytuacji wystąpił… sąsiad. Reakcja jest wtedy dziwna. Na pewno niezbyt zabawna. To wstrząs. Najpierw wybuch śmiechu, potem płacz, potem znów śmiech, a na końcu taka zszokowana kobieta bierze płytę, sprawozdanie i wychodzi.
Ale z pewnością miałeś też wiele sytuacji, do których dziś możesz podejść z uśmiechem?
Kiedyś sam byłem testerem wierności dla pewnej atrakcyjnej pani. Żona poszła ze mną na robotę i dokładnie się nam przyglądała. Byliśmy na kolacji, potem odwiedziliśmy kino. W pewnym momencie dostałem od małżonki wiadomość, żebym przestał się już tak uśmiechać. Cóż, po prostu jestem dobrym aktorem. (śmiech) Innym razem pewien ukrywający przed żoną swoje preferencje, ważący może z pięćdziesiąt kilogramów, chuderlak z entuzjazmem opowiadał mi, jak chce mnie związać i czym by mnie okładał po twarzy. Siedziałem naprzeciwko niego na ławce, słuchałem tego wszystkiego z kamienną miną i nagrywałem te fantazje, choć w środku się coraz bardziej gotowałem. Gdy odjechał, wydarłem się tylko na całe gardło. Mój bluzg usłyszał chyba cały park. Na szczęście nie musiałem w tej sprawie iść do sądu, doszło do skutecznych mediacji. Facet przepisał połowę majątku bez gadania, w sumie się nie dziwię, że nie chciał tego upubliczniać. (śmiech)
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS