A A+ A++

Boliwia ma wiele. Ogromne pokłady gazu ziemnego, największe zasoby litu na świecie, wiele kopalni, gdzie wydobywa się złoto, cynk, wolfram, srebro i miedź.

Boliwijczycy zdecydowanie nie są w stanie wykorzystać swoich dóbr. Nie są operatywni, nie śpieszą się, nie angażują. Wysoko nad poziomem morza nie można dynamicznie działać. Altura mata – wysokość zabija. A gdy jest gorąco, tak jak w Amazonii, też nie można za wiele energii z siebie wykrzesać.

Kraj jest geograficznie podzielony przynajmniej na trzy części. Wysokie łańcuchy Andów ciągną się od jego zachodniej części, z najwyższym szczytem Boliwii Sajama (6542 m n.p.m.). Region wyżynno-górski, między 600 a 2500 m n.p.m., to Yungas, gdzie produkuje się m.in. kawę, kokę, kakao, trzcinę cukrową, ryż i bawełnę. Wreszcie niziny, boliwijska Amazonia, gdzie jest sucho i gorąco. Trochę ochłody przynoszą trzy największe w Boliwii rzeki: Beni, Mamoré i Guaporé.

To kraj pełen sprzeczności i trudności, które napotykamy co krok w podróży. Po pierwsze to, co zabija (podróżników), to duże wysokości. O ile wjazd przez granicę między Argentyną a Boliwią w Villazón nie jest problematyczny, to już Salar de Uyuni, który jest swoistym punktem obowiązkowym, leży na wysokości 3653 m n.p.m. Niby nic, ale po dwóch dniach okazuje się, że jednak jest ciężko.

Przede wszystkim nie można przespać całej nocy. Człowiek budzi się o pierwszej, drugiej i próbuje zaczerpnąć oddechu. Im wyżej na Altiplano, czyli na 4000 m n.p.m., tym więcej symptomów choroby wysokościowej: bóle głowy, nudności, potem wymioty i biegunka. Picie herbatki z koki trochę pomaga, żucie jej liści uśmierza ból głowy tylko odrobinę. Turystom nieprzyzwyczajonym do dużych wysokości poleca się tlen w butli.

Salar de Uyuni to wielka, biała i płaska powierzchnia. Miejsce jedyne w swoim rodzaju. Największe solnisko na świecie, o powierzchni ponad 10 tys. km2. Pod pokładami soli leżą pokłady litu, oceniane na jedne z największych na świecie.

Do najpiękniejszych miast w Boliwii należy Sucre – konstytucyjna stolica państwa. Całe centrum miasta to kolonialne budynki, których fasady co pewien czas są odnawiane i malowane na biało. Dzięki temu Sucre jest zwane białym miastem. Całe centrum to stosunkowo niska zabudowa. Jest urokliwie i bardzo klimatycznie.

W Sucre można do woli pić soki ze świeżo wyciskanych pomarańczy, za naprawdę nieduże pieniądze, zjeść całkiem przyzwoite jedzenie za raczej umiarkowane ceny, a także lokalne pożywienie boliwijskie za naprawdę nieduże kwoty, bo posiłek już za 10 bolivianos (1 dolar to 6,9 bolivianos). Przyjemny jest system transportu. Opłaca się jeździć taksówkami, bo jeden kurs, niezależnie gdzie, to 5 bolivianos od osoby.

Całkiem innym miejscem jest La Paz – druga stolica, a raczej siedziba rządu. Jedynym mankamentem jest położenie tego miasta. El Alto, znajdujące się w aglomeracji La Paz, to prawie 4000 m n.p.m. Największe wrażenie robi kolejka linowa, zwana Teleférico, która ma 10 linii i 36 stacji. W cudowny sposób rozwiązuje przynajmniej część korków w mieście, bo niestety nie eliminuje ich całkowicie. La Paz jest klasycznym miastem boliwijskim, gdzie zachowało się wiele zabytków z okresu kolonialnego.

Z dużych wysokości La Paz warto pojechać niżej, w regiony Yungas. Plantacje kawy, uczepione skał miasteczka, m.in. Coroico, gdzie poruszanie się po stromych zboczach jest nie lada wyzwaniem, to uroki tego regionu. Leży na wysokości 1740 m n.p.m., można więc czuć się już dużo swobodniej. Jednocześnie jest tu wilgotno i słonecznie, ciepło.

Wrażenie robi osławiona Droga Śmierci, budowana częściowo przez paragwajskich jeńców podczas wojny o Chaco w latach 30. XX w. Przez długie lata była jedyną, która łączyła północną Amazonię ze zurbanizowanym regionem La Paz.
Legenda mówi, że wszyscy paragwajscy więźniowie przeklinali tę drogę. W ten sposób ci, którzy są bardzo przesądni, wyjaśniają niezliczone wypadki. Droga zawdzięcza nazwę wielu śmiertelnym incydentom. Najbardziej pamiętnym był wypadek autobusu w 1983 r., kiedy 100 osób straciło życie. Kolejna tak duża katastrofa miała miejsce w 1994 r., kiedy 60 osób w autobusie spadło w przepaść.

To jedyna droga w Boliwii, gdzie obowiązuje ruch lewostronny, a od 2006 r. jest już jedynie drogą turystyczną, czyli nie jeżdżą po niej autobusy, ciężarówki, a jedynie rowery i samochody turystyczne. Niezliczone wodospady zsuwające się po skalistych ścianach, wilgotna roślinność, wspaniałe widoki postrzępionych przepaści – wszystko to daje niezwykłe doznania.

Z Yungas można łatwo przemieścić się do Rurrenabaque – bramy do Parku Narodowego Madidi. To wielki zielony obszar (ponad 18 tys. km kw.), pełen bioróżnorodności. Do parku dostajemy się łodzią z przewodnikiem. Spędzimy ponad trzy dni w szałasie. Mamy okazję oglądać niezwykłe papugi, które mieszkają w skalnych jamach, spacerujące kapibary, wielkie mrówki, których lepiej się wystrzegać. W szałasie nie ma prądu, ale możemy z hamaków podziwiać korony drzew i rzesze ptaków, które umilają popołudniową sjestę.

Boliwijska Amazonia zachwyca przede wszystkim ananasami, których miodowy smak rozpływa się w ustach, a za 5 bolivianos można kupić duży owoc i rozkoszować się nim przez pół dnia.

Boliwia, jak większość krajów Ameryki Południowej, to kraj mężczyzn, wielkie machismo jest tu wszechobecne. Kobiety nie są traktowane po partnersku. Same siebie też nie traktują na równi z mężczyznami. Ci nie sprzątają, nie gotują, nie zmywają, nie piorą. Nie robią niczego, co jest przypisane kobietom. Na porządku dziennym jest przemoc zarówno fizyczna, jak i seksualna, emocjonalna i ekonomiczna. Mężczyźni wydzielają kobietom pieniądze na gospodarstwo domowe, traktują je jak służące, albo i gorzej.

Gwałty i zabójstwa kobiet są często spotykane. Tylko w pierwszej połowie 2019 r. z rąk aktualnych lub byłych partnerów zginęły 64 kobiety. Dla przypomnienia, Boliwia ma zaledwie 11 mln mieszkańców. Gdybyśmy pobawili się statystyką, oznaczałoby to, ze w Polsce musiałoby zginąć około 440 kobiet rocznie.

Większość boliwijskich pań zajmuje się kuchnią i biznesem kuchennym. Jest ścisły podział ról. Żaden mężczyzna nie gotuje w lokalnych garkuchniach, jadłodajniach, na bazarach. Mnóstwo kobiet też dzierga przeróżne makramy, szale, skarpety, chusty. Przez cały dzień większość z nich ciężko pracuje.

Typowe potrawy dla Boliwii to kurczak i ryż. Obiady są zwykle trzydaniowe: zupa, drugie danie i deser, który często jest po prostu napojem. Najpopularniejszy to mocochinchi, spotykany w każdym regionie. Przygotowuje się go z suszonych brzoskwini z dodatkiem cynamonu i sporej ilości karmelu, który nadaje mocochinchi piękny brązowy kolor. Zupy są mieszaniną wszystkiego. Najczęściej jest spotykana zupa z orzeszków ziemnych, szczególnie w regionie Cochabamba i La Paz.

Owoce w odpowiednich porach roku są smaczne i różnorodne. Mocną stroną boliwijskiej kuchni jest wino z regionu Tarija, bardzo doceniane na świecie. Polecam też alkohol z nieco większą zawartością procentów, czyli produkowany w tym regionie singani. W procesie destylacji winogron powstaje wspaniały trunek.

Niezwykle popularne i podawane do każdego posiłku jest llajua. To pikantny sos, przygotowywany z ostrej papryki zwanej locoto z pomidorami. Często dodaje się do tego quirquiña, inaczej zwane też boliwijską kolendrą, niezwykle aromatyczne zioło.

W boliwijskiej kuchni dominuje ryż, często z mlekiem, podawany do mięsa, oraz juka pod różną postacią – może być gotowana, a najsmaczniejsza jest pieczona na głębokim tłuszczu. Czasami, szczególnie w regionach Amazonii boliwijskiej, popularne są banany jako dodatek do potraw, zwykle pod postacią chipsów lub grillowanych kawałków. Bardzo lubiana jest milanesa, czyli cienki sznycel, zwykle wołowy.

Boliwijczycy jedzą duże ilości kukurydzy, zwłaszcza gatunki o dużych ziarnach. Powszechne są też empanadas, pierogi smażone na głębokim tłuszczu, wypełnione mieszanką mięsa, przypraw i warzyw.

Mówiąc o kuchni boliwijskiej, nie można nie wspomnieć o chuño. To ziemniak pozbawiony wody. Bulwy rozkłada się na trawie, pozostawia na noc, by mogły zamarznąć, a następnego dnia słońce rozmraża je, oddzielając skrobię i płyn. Po trzech dniach wyciska się z nich płyn. Sekret chuño, czyli ziemniaków liofilizowanych, to sekret tysięcy lat przekazywania tradycji mieszkańców Andów, bowiem trudno o pożywienie na wysokości powyżej 3500 m n.p.m. A takie warzywo może wytrzymać nawet 20 lat. Chuño zastępuje chleb przy śniadaniu. Do obiadu i kolacji jest stosowany w zupach i gulaszach, w towarzystwie świeżych ziemniaków lub pszenicy, makaronu oraz kukurydzy.

Chuño to na wyżynach zabawa. Cała rodzina bierze udział w procesie jego przygotowania. Wodę z chuño usuwa się poprzez udeptywanie bulwy. Pierwszy krok inicjuje ojciec rodziny przez nadepnięcie na ziemniaka. Wszyscy śpiewają i tańczą. Jak mówią rdzenni mieszkańcy Boliwii – Aymara – chuño to wesołość, radość, ponieważ stanowi część bezpieczeństwa żywnościowego, na długie lata i surowe zimy. Chuño to symbol Boliwii. Jest zarazem wspaniały i dziwny – jak cały ten kraj.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułTest BMW 745Le: luksusowa hybryda z potężnym grillem
Następny artykułAnalitycy rynku paliw: pandemia tnie ceny na światowych rynkach i stacjach